Rozdział drugi dotyczył trudności wierzenia w różne rzeczy — nie tylko w religię, ale w reklamę, w seks, we własne życie codzienne. Van Dyke dowodził, że nawet kiedy wiemy, iż firmy nie mówią pełnej prawdy o swoich produktach, powinniśmy je kupować i tak (o ile nie są faktycznie szkodliwe), bo kraj i gospodarka zawaliłyby się, gdybyśmy tego nie robili. „Na takiej samej zasadzie — pisał Van Dyke — kłamstwa na temat Boga, jakie na przykład znajdujemy w Piśmie Świętym, pomagają nam utrzymać działanie naszej gospodarki psychicznej. Jeśli potrafimy uwierzyć, chociażby, że cały świat został sklecony w ciągu sześciu dni, a nie w ileś tam miliardów lat, to znacznie zbliżyliśmy się do panowania nad sobą”. Reszta tego rozdziału stanowiła rodzaj reklamy Boga i wszystkich rzeczy, które On robiłby dla ciebie, kiedy już byś Go „kupił”, na przykład nie pozwalałby, byś kiedykolwiek był przygnębiony albo zgorzkniały, albo zapadał na przeziębienia.
Rozdział trzeci miał tytuł „Wypierz swój mózg” i mówił o technikach, które można zastosować, by zacząć wierzyć w Boga. Większość z tych technik opierała się na metodach gry aktorskiej. Van Dyke wyjaśniał, że dawno temu ludzie religijni byli przeciwni sztukom i aktorom, ponieważ oglądając je widzowie uczyli się myśleć o wszystkich swoich uczuciach i poglądach jako względnych i wymiennych. Tożsamość aktora była jedynie kapeluszem, który nakładał i zdejmował zależnie od swojego widzimisię, i to, co stanowiło prawdę w odniesieniu do aktorów, było prawdą także o nas wszystkich. Świat był sceną.
„Jednak nasi purytańscy przodkowie nie potrafili poznać się — pisał Van Dyke — na ewangelicznym zastosowaniu tych intuicyjnych odczuć. Ponieważ jeśli stajemy się takimi ludźmi, jakimi jesteśmy, poprzez udawanie, to sposobem, by stać się dobrymi, pobożnymi i wiernymi chrześcijanami (przyznajcie, nieomal niewykonalne przedsięwzięcie), jest udawanie, że jest się dobrym, pobożnym i wiernym. Ucz się tej roli i energicznie ją próbuj. Musi się wydawać, że kochasz bliźniego swego bez względu na to, jak bardzo go nienawidzisz. Musi się wydawać, że godzisz się z cierpieniami, nawet jeśli przygotowujesz swój list samobójczy. Musisz mówić, że wiesz, iż twój Zbawiciel żyje, nawet jeśli niczego takiego nie wiesz. W końcu mówienie czyni to prawdą”.
Następnie opowiedział historię jednego ze swoich parafian, aktora Jacksona Florentine`a (tego samego Jacksona Florentine`a, współgwiazdy Poszukiwaczy złota 1984!), który nie mógł uwierzyć w Jezusa z żarliwym i szczerym przekonaniem, dopóki pastor Van Dyke nie kazał mu udawać, że wierzy w Wielkanocnego Zajączka, istotnego idola w dziecięcym panteonie Florentine`a. Wątpiący aktor modlił się przed holograficznymi wizerunkami Wielkanocnego Zajączka, pisał do niego długie listy z wyznaniami i medytował nad rozmaitymi tajemnicami jego istnienia, czy też nieistnienia, aż w końcu w wielkanocny poranek znalazł nie mniej niż 144 jaskrawo ufarbowane jajka, ukryte na całym terenie jego posiadłości w East Hampton. Po ożywieniu tego „odłamka Pana Boga”, jak określił to Van Dyke, prostą sprawą było zrobienie następnego kroku i obmycie się we krwi Baranka oraz wytarcie jego miękkim, białym runem.
Zanim Daniel dotarł do rozdziału czwartego — „Pozdrowienie dla hipokryzji” — książka zniknęła z jego materaca. Gdy stwierdził, że jej nie ma, na chwilę wpadł w szał z powodu uczucia straty. Wciąż nowe fale przygnębienia przetaczały się przez niego i nie pozwalały mu spać. Dlaczego miałaby tyle znaczyć? Dlaczego miałaby znaczyć cokolwiek? Była to śmiechu warta książka, którą nigdy nie zawracałby sobie głowy, gdyby miał cokolwiek innego pod ręką.
Ale tego uczucia nie można było odpędzić argumentami. Chciał ją odzyskać. Pragnął znów ją czytać, oburzać się jej tępymi ideami. Było tak, jakby ukradziono mu część mózgu.
