Выбрать главу

To właśnie na krześle w pierwszym rzędzie Boadicea rozpoznała siedzącego obok niej Daniela Weinreba. Chodzili na te same lekcje od dwóch miesięcy, ale nie skojarzyła go. Nie, żeby tył głowy (czyli prawie wszystko, co z niego widziała do chwili przenosin na przód) miał bardzo charakterystyczny. Także zmienił wygląd od czasu, gdy zakochała się w nim, na niedługo i platonicznie, w gospodzie „Tor dla Wrotkarzy” w Elmore: krótsze włosy, wąsy zniknęły, dobry humor gdzieś się ulotnił, a zastąpił go apatyczny, nie pozowany hart ducha. Poza odpowiadaniem przy odczytywaniu listy obecności albo szuraniem nogami po pytaniu skierowanym bezpośrednio do niego nigdy nie odzywał się na lekcjach; tak jak jego mowa nigdy nie zdradzała jego myśli, jego twarz nigdy nie zdradzała uczuć.

Boadicea czuła jednak pewność, że nie różnią się one wielce od jej własnych. Nienawidził Góry Lodowej równie żarliwie jak ona; musiało tak być — bo inaczej jak mógłby tańczyć tak dobrze? Może jako sylogizm pozostawiało to coś do życzenia, i Boadicea nie zadowoliła się przekonaniem a priori. Zaczęła gromadzić dowody — przebłyski podejrzewanych tlących się ogni.

Najpierw odkryła, że nie tylko ona tak dokładnie obserwuje Daniela. Sama pani Norberg przejawiała ciekawość całkowicie nieproporcjonalną do udzielania się Daniela w klasie. Często, kiedy inny uczeń mówił, przenosiła oczy na Daniela i w wojowniczym momencie, gdy zrywała z klasową etykietą i naprawdę dawała świadectwo ewangelii APOD, właśnie do Daniela kierowała te bodźce, mimo że to Boadicea, jeśli w ogóle ktoś, chwytała przynętę i dyskutowała.

Wreszcie jednak, pod koniec drugiego sześciotygodniowego okresu, pani Norberg rzuciła wyzwanie, od jakiego Daniel się nie uchylił. W mediach pojawiła się ostatnio wiadomość, która wzbudziła wielkie oburzenie wśród Sług Bożych. Bud Scully, jeden z kierowników farmy Northrup Corp. koło LuVerne, zaczął z własnej inicjatywy robić to, czego nie wolno już było robić stanowi Iowa: zagłuszał emisje radiowe z Minnesoty. Stacje wniosły powództwo przeciwko niemu i nakazano mu tego zaprzestać. Kiedy odmówił, motywując to względami sumienia, i kontynuował swoją prywatną krucjatę, został skazany na więzienie. Słudzy Boży zawrzeli gniewem. Pani Norberg, trzeba przyznać, starała się nie ulegać namiętnościom bieżącej chwili (nigdy, na przykład, nie szła na lekcjach historii Ameryki dalej niż do Watergate), ale tym razem prowokacja okazała się zbyt wielka. Poświęciła tydzień zajęć na dogłębne rozważenie osoby Johna Browna. Przeczytała na głos esej Thoreau o obywatelskim nieposłuszeństwie. Puściła nagranie pieśni Ciało Johna Browna, stojąc czujnie nad magnetofonem i szarpiąc głową w górę i w dół w takt muzyki. Kiedy hymn się skończył, ze łzami w oczach (całkiem mimowolne świadectwo siły muzyki) opowiedziała, jak odwiedziła park, tu, w Iowa, gdzie John Brown musztrował swoją ochotniczą armię do ataku na Harper`s Ferry. Potem, wziąwszy na ramię pałeczkę do tablicy jak karabin, pokazała klasie, w jaki sposób żołnierze tamtej armii musztrowali się, maszerując tam i z powrotem po błyszczących klonowych deskach podłogowych — w prawo zwrot, w lewo zwrot, baczność!, w tył marsz!. Doskonały spektakl. W takich chwilach naprawdę musiałbyś mieć serce z kamienia, żeby nie być wdzięcznym za to, że jesteś na lekcjach Góry Lodowej.

