Nie mogła zawrócić z tej drogi. Nie chodziło już o ulepszenie filmu, ani o jakąkolwiek racjonalną potrzebę. Poddała się temu jak długo odpieranemu nałogowi. Ze wstydem i z drżącym przeczuciem, że muszą nastąpić przykre konsekwencje tak nieprzyzwoitego czynu, a jednak z lekkomyślną przyjemnością menady z powodu samego ogromu ryzyka, umieściła mikrofon za wezgłowiem łóżka w ich najlepszym pokoju gościnnym. Kochanka jej ojca, pani Reade, miała wkrótce złożyć wizytę w Worry. Była ona także od wielu lat jego przyjaciółką, a zarazem żoną dyrektora firmy ubezpieczeniowej z Iowa, w której Grandison posiadał pakiet kontrolny. Z pewnością w tych okolicznościach jej ojciec ujawni coś.
Ojciec poszedł do pokoju pani Reade dopiero późno wieczorem i do tego czasu Boadicea musiała siedzieć w spoconym uścisku słuchawek, słuchając niekończącej się ścieżki dźwiękowej Toora-Loora Turandot, starego, nużącego irlandzkiego musicalu, który pani Reade wzięła na górę z biblioteki. Minuty wlokły się, a muzyka snuła się dalej, a potem w końcu Grandison zapukał i było słychać, jak wchodzi i mówi:
— Miarka się przebrała, Bobo, to z pewnością zbyt wiele.
— Kochanie? — rozległ się głos pani Reade.
— Chwileczkę, skarbie. Mam jeszcze jedną rzecz do powiedzenia mojej córce, która podsłuchuje nas w tym momencie, udając, że uczy się francuskiego. Zamiast kończyć film, nabierzesz ogłady, Bobo. W Szwajcarii, w bardzo wysoce polecanej prywatnej szkole dla dziewcząt w Villars. Już poinformowałem dyrektora w Amesville, że pojedziesz za granicę. By nauczyć się, mam szczerą nadzieję, lepszych manier, niż wykazałaś przez tych ostatnich kilka miesięcy. Masz wyjechać o szóstej rano, a więc powiem teraz, na pożegnanie, wstydź się, Bobo, i bon voyage!
— Do widzenia, panno Whiting — dodała pani Reade. — Kiedy będzie pani w Szwajcarii, musi pani odwiedzić moją siostrzenicę Patricię. Prześlę pani jej adres. — W tym momencie mikrofon został odłączony.
Podczas całej jazdy z Des Moines — a znajdowali się teraz, jak zawiadamiała tablica, tylko dwadzieścia dwie mile od Amesville — Boadicea była zbyt zdenerwowana, by mówić. Nie zamierzała zachowywać się niegrzecznie wobec Carla Muellera, chociaż musiało to wydać się niegrzeczne. Była to złość, przeczysta złość, która powracała falami o nigdy nie malejącej intensywności, a potem, na chwilę, słabła, pozostawiając za sobą, jak odpady ropy i smoły na plaży portu morskiego, najczarniejszą z czarnych depresji, pełen przerażenia smutek, kiedy to atakowały ją obrazy gwałtownego poświęcenia własnego życia — zderzenia się saaba ze słupem elektrycznym i stanięcia w płomieniach, otwartych żył, wystrzałów ze strzelb i innych spektakularnych unicestwień; obrazy, które raczej hołubiła, niż im się opierała, ponieważ posiadanie takich potwornych myśli stanowiło samo w sobie rodzaj zemsty. A potem, nagle, nieodparcie, gniew powracał, tak że musiała zaciskać powieki i pięści, by nie dać się mu owładnąć.
A jednak wiedziała przez cały czas, że takie uniesienia są bezsensowne i niczym nie usprawiedliwione, i że, w pewnym sensie, folguje sobie. Wysyłając Carla Muellera na lotnisko, ojciec nie miał na myśli zlekceważenia jej, a tym bardziej ukarania. Pisał w liściku, że zamierza sam po nią przyjechać, ale tego właśnie ranka kryzys biznesowy zmusił go do wyjazdu do Chicago. Podobne kryzysy powodowały podobne rozczarowania w przeszłości, chociaż nigdy nie tak namiętne ani tak niesłabnące jak to teraz. Naprawdę musiała się uspokoić. Jeśli wróci do Worry w tym stanie, na pewno zdradzi się wobec Serjeanta albo Alethei. Sama myśl o nich, wspomnienie ich imion w jej głowie potrafiło ponownie ją wpieklić. Dwa lata jej nie było, a oni przysłali obcego człowieka, by powitał ją w domu. Nie potrafiła w to uwierzyć, nigdy im tego nie wybaczy.
— Carl?
— Panno Whiting? — Nie spuścił z oczu drogi.
— Przypuszczam, że uznasz to za niemądre, ale zastanawiam się, czy mógłbyś zabrać mnie gdzieś indziej niż do Worry. Im bliżej jesteśmy, a jesteśmy teraz tak blisko, tym bardziej czuję, że nie dam rady.
— Pojadę tam, gdzie pani zechce, panno Whiting, ale nie ma zbyt wielu miejsc, gdzie można pojechać.
— Restauracja, gdzieś z dala od Amesville? Nie jadłeś obiadu, prawda?
