Jednak już tego pierwszego ranka nauczył się, i to raz na zawsze, że pastylka P-W zasklepiona w jego wnętrznościach jest autentycznym śmiercionośnym żądłem.
Gdzieś koło południa nastąpiło poruszenie pośród pozostałych więźniów-rekonwalescentów. Krzyczeli do hodowcy drobiu, z którym rozmawiał wcześniej Daniel, a który biegł teraz cwałem po żwirowej drodze prowadzącej do szosy. Kiedy przebył sto jardów i był mniej więcej w takiej samej odległości od słupków z polnych kamieni zaznaczających wjazd do kompleksu, zaczął świszczeć gwizdek. Kilka jardów dalej farmer zgiął się wpół: sygnały radiowe nadane przez system bezpieczeństwa P-W, gdy przekroczył drugi obwód, zdetonowały plastyczny materiał wybuchowy w pastylce w jego żołądku.
Po chwili pikap naczelnika pojawił się daleko na szosie, trąbiąc i błyskając światłami.
— Wiesz — powiedział jeden z czarnoskórych więźniów refleksyjnym, przymilnym tonem, jak u spikera — widziałem, że się na to zanosi, wystarczyło rzucić okiem. To zawsze tacy pierwsi idą na całość.
— Durny gnój — stwierdziła dziewczyna, u której coś było nie tak z nogami. — Tylko tym był, durnym gnojem.
— Och, nie jestem taki pewny — odparł Murzyn. — Każdy może dostać ataku wyrzutów sumienia. Zwykle trzeba do tego trochę więcej maltretowania, nie tylko myślenia o tym.
— Czy wielu ludzi… uhm…? — Daniel po raz pierwszy się odezwał, wcześniej jedynie odparowywał pytania.
— Idzie na całość? W obozie o takiej wielkości mniej więcej jedna osoba w tygodniu, powiedziałbym. Mniej w lecie, więcej w zimie, ale taka jest przeciętna.
Inni zgodzili się. Niektórzy się nie zgodzili. Wkrótce znowu wymieniali poglądy. Tymczasem ciało farmera zostało już załadowane na tył pikapa. Strażnik pomachał przyglądającym się więźniom, zanim wrócił do kabiny. Nie odmachnęli. Półciężarówka zawróciła i podążyła z piskiem opon w stronę zielonego horyzontu, zza którego przybyła.
Pierwotnie system bezpieczeństwa P-W (inicjały te upamiętniały walijskich lekarzy, którzy go opracowali, doktorów Pole`a i Williamsa) stosował mniej drastyczne sposoby reformowania charakteru niż natychmiastowa śmierć. Po zaistnieniu bodźca wcześniejsze pastylki uwalniały tylko tyle toksyn, by spowodować chwilowe, a jednak ostre mdłości i skurcze okrężnicy. W tej postaci system P-W został okrzyknięty modelem T inżynierii behawioralnej. W ciągu dekady jego rynkowej dostępności prawie nie było więzienia na świecie, które nie przystosowałoby się do jego używania. Chociaż motyw reformy mógł być ekonomiczny, niezmiennie dawała ona w rezultacie bardziej humanitarne środowisko więzienne, po prostu dlatego, że nie było już potrzeby tak dokładnego nadzoru i środków ostrożności. To z tego powodu doktorzy Pole i Williams otrzymali Pokojową Nagrodę Nobla w 1991 roku.
Dopiero z czasem, i nigdy w Stanach Zjednoczonych, stosowanie systemu zostało rozciągnięte na tak zwane „populacje zakładników” potencjalnie dysydenckich cywilów — Basków w Hiszpanii, Żydów w Rosji, Irlandczyków w Anglii i tak dalej. To w tych krajach materiały wybuchowe zaczęły zastępować toksyny i tam też stworzono systemy dziesiątkowania i masowego odwetu, gdzie centralny system nadawczy mógł przesyłać zakodowane sygnały, które potrafiły uśmiercić każdą osobę z implantem, każdą grupę albo dany procent tej grupy, albo nawet całą populację. Największy współczynnik zabijania osiągnięto przy zdziesiątkowaniu Palestyńczyków mieszkających w Strefie Gazy i nie było to następstwo ludzkiej decyzji, ale błędu komputera. Zwykle sama już obecność systemu P-W wystarczała, by wykluczać jego użycie, poza pojedynczymi przypadkami.
