— Powiedziałem mu. Mówi, żeby czekać. Naprawdę nie może przerwać w połowie.
— No to poczekam.
— Jest inny telefon. Muszę przestawić cię na „Czekaj”.
Znów się zaśmiała. Był to przyjemny śmiech. Daniel przewidywał, chociaż raczej instynktownie, konieczność utrzymywania jej w dobrym humorze. Zakładając, że przyjedzie do Amesville. A więc, prawie z wyrachowaniem, dodał czułe PS:
— Jej, mamo, mam nadzieję, że ułoży się tak, żebyś mogła przyjechać i mieszkać z nami. — Przestawił ją na „Czekaj”, zanim zdążyła odpowiedzieć.
Ponieważ samolot przyleciał z Nowego Jorku, trzeba było długo czekać, aż pasażerowie i ich bagaż przejdą odprawę celną w punkcie kontrolnym policji stanowej. Daniel podejrzewał po kolei kilka kobiet, które przeszły przez białe drzwi z formiki, że mogą być jego matką, ale kiedy w końcu rzeczywiście się ukazała, mocno zmordowana i zdenerwowana, sprawdzona jako ostatnia z pasażerów, nie sposób było się pomylić. Nie była matką, którą wyobrażał sobie przez te lata, ale niewątpliwie była tą, którą próbował i nigdy całkiem nie zdołał zapomnieć.
Była ładna, ale raczej urodą delikatności niż werwy i zdrowia, z dużymi, zmęczonymi brązowymi oczami i splątaną masą włosów upiętych w koński ogon, które opadały jej na ramiona, jakby miały być ozdobą. Jej ubranie było proste i przyjemne, ale nie dość ciepłe na Iowa w środku października. Nie była wyższa od przeciętnej ósmoklasistki i poza dużymi, podtrzymywanymi przez stanik piersiami nie bardziej pulchna niż ludzie, których widziało się w reklamach religijnych w telewizji. Pozwoliła, żeby paznokcie urosły jej dziwacznie długie, i poruszała palcami, kiedy mówiła, tak że zawsze to zauważałeś. Jedna ręka była pokryta tuzinami bransoletek z metalu, plastiku i drewna, które pobrzękiwały i dzwoniły przez cały czas. Danielowi matka wydawała się tak osobliwa jak pies egzotycznej rasy, taki, jakiego nikt nigdy nie ma na własność i widujesz go tylko w książkach. Ludzie w Amesville będą się na nią gapić. Pozostali ludzie w lotniskowej restauracji już to robili.
Jadła hamburgera nożem i widelcem. Może (snuł teorię Daniel) długie paznokcie nie pozwalały jej podnieść go za bułkę. Te paznokcie były naprawdę zdumiewające; były widowiskiem. Nawet w czasie jedzenia ani na chwilę nie przestawała mówić, chociaż jej słowa nie dostarczały zbyt wielu informacji. Wyraźnie starała się wywrzeć dobre wrażenie, zarówno na Danielu, jak i na jego ojcu. Równie wyraźnie była wkurzona kontrolą, którą przeszła. Policja skonfiskowała radio tranzystorowe i cztery kartony papierosów, bo matka nie miała gotówki, żeby wnieść za nie opłatę w postaci znaczków skarbowych stanu Iowa. Ojcu Daniela udało się odzyskać dla niej papierosy, ale nie radio, ponieważ odbierało stacje w zakazanych zakresach częstotliwości.
W samochodzie w drodze powrotnej do Amesville jego matka paliła i paplała, opowiadając mnóstwo nerwowych, niezbyt zabawnych dowcipów. Zachwycała się wszystkim, co widziała, z przesłodzonym przejęciem, jakby Daniel i jego ojciec byli osobiście odpowiedzialni i musieli być chwaleni za całe Iowa: ścierń łodyg kukurydzy na polach, stodoły i silosy, światło i powietrze. Później zapominała się na chwilę i można było wyczuć, że tak naprawdę ani słowa nie mówi z przekonaniem. Wydawała się przestraszona.
Jego ojciec zaczął też palić papierosy, chociaż nigdy tego nie robił. Wypożyczony samochód wypełnił się dymem i Daniel zaczął czuć mdłości. Skupił uwagę na tym, jak hodometr miarowo redukuje odległość pozostającą do Amesville.