— Nie, panno Whiting. Ale rodzina będzie pani oczekiwać.
— Mój ojciec jest w Chicago, a jeśli chodzi o mojego brata i siostrę, to wątpię, by któreś z nich zdobyło się na jakiś osobisty wydatek energii z powodu mojego przyjazdu. Po prostu zadzwonię i powiem, że zostałam w Des Moines, żeby zrobić trochę zakupów — tak zrobiłaby Alethea — i że nie nadaję się do jazdy do Amesville, dopóki nie zjem obiadu. Czy masz coś przeciwko temu?
— Cokolwiek pani powie, panno Whiting. Przydałoby mi się coś przekąsić, nie powiem.
Przypatrywała się jego okrągłemu profilowi w milczeniu, zadziwiona kamiennym wyrazem twarzy, spokojną, skoncentrowaną jazdą, która nie mogła, na tych monotonnych drogach, wymagać takiej niezachwianej uwagi.
Gdy zbliżali się do skrzyżowania-koniczyny, zwolnił i zapytał, nadal nie patrząc na nią:
— Jakieś spokojne miejsce? Jest dosyć dobra wietnamska restauracja w Bewley. Przynajmniej tak ludzie mówią.
— Myślę, że właściwie wolałabym jakieś głośne miejsce. I stek. Jestem spragniona smaku niedosmażonej wołowiny ze Środkowego Zachodu.
Wtedy wreszcie odwrócił się, żeby na nią spojrzeć. Na jego policzku pojawił się dołeczek będący początkiem uśmiechu, ale czy był to przyjazny uśmiech, czy tylko ironiczny, nie potrafiła powiedzieć, bo okulary przeciwsłoneczne zasłaniały mu oczy. W każdym razie przypuszczała, że nie są to szczególnie szczere oczy.
— Czy nie ma miejsc, gdzie ludzie jeżdżą? — nalegała. — Na północy, przy granicy? Zwłaszcza w sobotnie wieczory. To przecież jest sobotni wieczór.
— Potrzebowałaby pani dokumentu.
Wyjęła plastikowe opakowanie z kartami i podała je Carlowi Muellerowi. Była tam karta Ubezpieczenia Społecznego, prawo jazdy, karta Biblioteki Prenumeratora „Reader s Digest”, karta rejestracyjna Ligi Obrony Kobiet Iowa, karta stwierdzająca, że jest ona płacącą dziesięcinę członkinią Misyjnego Kościoła Zielonoświątkowego Świętej Krwi (z laminowanym zdjęciem), i różne karty płatnicze, wszystkie z nich identyfikujące ją jako Beverley Whittaker, wiek dwadzieścia dwa lata, z Willow Street 512, Mason City, Iowa.
Gospoda „Tor dla Wrotkarzy” w Elmore łączyła w sobie przyzwoitość i elegancję w sposób archetypowo środkowozachodni. Pod rozjarzonym szklarniowym sufitem kratownice rur podtrzymywały napowietrzną łąkę ziół i roślin pokojowych w wiszących donicach i rzędach ozdobnych naczyń z terakoty. Poniżej zieleni wielką liczbę starodawnych stołów kuchennych z dębu i sosny (wszystkie na sprzedaż, z metkami, podobnie jak rośliny) zgrupowano dookoła niewiarygodnie rozległego parkietu. To naprawdę był, dawno temu, tor dla wrotkarzy. Dwie pary tańczyły na parkiecie z pełną życia, niespektakularną wprawą, przy dźwiękach Polki czekoladowego pęczka. Była dopiero siódma: wszyscy pozostali jedli obiad.
Jedzenie było wspaniałe. Boadicea wyjaśniła dokładną naturę jego wyższości nad czymkolwiek, co można jeść w Szwajcarii, wyjaśniła to gruntownie. Teraz, kiedy mieli wybrać deser, musiała wymyślić coś innego, o czym mogliby porozmawiać, ponieważ Carl wydawał się całkowicie gotowy siedzieć i nic nie mówić. Nawet po zdjęciu okularów przeciwsłonecznych jego twarz pozostała nieprzenikniona, choć była dość przystojna, jeśli się ją rozważało pod względem rzeźby: szerokie czoło i tępy nos, masywne mięśnie szyi, zwężające się ku prostej geometrii króciutkich włosów, dobitny wykrój ust, nozdrzy i oczu, które jednak, mimo całej swej wyrazistości, nie przekazywały żadnych treści psychologicznych. Jeśli się uśmiechał, był to ten mechaniczny typ uśmiechu, jaki przywodził na myśl koła zębate i pasowe. Brzęk, skrzek, klik, a potem z metalowej szczeliny wyłania się karteczka ze słowem UŚMIECH. Siedząc tam twarzą do niego, z małym bukietem chabrów i petunii między nimi, spróbowała tego sama — ściągnęła kącik ust i uniosła je, pomalutku. Ale wtedy, zanim zauważył, wahadło powróciło i ukłuło ją poczucie winy. Jakie miała prawo, by oczekiwać, że Carl Mueller okaże się wylewny wobec niej? Była dla niego jedynie córką szefa i czerpała wszelkie podłe korzyści z tej pozycji, zawłaszczając jego towarzystwo, jakby nie miał żadnego własnego życia ani uczuć. A potem winiła jego!