Bob nie był zbyt rozmowny. Gdy spędzali razem czas, przeważnie rozgrywali powolne, pełne zastanowienia partie szachów. Pod względem strategicznym Bob był zawsze daleko z przodu. Daniel nigdy nie miał nawet szansy, by wygrać, podobnie jak nie mógł pokonać Boba w siłowaniu się na rękę, ale istniał pewnego rodzaju honor w przegraniu poprzez powolne wyniszczenie zamiast zmiecenia przez całkowicie nieoczekiwane mistrzowskie posunięcie. Po pewnym czasie pojawiała się dziwna satysfakcja, która nie miała nic wspólnego z wygrywaniem albo przegrywaniem; fascynacja schematami gry rozwijającymi się na szachownicy, schematami jak pętle siły magnetycznej tworzone przez opiłki żelaza na kartce papieru, tylko o wiele bardziej skomplikowanymi. Takie błogosławione zapomnienie ogarniało ich wtedy, gdy siedzieli kontemplując mikrokosmos szachownicy, jakby uciekali ze Spirit Lake; jakby złożone przestrzenie szachownicy były tak naprawdę innym światem, utworzonym przez myśl, ale tak realnym jak elektrony. Jednak i tak byłoby miło wygrać choć jedną partię. Albo przynajmniej osiągnąć remis.
Zawsze też przegrywał z Barbarą Steiner, ale wydawało się to przynosić mniej wstydu, jako że ich pojedynki były tylko słowne i nie istniały żadne twarde reguły. Logomachie. Zwycięstwo mogło mieć różne oblicza, od spojrzenia w oczy oponenta po otwarty śmiech, aż brzuch się trząsł. Przegrywało się zaś, nie zdobywszy dostatecznej liczby punktów, chociaż można było także przegrać bardziej spektakularnie poprzez zanudzanie. Barbara miała bardzo stanowcze opinie co do tego, kto jest, a kto nie jest nudziarzem. Ludzie, którzy opowiadali dowcipy, nawet bardzo dobre dowcipy, byli automatycznie uznawani za nudziarzy, podobnie jak ludzie, którzy opisywali fabuły starych filmów albo spierali się o najlepszą markę samochodów. Daniela uważała za wieśniaka, ale nie nudziarza, i słuchała z zadowoleniem jego opisów różnych charakterystycznych typów z Amesville, takich jak opiekunka jego klasy w ostatnim roku, pani Norberg, która wykładała wiedzę o społeczeństwie i nie czytała żadnych gazet od ponad pięciu lat, ponieważ sądziła, że są wywrotowe. Czasami pozwalała mu produkować się godzinami, ale zwykle robili to na przemian i jedna anegdota prowadziła do następnej. Barbara miała ogromny zakres doświadczeń. Była wszędzie, robiła wszystko i wydawała się wszystko pamiętać. Teraz odsiadywała trzy lata, z czego połowę miała już za sobą, za przeprowadzanie aborcji w Waterloo. Ale to, jak lubiła mówić, był tylko czubek góry lodowej. W każdej nowej anegdocie wydawała się przebywać w innym stanie i wykonywać innego rodzaju pracę. Czasami Daniel zastanawiał się, czy przynajmniej części z tego nie zmyślała.
Ludzie mieli różne zdania co do tego, czy Barbara jest nieatrakcyjna, czy tylko taka sobie. Jej dwa najbardziej widoczne defekty stanowiły szerokie, mięsiste wargi i strąkowate czarne włosy, które zawsze były usiane ogromnymi płatkami łupieżu. Może w przypadku posiadania dobrych ubrań i skorzystania z salonów piękności wytrzymałaby próbę, ale przy braku takiego wsparcia niewiele mogła zrobić. Nie pomagało także to, że była w szóstym miesiącu ciąży. Te fakty nie przeszkadzały jej uprawiać tyle seksu, na ile miała ochotę. W Spirit Lake seks stanowił towar deficytowy.
Oficjalnie więźniowie nie mieli w ogóle uprawiać seksu, chyba że małżonkowie przyjeżdżali w odwiedziny, ale monitorzy, którzy obserwowali ich za pomocą telewizji przemysłowej, zwykle nie zwracali na to uwagi, o ile nie wyglądało to na gwałt. Istniał nawet kącik w jednej z sypialni, odgrodzony gazetami, podobny do japońskiego domu, gdzie można było iść się pieprzyć we względnym odosobnieniu. Większość kobiet żądała jako zapłaty dwóch big maców albo ich równowartości, chociaż jedna czarna dziewczyna, kaleka, robiła laskę za darmo. Daniel patrzył, jak pary wchodzą za papierowy parawan, i przysłuchiwał im się z pewnego rodzaju ciężarem w piersi. Myślał o tym więcej, niż chciał, ale zachował abstynencję. Częściowo z powodu ostrożności, ponieważ wielu więźniów, zarówno mężczyzn, jak i kobiet, miało jakiś rodzaj wenerycznych brodawek, który sprawiał wrażenie nieuleczalnego, ale także (jak wyjaśniał Barbarze) dlatego, że chciał poczekać, aż się zakocha. Barbara była dosyć cyniczna w kwestii miłości, jako że nacierpiała się ponad przeciętną miarę w tej dziedzinie, ale Daniel lubił myśleć, że skrycie pochwala jego idealizm.
