— Cóż, teraz znasz dwoje z nas.
— Chodzi ci o faceta, który śpiewał tam dziś wieczorem? Myślisz, że umie latać?
— Jest to raczej oczywiste.
— Rzeczywiście się zastanawiałem. Nie było to podobne do niczyjego śpiewu, jaki wcześniej słyszałem. Było w tym coś… niesamowitego. Ale… Jezu, Barbaro, zrobiłaś to! Dlaczego nigdy wcześniej o tym nie mówiłaś? To znaczy, Chryste Wszechmogący, to tak, jakbym się dowiedział, że uścisnęłaś rękę Bogu.
— Nie mówię o tym, bo zrobiłam to tylko tamten jeden raz. Nie jestem z natury muzykalna. Tego po prostu we mnie nie ma. Kiedy to się stało, byłam bardzo młoda, i bardzo naćpana, i po prostu odleciałam.
— Gdzie byłaś? Gdzie poleciałaś? Opowiedz mi o tym!
— Byłam w domu mojej kuzynki w West Orange, w New Jersey. Mieli aparat w piwnicy, ale nikt nigdy na nim nie odjechał. Ludzie kupowali wtedy aparaty tak, jak kupowało się fortepian skrzydłowy, jako symbol statusu. A więc kiedy się podłączyłam, tak naprawdę nie oczekiwałam, że cokolwiek się zdarzy. Zaczęłam śpiewać i coś stało się w mojej głowie, jak wtedy, gdy zasypiasz i zaczynasz tracić poczucie swojego rozmiaru, jeśli kiedyś miałeś to wrażenie. Nie zwracałam jednak na to uwagi i po prostu dalej śpiewałam. A potem, zanim się spostrzegłam, byłam poza moim ciałem. Na początku myślałam, że pyknęło mi w uszach, takie to było proste.
— Co śpiewałaś?
— Nigdy nie mogłam sobie przypomnieć. Tracisz kontakt ze swoim ego w zwyczajny sposób. Jeśli jesteś całkowicie skoncentrowany na tym, co śpiewasz, każda piosenka może dać ci odlot. Podobno. To musiało być coś z listy przebojów, bo nie znałabym za dużo innych rzeczy w tamtych czasach. Ale nie piosenka się liczy. Chodzi o sposób, w jaki ją śpiewasz. O zaangażowanie, jakie możesz dać.
— Tak jak dziś wieczorem?
— Właśnie.
— Aha. A więc co się potem stało?
— Byłam sama w domu. Kuzynka wyszła ze swoim chłopakiem, a jej rodzice dokądś wyjechali. Chyba byłam zdenerwowana i trochę się bałam. Przez chwilę po prostu unosiłam się tam, gdzie byłam.
— A gdzie to było?
— Jakieś dwa cale nad czubkiem mojego nosa. Osobliwe uczucie.
— Na pewno.
— Potem zaczęłam latać z jednej części piwnicy do drugiej.
— Miałaś skrzydła? To znaczy, prawdziwe skrzydła?
— Nie widziałam siebie, ale miałam wrażenie, że są to prawdziwe skrzydła. Czułam się tak, jakbym miała wielki ładunek mocy w połowie kręgosłupa. Siły woli, w najbardziej dosłownym znaczeniu. Miałam uczucie, że jestem całkowicie skupiona na tym, co robię i gdzie lecę — na tym właśnie polegało latanie. Było to tak, jakbyś mógł prowadzić samochód przez samo patrzenie na drogę przed tobą.
Daniel zamknął oczy, by delektować się myślą o wolności tak doskonałej i całkowitej.
— Latałam po piwnicy chyba przez wiele godzin. Zamknęłam przedtem za sobą jej drzwi, jak bałwan, a okna były mocno uszczelnione, więc nie miałam sposobu, żeby wydostać się stamtąd. Ludzie nie myślą o robieniu dziur dla wróżek, dopóki rzeczywiście nie oderwą się od ziemi. Nie miało to jednak znaczenia. Byłam taka mała, że piwnica wydawała się wielka jak katedra. I prawie równie piękna. Bardziej niż prawie — to było niewiarygodne.
— Samo latanie tu i tam?
— I świadomość tego. Była tam półka z przetworami. Nadal pamiętam światło, które wychodziło ze słoików z dżemem i pomidorami. Tak naprawdę nie było to jednak światło. Było bardziej tak, jakbyś widział życie nadal pozostające w nich, energię, którą owoce nagromadziły, rosnąc.
— Musiałaś być głodna. Zaśmiała się.
— Prawdopodobnie.
— Co jeszcze? — nalegał. To Daniel był głodny, nienasycony.
