Выбрать главу

Istniała część kompleksu przeznaczona dla odwiedzających, pod sosnami, ze stołami piknikowymi i rzędem huśtawek. Ponieważ gości wpuszczano tylko w niedziele, i niewielu spośród więźniów kiedykolwiek odwiedzano, miejsce to wyglądało nienaturalnie ładnie w porównaniu z zachwaszczonymi polami i nagą ziemią właściwego kompleksu, chociaż gościom, przybywającym tam ze świata zewnętrznego, prawdopodobnie wydawało się dosyć zwyczajne — park, jaki znalazłbyś w dowolnym pobliskim miasteczku.

Słysząc piski swoich sióstr, zanim stały się widoczne za zasłoną sosen, Daniel przystanął, żeby wziąć się w garść. Wydawał się całkiem spokojny i daleki od łez. Podchodząc bliżej, widział je przez gałęzie. Aurelia siedziała na jednej z huśtawek, a Cecelia ją popychała. Czuł się jak duch w jakiejś opowieści, kręcący się dookoła swojej żywej przeszłości. Za bliźniaczkami zobaczył ojca — siedział na przednim fotelu hertza z wypożyczalni, paląc fajkę. Milly nigdzie nie było widać. Daniel przypuszczał, że matka nie przyjedzie, ale i tak przeżył rozczarowanie.

Trzeba przyznać, że nie pokazał tego po sobie, kiedy w końcu wyłonił się zza drzew. Wyściskał i wycałował bliźniaczki, nim ojciec podszedł do huśtawek.

— Jak się masz, Danielu? — zapytał Abraham.

— Świetnie. — A potem dodał, żeby nie pozostawić wątpliwości: — Naprawdę świetnie. — Uśmiechnął się uśmiechem równie wiarygodnym jak ten mały park.

— Postawił bliźniaczki na trawie i uścisnął dłoń ojcu.

— Twoja mama miała zamiar przyjechać, ale w ostatniej chwili stwierdziła, że nie czuje się na siłach. Zgodziliśmy się, że prawdopodobnie twoje morale by ucierpiało, gdybyś zobaczył ją w jednym z jej… uhm…

— Prawdopodobnie — przyznał Daniel.

— I prawdopodobnie jej morale też by ucierpiało. Chociaż muszę powiedzieć, że tutaj — wskazał drzewa cybuchem fajki — jest trochę… uhm, przyjemniej, niż się spodziewałem.

Daniel skinął głową.

— Czy jesteś głodny? Przywieźliśmy piknikowe jedzenie.

— Ja? Zawsze jestem głodny. — Było to bliższe prawdy, niż chciałby, żeby wiedziano.

Podczas gdy rozkładali jedzenie na stole, przyjechał do kogoś innego samochód z odwiedzającymi. Posiadanie widowni ułatwiło sprawę. Mieli pieczone kurczę, którego większą część dostał Daniel, i miskę sałatki z ziemniaków z mniej więcej funtem rozkruszonego boczku. Abraham przeprosił za to, że jest tylko kwarta mleka dla wszystkich do podziału. Piwo, które przywiózł, skonfiskowano w punkcie kontrolnym na szosie.

Gdy jedli, ojciec opowiedział o wszystkim, co robiono, by doprowadzić do uwolnienia Daniela. Najwyraźniej wielu ludzi złościł fakt, że wysyła się go do Spirit Lake, ale nie byli to właściwi ludzie. Wysłano petycję do burmistrza MacLeana, który odesłał ją, tłumacząc, że cała sprawa nie leży w jego gestii. Ojciec pokazał mu napisaną na maszynie listę nazwisk z petycji. Wielu z tych ludzi było klientami na jego trasie, innych rozpoznał jako pacjentów ojca, ale zaskoczyło go, że o wielu z nich nigdy nie słyszał. Stał się sprawą, o którą walczyli.

Mimo wszystko jego umysł rejestrował głównie jedzenie. Daniel tak się przyzwyczaił do przetworzonej żywności w Spirit Lake, że zapomniał, jaka ogromna może być różnica między nią a tą prawdziwą. Po kurczaku i sałatce z ziemniaków Abraham odpakował ciasto marchewkowe. To wtedy Daniel był najbliżej płaczu podczas całej wizyty.

Kiedy wszystko zjedli, zdał sobie sprawę, że znów powstaje między nim a ojcem typowe zaćmiewające umysł skrępowanie. Siedział wpatrując się w wyblakłe deski stołu, próbując myśleć, co powiedzieć, ale kiedy rzeczywiście coś mu przychodziło do głowy, nie zdołało się rozwinąć w prawdziwą rozmowę. Podniecenie przy drugim stole piknikowym, gdzie mówiono po hiszpańsku, wydawało się wyrzutem wobec ich własnych przedłużających się okresów milczenia.

