Opadła ciężko na fotel i zapaliła papierosa. Daniel był ciekaw, czy ona wie, że większość gospodyń domowych z Amesville nie pali, a zwłaszcza nie publicznie. A potem pomyślał, że bycie z nim nie jest tym samym co bycie w miejscu publicznym. On był jej synem!
— Mamo… czy mógłbym zadać ci pytanie?
— Oczywiście, o ile nie będę musiała na nie odpowiedzieć.
— Czy umiesz latać?
— Nie. — Wciągnęła płytko powietrze i pozwoliła, by dym wylał się swobodnie z jej otwartych ust. — Próbowałam, ale nigdy nie potrafiłam. Niektórzy ludzie nigdy się tego nie nauczą, choćby nie wiem jak się starali.
— Ale chciałaś.
— Tylko głupiec zaprzeczyłby, że chce. Znałam ludzi, którzy latali, i sądząc ze sposobu, w jaki o tym mówili… — Wywróciła oczami i wydęła jaskrawoczerwone wargi, jakby chciała powiedzieć: „Czyste niebo!”.
— W naszej szkole był specjalny wykład w sali gimnastycznej w zeszłym roku, przyjechał jakiś autorytet z rządu, i on powiedział, że wszystko to jest w głowie człowieka. Tylko myślisz, że latasz, ale to jest rodzaj snu.
— To propaganda. Oni sami w to nie wierzą. Gdyby wierzyli, nie baliby się tak wróżek. Nie byłoby wszędzie wirujących wentylatorów.
— A więc to jest rzeczywiste?
— Tak rzeczywiste jak my dwoje tu siedzący. Czy to dobra odpowiedź na twoje pytanie?
— Taak. Chyba tak. — Postanowił poczekać i dopiero później zapytać, jak jej znajomi opisali swoje odczucia.
— Dobrze. A więc zapamiętaj to: nie wolno ci nigdy, przenigdy rozmawiać o tym z nikim innym. Nie chcę nawet, żebyś jeszcze kiedyś rozmawiał o tym ze mną. O czymkolwiek, co ma coś wspólnego z lataniem. Czy twój ojciec wyjaśnił ci sprawy seksu?
Daniel skinął głową.
— Pieprzenie?
— Uhm… tu w Iowa… nigdy się nie…
— Nie rozmawia się o tym, prawda?
— Cóż, dzieci nie rozmawiają o tym z dorosłymi.
— Z lataniem jest dokładnie tak samo. Nie rozmawiamy o tym. Nigdy. Chyba że po to, żeby powiedzieć, że jest to bardzo, bardzo złe, i że ludzie, którzy są tak podli, by to robić, zasługują na każdą straszną rzecz, która ich spotyka.
— Ty tak uważasz?
— Nieważne, czy „tak uważam”. To, co teraz mówię, jest oficjalną prawdą Sług Bożych. Latanie jest złe. Powiedz to.
— Latanie jest złe.
Podniosła się z fotela i podeszła, po czym pocałowała go w policzek.
— Ty i ja — stwierdziła z mrugnięciem — jesteśmy tacy sami. I dobrze będziemy się rozumieć.
2
W wieku lat jedenastu Daniela zaczęły pasjonować duchy; także wampiry, wilkołaki, zmutowane owady i najeźdźcy z kosmosu. W tym samym czasie i głównie dlatego, że łączył ich apetyt na potworności, zakochał się w Eugenie Muellerze, młodszym synu Roya Muellera, handlarza sprzętem rolniczym, który zaledwie dwa lata wcześniej przestał być tutejszym burmistrzem. Muellerowie mieszkali w największym i (jak mówili) najstarszym domu przy prestiżowej Alei Lipowej Amesville. Ogółem pięciu spośród burmistrzów i szefów policji miasteczka mieszkało dotąd w tym domu, i trzech z tych pięciu było Muellerami. Na poddaszu domu Muellerów, pośród wielu innych rodzajów rupieci, było mnóstwo pudeł ze starymi książkami, głównie nienadającymi się do czytania reliktami nieistotnej przeszłości — książkami o dietach i odnoszeniu sukcesu, wielotomowymi pamiętnikami zmarłego prezydenta, podręcznikami francuskiego, prowadzenia gospodarstwa domowego, księgowości, i kilkoma jardami Skróconych Książek „Reader`s Digest”. Jednak na samym dnie tych odrzuconych idei Eugene Mueller odkrył zakopany cały karton wypełniony zbiorami w miękkiej oprawie opowieści o zjawiskach nadprzyrodzonych, opowieści tak pomysłowych i straszliwych, że przewyższały wszelkie znane mu z ustnych tradycji obozu letniego i biura doręczania „Registera”.