Nie była cyniczna wobec wszystkiego. Czasami nawet potrafiła przewyższyć Daniela w kwestii zasad, z których najbardziej zdumiewał go jej najnowszy pogląd, że każdy zawsze dostaje dokładnie to, na co zasługuje. W Spirit Lake równało się to zachwalaniu steku wegetarianom, ponieważ prawie wszyscy, w tym Daniel, uważali, że skazano ich na łapu-capu. Mogli wierzyć albo nie wierzyć w sprawiedliwość w abstrakcyjnym sensie, ale z pewnością nie myśleli, że sprawiedliwość ma cokolwiek wspólnego z systemem prawnym stanu Iowa.
— Jak to? — upierał się z przejęciem przy swoim Daniel. — A to, że ja tutaj jestem? Gdzie w tym sprawiedliwość?
Zaledwie kilka dni wcześniej opowiedział jej pełną historię o tym, w jaki sposób i dlaczego został wsadzony do więzienia (mając nadzieję przez cały ten czas, że monitorzy w swoich biurach się przysłuchują), i Barbara zgodziła się, że to parodia. Nawet zaproponowała teorię, że świat jest urządzony tak, iż po prostu, by istnieć, trzeba naruszać takie czy inne prawo. W ten sposób ludzie z góry zawsze mieli jakiś pretekst do rzucenia się na ciebie, kiedy chcieli cię dorwać.
— Nie jesteś tu za to, co zrobiłeś, bałwanie. Jesteś tu za to, czego nie zrobiłeś. Nie słuchałeś swoich własnych wewnętrznych podszeptów. To był twój wielki błąd. To za to tu jesteś.
— Gówno prawda.
— Gówno prawda — odparła chłodno, obracając modulację przeciw niemu. — Czystość serca polega na pragnieniu jednej rzeczy. Słyszałeś kiedyś to powiedzenie?
— Zaszyj dziurkę, póki mała. Czy to się nie nada równie dobrze?
— Pomyśl o tym. Kiedy pojechałeś do Minneapolis z tym swoim kolegą, robiłeś, co trzeba, podążałeś za głosem serca tam, dokąd cię prowadził. Ale kiedy wróciłeś, zrobiłeś nie to, co trzeba.
— Na rany Chrystusa, miałem czternaście lat.
— Twój przyjaciel nie wrócił do Iowa. Ile miał lat?
— Piętnaście.
— W każdym razie, Danielu, wiek nie ma nic wspólnego z niczym. To wymówka, której ludzie używają, dopóki nie mają dość lat, by zyskać lepsze wymówki — żonę, dzieci albo pracę. Zawsze będą wymówki, jeśli ich poszukasz.
— A więc jaka jest twoja?
— Najzwyczajniejsza na świecie. Stałam się chciwa. Zgarniałam pieniądze błyskawicznie i dlatego zostałam dalej w wieśniackim miasteczku długo po tym, jak powinnam wyjechać. Nie podobało mi się tam i nie byłam lubiana.
— Uważasz za uczciwe, że zostałaś wsadzona za to do więzienia? Za gonienie za tymi pieniędzmi? Bo powiedziałaś przecież, parę dni temu, że nie uważasz, aby wykonywanie tych aborcji było w jakiś sposób złe.
— To wtedy po raz pierwszy w życiu zgrzeszyłam przeciw własnym najgłębszym odczuciom, i także po raz pierwszy jestem w więzieniu.
— I co z tego? To mógł być zbieg okoliczności, prawda? To znaczy, gdyby jutro było tornado, albo gdyby poraził cię piorun, czy to też byłoby coś, na co byś zasługiwała?
— Nie. I stąd wiem, że nie będzie tornada. Ani tej drugiej rzeczy.
— Jesteś niemożliwa.
— Jesteś słodki — powiedziała i uśmiechnęła się. Z powodu ciąży zęby miała w strasznym stanie. Dostawała uzupełnienia, ale najwyraźniej za mało. Jeśli nie będzie ostrożna, straci je wszystkie. W wieku dwudziestu siedmiu lat. To nie wydawało się uczciwe.