Następnego dnia była sobota i Daniel musiał być na nogach o szóstej rano, by wziąć udział w Zlocie Młodego Iowa w parku Otta Hasslera. Do czasu, gdy wrócił do domu, a było to w południe, Milly poprawiła swój wygląd, zadowalająco zbliżając się do modelu gospodyni domowej z Amesville. Gdyby nie to, że była małego wzrostu, mogłaby wyjść prosto z wystawy z damską odzieżą u Burnsa i McCauleya: gustowna, praktyczna zielona bluzka upstrzona gustownymi, praktycznymi białymi stokrotkami, spódnica do kolan z trzycalowej szerokości falistymi, poziomymi paskami fioletu i zielonkawej żółci, z mocnymi pończochami pod kolor. Jej paznokcie były obcięte do zwykłej długości, a włosy splecione w warkocz i zwinięte dokoła w rodzaj czapki, jak u nauczycielki Daniela z czwartej klasy (teraz był w klasie piątej), pani Boismortier. Nałożyła tylko jedną z wczorajszych bransoletek, plastikową, dobraną pod kolor do zieleni na jej spódnicy.
— I jak? — zapytała go, przyjmując pozę, która maksymalnie upodobniła ją do gipsowego manekina.
Poczuł się na nowo skonsternowany. Jego ścięgna podkolanowe drżały od gimnastyki w parku i padł na kanapę z nadzieją, że ukryje swoją reakcję poprzez pokaz wyczerpania.
— Jest aż tak źle?
— Nie, ja tylko… — Postanowił być szczery, a potem się rozmyślił. — Podobałaś mi się taka jak przedtem. — Co było tylko częściowo prawdą.
— Ależ z ciebie prawdziwy mały dżentelmen! — Zaśmiała się.
— Naprawdę.
— To bardzo miło z twojej strony, że tak mówisz, mój drogi, ale Abe dał do zrozumienia całkiem jasno, że moja stara wersja po prostu się nie nada. I ma rację, nie nadałaby się. Potrafię być realistką. A więc… — Przybrała kolejną pozę z wystawy sklepowej, z ramionami uniesionymi w obronnym geście. — …Oto, co chcę wiedzieć: czy moja nowa wersja się nada?
Zaśmiał się.
— Na pewno, na pewno.
— Powiedz serio — domagała się tonem, w którego powagę wcale nie mógł uwierzyć. Było tak, jakby robiąc każdą zwykłą rzecz, w istocie parodiowała ją, czy tego chciała, czy nie.
Próbował rozpatrzyć jej wygląd na świeżo, jakby nigdy nie widział jej takiej, jaka przybyła.
— Jeśli chodzi o to, co masz na sobie i tak dalej, wyglądasz doskonale. Ale nie staniesz się przez to — zarumienił się — niewidzialna. To znaczy…
— Tak? — Zmarszczyła pomalowane brwi.
— To znaczy, ludzie są ciekawi, zwłaszcza co do osób ze Wschodu. Już dziś rano dzieciaki wiedziały o tym i pytały mnie.
— O co dokładnie?
— Och, jak wyglądasz, jak mówisz. Widzą różne rzeczy w telewizji i myślą, że są one prawdziwe.
— I co im powiedziałeś?
— Powiedziałem, że mogą zaczekać i same zobaczyć.
— No, nie martw się, Danny — kiedy już mnie zobaczą, będę wyglądać tak zwyczajnie, że stracą całą swoją wiarę w telewizję. Nie przyjechałam tutaj bez dobrego wyobrażenia o tym, w co wejdę. Na Wschodzie też mamy telewizję, wiesz, i Środkowy Zachód od czasu do czasu się w niej pojawia.
— Mówią, że jesteśmy wielkimi konformistami, prawda?
— Tak, z pewnością to jedna z rzeczy, które mówią.
— A więc dlaczego chciałaś tu przyjechać? To znaczy, oprócz nas.
— Dlaczego? Chcę miłego, wygodnego, bezpiecznego, dostatniego życia, i jeśli konformizm jest ceną, którą muszę zapłacić, niech tak będzie. Gdziekolwiek jesteś, wiesz, przystosowujesz się do czegoś.
Wyciągnęła ręce przed siebie, jakby przyglądała się obciętym paznokciom. Kiedy zaczęła znów mówić, jej głos był zdecydowanie poważny.
— Wczoraj wieczorem powiedziałam twojemu ojcu, że znajdę pracę zamiast siedzieć w domu, żeby pomóc mu trochę szybciej skończyć terminowanie. Praca naprawdę sprawiałaby mi radość. Ale powiedział, że nie, to nie robiłoby dobrego wrażenia. Oto moja praca, mam robić dobre wrażenie. A więc będę miłą, małą gospodynią domową i zawieszę na haczyku największą na świecie ścierkę do garnków. Czy cokolwiek tu robią gospodynie domowe. Zrobię to i, do cholery, będę robić dobre wrażenie!