— W pewnym momencie przestraszyłam się. Moje ciało — moje fizyczne ciało, które leżało tam w aparacie — nie wydawało mi się prawdziwe. Nie, chyba jednak wydawało się dość prawdziwe, może nawet za bardzo. Ale nie wydawało się moje. Czy byłeś kiedyś w zoo?
Daniel potrząsnął przecząco głową.
— No to nie potrafię tego wyjaśnić.
Barbara milczała przez chwilę. Daniel patrzył na jej ciało, nabrzmiałe od ciąży, i próbował wyobrazić sobie uczucie, którego nie potrafiła opisać. Poza lekcjami WF-u nie zwracał wielkiej uwagi na własne ciało. Ani też na ciała innych ludzi.
— W piwnicy była zamrażarka. Nie zauważyłam jej, dopóki w pewnej chwili nie włączył się silnik. Wiesz, że najpierw jest drżenie, a potem miarowy warkot. No cóż, dla mnie wtedy było to jak orkiestra symfoniczna. Czułam obecność części silnika, która wirowała, choć jej nie widziałam. Nie zbliżałam się do niej oczywiście. Słyszałam, że każdy silnik obrotowy jest niebezpieczny, jak ruchome piaski, ale to było takie… upajające. Jak muzyka taneczna, której nie potrafisz się oprzeć. Zaczęłam się obracać w miejscu, na początku bardzo wolno, ale nic nie powstrzymywało mnie od przyspieszenia. Była to nadal czysta siła woli. Im szybciej pozwalałam się sobie obracać, tym bardziej ekscytujący i nęcący wydawał się silnik. Nieświadomie podryfowałam do zamrażarki i obracałam się teraz wzdłuż tej samej osi co silnik. Straciłam wszelkie poczucie wszystkiego oprócz tego jednego ruchu. Czułam się jak… planeta! Mogłoby to trwać wiecznie i nie miałabym nic przeciwko. Ale ustało. Zamrażarka wyłączyła się i w miarę jak silnik zwalniał, ja też zwalniałam. Nawet ta część była wspaniała. Ale kiedy to całkowicie ustało, byłam cholernie przestraszona. Zrozumiałam, co się stało, i słyszałam, że to w ten sposób wielu ludzi po prostu przepadło. Ja też bym przepadła. Z radością. Także dziś. Kiedy to wspominam.
— Co wtedy zrobiłaś?
— Wróciłam do aparatu. Z powrotem do mojego ciała. Jest taki jakby kryształ, którego dotykasz, i w momencie, kiedy go dotkniesz, fiu, jesteś z powrotem wewnątrz siebie.
— I wszystko to było prawdziwe? Nie wyobraziłaś sobie tego po prostu?
— Tak prawdziwe jak my dwoje tu rozmawiający. Tak prawdziwe jak śnieg na ziemi.
— I potem nigdy już nie poleciałaś?
— Nie z braku prób, wierz mi. Wydałam małą fortunę na lekcje emisji głosu, na proszki, na każdy rodzaj terapii, jaki istnieje. Ale niezależnie od tego, jak się starałam, nie mogłam nigdy osiągnąć prędkości ucieczki. Część mojego umysłu nie chciała się przyłączyć, nie chciała puścić. Może był to strach przed uwięzieniem w jakimś głupim silniku. Może, jak powiedziałam wcześniej, po prostu nie mam daru do śpiewania. W każdym razie nic nie pomagało. W końcu przestałam próbować. I tak jest ze wszystkim w moim życiu. I mogę tylko powiedzieć: „Sikam na to”.
Daniel miał dość rozsądku, by nie próbować argumentować przeciw jej goryczy. Wydawało się nawet, że jest w niej coś szlachetnego i wzniosłego. W porównaniu z nieszczęściami Barbary Steiner jego własne małe nieszczęścia wydawały się dość błahe.
Przecież nadal istniała szansa, że może latać.
I będzie! Och, będzie! Wiedział to teraz. To był cel jego życia. Znalazł go w końcu! Będzie latał! Nauczy się latać!
Nie wiedział, od jak dawna stoją tam w śniegu. Stopniowo, gdy jego euforia odpływała, uświadomił sobie, że jest mu zimno, że czuje ból z powodu zimna i że powinni wrócić do sypialni.
— Hej, Barbaro — powiedział, chwytając rękaw jej kurtki zdrętwiałymi palcami i szarpiąc go dla przypomnienia. — Hej.
— Dobrze — zgodziła się smutno, ale nie poruszyła się.
— Lepiej chodźmy z powrotem do sypialni.
— Dobrze.