Cecelia, która miała mdłości już w samochodzie podczas jazdy do Spirit Lake, uratowała ich przez zwymiotowanie lunchu. Jej sukienka została wytarta do czysta gąbką, a potem Daniel bawił się z bliźniaczkami w chowanego. W końcu zrozumiały, że do chowania się nie służy tylko jedna konkretna kryjówka, ale cały świat. Dwa razy Aurelia w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca poszła za słupki z polnych kamieni zaznaczające obwód, i za każdym razem było tak, jakby nóż przebił mu żołądek. Teoretycznie nie mogłeś poczuć pastylki, ale nikt, komu kiedyś wprowadzono implant, w to nie wierzył.

W końcu przyszedł czas ich odjazdu. Ponieważ Daniel nie znalazł sposobu, by naprowadzić na to rozmowę stopniowo, został zmuszony do otwartego poruszenia tematu McDonalda. Poczekał, aż bliźniaczki zostały przypięte pasami bezpieczeństwa, a potem poprosił ojca o parę słów na osobności.

— Chodzi o jedzenie tutaj — zaczął, kiedy byli już sami. Jak się obawiał, ojciec oburzył się, kiedy Daniel wyjaśnił, że racje celowo są mniejsze od niezbędnego minimum. Zaczął znów gadać o petycji.

Daniel zdołał nalegać bez uniesienia:

— Nie ma sensu wnosić skargi, tato. Ludzie próbowali i to nic nie daje. Taka jest polityka. Ale można zapłacić, jak to nazywają, uzupełnienie. Wtedy przywożą dodatkowe jedzenie z McDonalda. Teraz nie ma to takiego wielkiego znaczenia, bo większość farmerów, kiedy jedziemy dla nich pracować, zwykle wyskrobuje coś dodatkowego dla nas. Ale później, w zimie, może być nieprzyjemnie. Tak tu mówią.

— Oczywiście, Danielu, zrobimy wszystko, co w naszej mocy. Ale na pewno będziesz w domu przed zimą. Jak tylko zacznie się szkoła, będą musieli zwolnić cię warunkowo.

— Racja. Ale tymczasem potrzebuję wszystkiego, co możesz mi dać. Uzupełnienie kosztuje trzydzieści pięć dolarów tygodniowo, co jest wysoką zapłatą za big maca i frytki, ale co mogę powiedzieć? To oni dyktują warunki.

— Mój Boże, Danielu, nie chodzi o pieniądze — chodzi o myśl, co tutaj robią. To wymuszanie! Nie mogę uwierzyć…

— Proszę, tato — cokolwiek zrobisz, nie wnoś skargi.

— Na pewno nie, dopóki stąd nie wyjdziesz. Komu mam zapłacić?

— Zapytaj o sierżanta Di Franco, kiedy zatrzymają cię w punkcie kontrolnym w drodze powrotnej. On poda ci adres, na który można przesyłać pieniądze. Wszystko to ci zwrócę, obiecuję.

Abraham wyjął terminarz z kieszeni na piersi garnituru i zapisał nazwisko. Ręka mu drżała.

— Di Franco — powtórzył. — Przypomniałem sobie coś. Myślę, że to ten facet kazał mi zostawić u niego książkę dla ciebie. Twoja stara przyjaciółka, pani Boismortier, zaszła do nas kilka razy, pytając o ciebie, a ostatnim razem przyniosła prezent, żebym go tobie zawiózł. Książkę. Może w końcu ją dostaniesz, kiedy już upewnią się, że nie jest wywrotowa.

— No, nie wiem. Nie przepuszczają zbyt wielu książek. Tylko Biblie i takie. Ale w każdym razie podziękuj jej ode mnie.

Ostatnie formalności przebiegły bez komplikacji i hertz odjechał w jasność niedostępnego świata zewnętrznego. Daniel pozostał w strefie dla odwiedzających, bujając się lekko na jednej z huśtawek, dopóki nie zabrzmiał gwizdek wzywający na apel o szóstej. Ciągle myślał o misce, w której przybyła sałatka ziemniaczana. Coś w jej kształcie albo kolorze wydawało się podsumowywać wszystko, co kiedykolwiek kochał. I stracił na zawsze.

Na zawsze, na szczęście, nie jest pojęciem, które może zrobić ci trwałą krzywdę w elastycznym wieku czternastu lat. To prawda, że Daniel stracił coś na zawsze, przyjeżdżając do Spirit Lake. Można to nazwać wiarą w system — wiarą, która pozwoliła mu kiedyś napisać esej na trzecią nagrodę — albo może po prostu zdolnością do odwrócenia wzroku, gdy przegrywający byli miażdżeni przez zwycięzców w ustawionej grze życia. Ale jakkolwiek to nazwać, musiałby to w końcu stracić i tak. Była to po prostu brutalniejsza forma pożegnania — kopnięcie w brzuch, a nie pomachanie ręką.