Przez cały ten czas powstrzymywała się od wspominania Buda Scully`ego po nazwisku, chociaż nikt z nich nie mógł być nieświadomy zamierzonej paraleli. Teraz, po uroczystym zasalutowaniu fladze w kącie, pani Norberg zrezygnowała z wszelkich pozorów obiektywności. Zbliżyła się do tablicy i napisała gigantycznymi literami imię i nazwisko męczennika. BUD SCULLY. Następnie przeszła do swojego biurka, ukryła się za założonymi rękami i, patrząc groźnie, wyzwała świat, by robił nawet i najgorsze.

Boadicea podniosła rękę.

Pani Norberg udzieliła jej głosu.

— Czy chce pani powiedzieć — zapytała Boadicea z nieszczerym uśmiechem — że Bud Scully jest następnym Johnem Brownem? I że to, co zrobił, było słuszne?

— Czy tak powiedziałam? — odparła Góra Lodowa. — Ja chciałabym raczej zapytać panią, panno Whiting: czy pani tak uważa? Czy przypadek Buda Scully`ego jest analogiczny do przypadku Johna Browna?

— W tym sensie, że poszedł do więzienia za swoje przekonania, można by tak powiedzieć. Ale poza tym? Jeden mężczyzna próbował położyć kres niewolnictwu, a drugi próbuje zagłuszyć stację radiową nadającą muzykę popularną. Przynajmniej tak wnioskuję z gazety.

— Która to gazeta? Pytam, widzi pani, bo zrezygnowałam z czytania gazet jakiś czas temu. Moje doświadczenia (zwłaszcza kiedy byłam na Kapitolu) pokazały mi, że nie są one wcale wiarygodne.

— To była „Star-Tribune”.

— „Star-Tribune” — powtórzyła Góra Lodowa, obracając się w stronę Daniela z miną osoby dobrze zorientowanej.

— I pisali tam — ciągnęła Boadicea — w artykule wstępnym, że każdy musi przestrzegać prawa po prostu dlatego, że to jest prawo, i że jedynym sposobem, byśmy mogli żyć razem w pokoju, jest respektowanie prawa. Nawet kiedy nas ono drażni.

— To wydaje się na pozór całkiem rozsądne. Pozostaje jednak udzielenie odpowiedzi na pytanie, które stawia John Brown. Czy musimy przestrzegać niesprawiedliwej ustawy?

— Góra Lodowa odrzuciła do tyłu głowę roztaczając wokół siebie aurę prawości.

Boadicea obstawała przy swoim.

— Według sondaży większość ludzi uważała, że to stara ustawa jest niesprawiedliwa; ustawa, która nie pozwalała im czytać gazet spoza stanu i słuchać audycji spoza stanu.

— Według — powiedziała pogardliwie pani Norberg — sondaży w tych samych gazetach.

— Cóż, Sąd Najwyższy także uważał, że jest niesprawiedliwa, inaczej by jej nie unieważnił. A jak rozumiem, z wyjątkiem poprawki do konstytucji, to Sąd Najwyższy ma ostatnie słowo w sprawie słuszności albo niesłuszności ustaw.

Poglądy pani Norberg na temat Sądu Najwyższego były dobrze znane, a zatem istniało ciche porozumienie między jej uczniami, by omijać rafy tego tematu. Ale Boadicea wykroczyła poza współczucie czy ostrożność. Chciała zniszczyć umysł tej kobiety i spowodować jej odesłanie do Dubuque w kaftanie bezpieczeństwa. Nauczycielka nie zasługiwała na nic innego.

Nie miało to jednak być takie łatwe. Pani Norberg posiadała instynkt paranoika, dzięki któremu wiedziała, kiedy jest prześladowana. Odsunęła się na bok i pocisk Boadicei minął ją, nie czyniąc krzywdy.

— To problematyczna kwestia, zgadzam się. I wysoce skomplikowana. Wpłynie to na każdego w inny sposób i na pewno zabarwi nasze stanowiska. Tu, właśnie w tej sali mamy kogoś, na kogo życiu odbiła się bardzo bezpośrednio decyzja, o której mówi pani Whiting. Danielu, jakie jest twoje zdanie?

— O czym? — zapytał Daniel.

— Czy stan Iowa ma prawo, suwerenne prawo, zakazać ogólnej dostępności potencjalnie szkodliwych i wywrotowych materiałów czy też stanowi to ingerencję w naszą konstytucyjną gwarancję wolności słowa?