Eugene przenosił ukradkiem na dół do swojego pokoju pojedyncze tomy ukryte w bieliźnie i czytał je tam przy świeczce późno w nocy. Te książki same były jak duchy, ich marginesy rozpadały się w proch pod dotknięciem jego palców. Czytał każdą historię raz, szybko, a jeśli mu się spodobała, czytał ponownie, powoli. Potem, mając świeżo w pamięci jej toposy, powtarzał taką historię roznosicielom w biurze „Registera”, kiedy czekali, aż przyjedzie ciężarówka z gazetami. Czasami ciągnął opowieść przez kilka dni, żeby zwiększyć suspens.
Daniel także miał trasę gazetową, chociaż nie tak lukratywną jak syn byłego burmistrza. Słuchał historii Eugene`a Muellera z pełną zachwytu czcią ucznia. Stały się one dla niego — i ich domniemany autor — emocjonalną koniecznością. Już wiele miesięcy wcześniej wyczerpał ubogie zasoby szkolnej biblioteki — postrzępiony egzemplarz trzynastu opowieści Poego oraz okrojone wydania Frankensteina i Wojny światów. Raz pojechał na rowerze do Fort Dodge i z powrotem, czterdzieści mil w każdą stronę, żeby obejrzeć w kinie podwójny zestaw starych czarno-białych horrorów. Straszne było kochanie czegoś tak niedostępnego, i tym wspanialsze zatem, kiedy długa posucha się skończyła. Nawet gdy Eugene wyznał w rozmowie bez świadków, że wykorzystywał łatwowierność kolegi, i pokazał mu swój skład skarbów, nawet wtedy Daniel dalej myślał o nim jako o osobie niepospolitej, wyróżniającej się spośród innych siódmo- i ósmoklasistów, może nawet geniuszu.
Daniel zaczął często zostawać na noc jako gość w domu Muellerów. Jadł z rodziną Eugene`a przy ich stole obiadowym, nawet wtedy, gdy był tam jego ojciec. Wobec wszystkich nich Daniel był czarujący, ale ożywiał się tylko kiedy byli we dwóch z Eugeneem — albo na poddaszu, czytając i tworząc swój własny, naturalny Grand Guignol, albo w pokoju Eugene`a, bawiąc się wielkim arsenałem jego zabawek i gier.
Na swój sposób był tak samo złym — to znaczy, tak samo dobrym — karierowiczem jak jego matka.
Trzy dni przed otrzymaniem świadectwa ukończenia siódmej klasy Daniel dostał trzecią nagrodę w ogólnostanowym konkursie sponsorowanym przez Kiwanis (dwa miejsca w pierwszym rzędzie na wybranym przez niego meczu Hawkeyes) za swój esej na temat „Dobry sport tworzy dobrych obywateli”. Przeczytał esej głośno na szkolnym apelu i wszyscy musieli klaskać, dopóki pan Cameron, dyrektor, nie podniósł ręki. Następnie pan Cameron dał mu książkę z przemówieniami Herberta Hoovera, który urodził się w West Branch. Dyrektor powiedział, że pewnego dnia, kiedy kraj znów stanie na nogi, on sam nie będzie zaskoczony, gdy kolejny człowiek z Iowa zajmie Biały Dom. Daniel przypuszczał, że pan Cameron ma na myśli jego, i poczuł krótki, intensywny ból wdzięczności.
Tego samego dnia Weinrebowie przeprowadzili się do swojego nowego domu przy Alei Chickasaw, która była uważana (przez ludzi tam mieszkających) za prawie tak miłą okolicę jak Aleja Lipowa. Był to nieduży, poszyty szarymi deskami dom typu ranczerskiego z dwoma sypialniami. Nieuniknioną koleją rzeczy druga sypialnia przypadła bliźniaczkom, Aurelii i Cecelii, a Daniel relegowany został do pokoju w piwnicy. Pomimo jego ponurości i wilgotnych ścian z żużlowych pustaków uznał, że woli go od pokoju bliźniaczek, bo był większy i miał napawające dumą własne wyjście na podjazd.
Ostatni właściciel domu próbował związać koniec z końcem (i najwyraźniej mu się nie udało) przez wynajęcie pokoju w piwnicy rodzinie włoskich uchodźców. Tylko pomyśleć: cztery osoby mieszkające w tym jednym pokoju, z dwoma piwnicznymi okienkami i zimną wodą z kurka!
Daniel zachował laminowaną tabliczkę z ich nazwiskiem: Bosola. Często późno w nocy, sam w swoim pokoju, próbował wyobrazić sobie takie życie, jakie wiedli Bosolowie ograniczeni tymi czterema szarymi ścianami. Jego matka mówiła, że prawdopodobnie byli szczęśliwsi. Był to jej sposób na ignorowanie wszelkiej nędzy. Nikt w okolicy nie wiedział, co się z nimi stało. Może nadal mieszkali w Amesville. Wielu Włochów mieszkało na parkingach przyczep kempingowych na obrzeżach miasteczka i pracowało dla Ralstona-Puriny.