W Zakładzie Karnym Spirit Lake możliwe było wysyłanie brygad roboczych na farmy i do zakładów przemysłowych w promieniu pięćdziesięciu mil (taki zakres miała centralna wieża radiowa systemu) bez żadnego innego nadzoru niż czarna skrzynka, która pozwalała kierować więźniami, pojedynczymi albo jako grupą, kontrolować ich i w razie potrzeby wytępić. W rezultacie powstała siła robocza o niezwykłej skuteczności, która przynosiła stanowi Iowa dochody znacznie przewyższające koszt administracji. Jednakże system ten z równym powodzeniem zmniejszał przestępczość i w efekcie nigdy nie było dość więziennych rąk do pracy, by zaspokoić zapotrzebowanie farm i fabryk z tej okolicy, które musiały zadowalać się bardziej kłopotliwymi (choć nieco mniej kosztownymi) robotnikami wędrownymi, werbowanymi w zbankrutowanych wielkich miastach wschodniego wybrzeża.
To właśnie tacy migranci z miast, po wejściu w konflikt z prawem, stanowili zdecydowanie większą część populacji więziennej w Spirit Lake. Daniel nigdy dotąd nie poznał tak różnorodnych, interesujących ludzi, i nie tylko on był pod wrażeniem. Wszyscy oni wydawali się traktować swoją zbiorową tożsamość jako powód do chwały, jakby byli skazaną na wygnanie arystokracją, kimś znaczniejszym i bardziej czcigodnym niż wytrwałe trolle i karły codziennego życia. Co nie znaczy, że byli mili dla siebie (albo dla Daniela). Uraza, którą czuli ogólnie do świata, uczucie, że zostali oznaczeni jak zwierzęta mające iść do uboju, były zbyt wielkie, by nad nimi panowali. Potrafiło to niekiedy prowadzić nawet najłagodniejszych z nich do zdrady tego teoretycznego bractwa dla hamburgera albo śmiechu, albo euforii, która towarzyszyła grzmotnięciu własną pięścią w dowolną dostępną twarz. Ale te złe chwile były jak petardy — wybuchały i swąd trwał przez kilka godzin, a potem nawet to znikało — podczas gdy dobre chwile były, jak światło słoneczne, faktem tak podstawowym, że prawie nigdy nie zastanawiałeś się nad jego istnieniem.
Oczywiście było to lato, i to pomagało. Pracowali przez więcej godzin, ale wykonywali przyjemne zajęcia na otwartym powietrzu, dla farmerów, którzy racjonalnie zapatrywali się na to, co jest możliwe. (Mówiono, że w fabrykach jest o wiele gorzej, ale one miały zostać ponownie otwarte dopiero w końcu października). Często było tam dodatkowe jedzenie, a kiedy twoje życie koncentruje się wokół uzyskania wystarczającej ilości pożywienia (racje w Spirit Lake były celowo niewystarczające) miało to poważne znaczenie.
To chwile między konkretnymi czynnościami były tak niesamowicie cudowne, chwile próżnowania tak zwykłego i czystego jak drżenie liści na drzewie. Chwile między pobudką a wepchnięciem do ciężarówek, albo chwile, kiedy czekałeś, aż ciężarówka przyjedzie i zabierze cię z powrotem. Chwile, gdy z powodu nagłej burzy odwoływano belowanie wyznaczone na ten dzień i mogłeś czekać pośród ciszy padającego deszczu, w blasku spóźnionego, powracającego światła.
W takich momentach świadomość stawała się czymś więcej niż tylko przypadkowym ciągiem myśli o tym, tamtym i owym. Wiedziałeś, że żyjesz, z ostrością tak prawdziwą i osobistą, że było to jak ręka Boga w rękawiczce, owijająca się wokół twojego kręgosłupa i ściskająca go. Żyłeś — i byłeś człowiekiem. On, Daniel Weinreb, był ludzką istotą! Dotychczas nigdy nawet się nad tym nie zastanawiał.