Temu zwykłemu bólowi i głodowi lektury towarzyszyła frustracja, że nie miał się komu poskarżyć. Kradzież książki była błahą niesprawiedliwością w świecie, gdzie sprawiedliwość nie panowała i nikt tego nie oczekiwał.
W końcu września, w liście od jego adwokata w Amesville, nadeszła wiadomość, że jego wyrok nie zostanie skrócony ani zawieszony. Nie było to niespodzianką. Próbował dotąd wierzyć, że zostanie zwolniony warunkowo, ale nigdy tak naprawdę nie wierzył nawet w swoją wiarę w to. Nie wierzył w nic. Zdumiewało go to, jak cyniczny się stał w ciągu zaledwie dwóch miesięcy.
Mimo to zdarzały się chwile, kiedy czuł tak gwałtowny żal nad sobą, że musiał oddalić się i popłakać, a kiedy indziej było jeszcze gorzej, bo ogarniała go depresja tak ponura i całkowita, że nie miał sposobu, by z nią walczyć albo wybrnąć z niej za pomocą argumentacji. Była jak fizyczna choroba.
Mówił sobie, chociaż nie głośno, że nie pozwala, by go złamano, że to tylko kwestia wytrzymania kolejnego dnia. Ale było to dodawanie sobie otuchy. Wiedział, że gdyby chcieli go złamać, zrobiliby to. W rzeczywistości prawdopodobnie nie zamierzali zadawać sobie tego trudu. Wystarczało to, że uświadomiono mu, iż ich władza, na tyle, na ile go dotyczyła, jest nieograniczona.
Aż do 14 marca.
Nie był natomiast przygotowany na wpływ, jaki ta wiadomość wywrze na nastawienie pozostałych więźniów. Przez całe lato Daniel czuł, że go ignorują, unikają, lekceważą. Nawet najbardziej przyjaźni ze współwięźniów wydawali się uważać, że są to jego letnie wakacje, natomiast najbardziej nieprzyjaźni otwarcie z niego kpili. Raz musiał się bić, by ustalić swoje prawa terytorialne w sypialni, i od tego czasu nikt już nie przekraczał granic dozwolonego oficjalnego sarkazmu. Ale teraz, niewątpliwie, fakt (tak jasny dla Daniela), że jest on ofiarą w takim samym stopniu jak oni, powinien stać się jasny także dla nich. Tak jednak nie było. Skończyły się żarty o letnim obozie, ponieważ lato stanowczo minęło, ale poza tym pozostał autsajderem, tolerowanym na skraju rozmów innych ludzi, ale niemile widzianym jako ich uczestnik.
Nie znaczy to, że był samotny. W Spirit Lake znajdowało się wielu innych autsajderów — rodowitych mieszkańców Iowa, którzy zostali wsadzeni do więzienia za defraudację albo gwałt i nadal uważali się za niepowtarzalnie i osobiście winnych (albo niewinnych, choć niewielką to czyniło różnicę), a nie za członków społeczności. Nadal wierzyli w możliwość dobra i zła, postępków właściwych i godnych potępienia, podczas gdy ogół więźniów wydawał się prawdziwie irytować takimi pojęciami. Poza kontyngentem z Iowa istniała inna wielka grupa więźniów-autsajderów — wariaci. Było ich co najmniej dwudziestu. Nie żywiono do nich takiej urazy jak do ludzi z Iowa, ale unikano ich, nie tylko dlatego, że mogło im odbić, ale ponieważ sądzono, że szaleństwo jest zaraźliwe.
Przyjaciel Daniela, Bob Lundgren, był zarówno człowiekiem z Iowa, jak i wariatem, w lekko niebezpieczny, ale sympatyczny sposób. Bob, który miał dwadzieścia trzy lata, najmłodszy syn farmera Sługi Bożego z okręgu Dickson, odsiadywał rok za jazdę po pijanemu, chociaż był to tylko pretekst. W rzeczywistości próbował zabić swojego starszego brata, ale ława przysięgłych uznała go za niewinnego, ponieważ nie miała niczyjego świadectwa na potwierdzenie tego oprócz zeznań samego brata, nieprzyjemnego, niegodnego zaufania człowieka. Bob powiedział Danielowi, że naprawdę próbował zabić brata i że jak tylko wyjdzie ze Spirit Lake, dokończy tę robotę. Trudno mu było nie wierzyć. Kiedy mówił o swojej rodzinie, jego twarz rozjaśniał rodzaj oszalałej poetyckiej nienawiści. Daniel, nigdy nie odczuwający tak gwałtownego gniewu, patrzył wówczas na niego w transie, jak na polano płonące w kominku.