Wspięła się wyżej, nad najwyższe wiatrowskazy, do małego gniazda stalowych obręczy na szczycie wieży. Wiatry uderzały. Platforma kołysała się. Ale Boadicea nie czuła żadnych zawrotów głowy, tylko uspokajające zadowolenie, że widzi świat rozpostarty w taki uporządkowany sposób. Wielki galimatias Worry stał się, z tej wysokości, tak zrozumiały jak zestaw planów: leżące odłogiem klomby i kwinkunksy małych drzew w prywatnych ogrodach Whitingów na dachu poniżej; następnie, na schodkowych tarasach pod nimi, na rozleglejszych dachach skrzydeł, znajdowały się baseny i boiska pozostałych mieszkańców kompleksu; najbardziej w dole, ograniczone szerokim obronnym półksiężycem garaży, stajni i silosów, były ogrody kuchenne, zagrody dla drobiu i korty tenisowe. Nieliczni ludzie w zasięgu wzroku wydawali się wszyscy wykonywać emblematyczne czynności, jak postacie na obrazie Breughla: dzieci jeździły na wrotkach, kobieta rozrzucała ziarno dla kurczaków, dwóch mechaników w niebieskich kurtkach pochylało się nad silnikiem limuzyny na jałowym biegu, mężczyzna szedł z psem na spacer ku drzewom, które osłaniały zachodnią wartownię. Dla kogoś, kto stał na dachu, te drzewa oznaczały granicę horyzontu, ale z tego wyższego punktu obserwacyjnego można było patrzeć nad nimi aż do niebieskoszarego zygzaka dachów domów, które kiedyś stanowiły — i nie tak dawno temu, by Boadicea nie mogła tego sama pamiętać — wioskę Unity. Przeważająca część dawnych mieszkańców wioski żyła teraz w Worry. Ich poszyte deskami domy stały puste przez większość roku — te, które w ogóle jeszcze stały. Ze smutkiem myślało się o tym, że cały sposób życia, sto lat różnych tradycji, musi się zakończyć, żeby zaczął się nowy sposób. Ale cóż innego można było zrobić? Sztucznie go utrzymywać, tworząc namiastkę skansenu w Williamsburgu? W rzeczywistości to właśnie robili teraz letnicy, przynajmniej z lepszymi domami. Reszta została splądrowana dla ich mięsa — oblicówek, instalacji hydraulicznych, ciekawych elementów stolarskich — a kości pozostawiono, by niszczały na powietrzu do bardziej malowniczego stanu, po którego osiągnięciu niewątpliwie też miały trafić na aukcję. Smutno się na to patrzyło, ale było to konieczne — stanowiło skutek działania sił zbyt wielkich, by się im przeciwstawić, chociaż mogły być kierowane i kształtowane z większą albo mniejszą miłością i wyobraźnią. Worry, z jej neonormańskimi wieżyczkami i blankami, oddalonymi parkami i błoniami i nowatorską inżynierią społeczną z pewnością ukazywała proces feudalizacji na jego poziomie najbardziej ludzkim i, można powiedzieć, demokratycznym. Rodzaj utopii. Czy, w ostatecznym rozrachunku, była to utopia dla takich ludzi jak Boadicea, nigdy nie potrafiła zdecydować. Posiadanie tak wielkiej ilości ziemi i takiego bogactwa wydawało się samo w sobie dość problematyczne, ale poza tym istniała moralna kwestia relacji z dzierżawcami. Było ich ponad pięciuset przy ostatnim spisie. Chociaż oni wszyscy by temu zaprzeczyli — i faktycznie zaprzeczali w filmie, który zrobiła dawno temu Boadicea — ich położenie niepokojąco przypominało poddaństwo. Ale niepokojąco, jak się wydawało, tylko dla Boadicei, ponieważ lista oczekujących wykwalifikowanych kandydatów, którzy chcieli nająć się i przenieść tam, absurdalnie przekraczała liczbę przewidywalnych wolnych miejsc. Dzieciaki w szkole zawsze sondowały ją w sprawie ich szans na przesunięcie na szczyt listy; niektóre otwarcie proponowały łapówki, jeśli wstawiłaby się za ich rodziną u ojca. Raz biedny Serjeant wpadł w tarapaty za przyjęcie takiej łapówki.
Ale przypuszczenie, że Daniel Weinreb ma podobny przekupny cel w rozwijaniu znajomości z nią, było oczywistą niedorzecznością. To oskarżenie ujawniało granice wyobraźni Alethei, gdyż w najmniejszym stopniu nie oddawało sprawiedliwości skali ambicji Daniela. Daniel miał zamiar być artystą, tak wielkim artystą, jakim tylko zdoła się stać. Boadicea wątpiła, czy rozważał choćby przez chwilę długookresowe możliwości wynikające z ich przyjaźni. Poza okazją (z której wreszcie miał dzisiaj skorzystać), by złożyć wizytę w Worry i zobaczyć, jak mu pójdzie z rozmaitymi instrumentami Whitingów, nie wyglądało na to, żeby uważał tę znajomość za szczególnie korzystną. Oprócz sposobności (wspaniałej sposobności), by rozmawiać z kimś innym, kto także miał zamiar zostać wielkim artystą. A więc naprawdę nie wydawało się, żeby miał, jednym słowem, zakusy.
Boadicea, dla kontrastu, przeżywała większość życia snując niekończące się plany. W każdej chwili, gdy nie skupiała się całkowicie na bieżącej czynności, planowała, robiła próby, wyobrażała sobie, fantazjowała. Wobec Daniela zaplanowała to, że zostaną kochankami. Nie opracowała drobiazgowego scenariusza tego, w jaki sposób to nastąpi. Nie była nawet całkowicie pewna szczegółów skonsumowania ich miłości, ponieważ pornografia, którą dotąd zgłębiła, wydawała się raczej nieśmiała, ale miała przekonanie, że kiedy już naprawdę związaliby się ze sobą erotycznie, okazałoby się to bardzo przyjemne, żeby nie powiedzieć — ekstatyczne. Daniel, jak słyszała z różnych niezależnych źródeł, miał już za sobą „romanse” z kilkoma kobietami (jedna z nich była o sześć lat od niego starsza i zaręczona z innym mężczyzną), chociaż nikt nie był gotów powiedzieć, czy na pewno poszedł na całość. Zatem mogła liczyć na to, że seks sam się załatwi (przynajmniej w jej fantazjach), i bez przeszkód opracowywać związany z tym dramat: jak całkiem nagle, pod wpływem kaprysu albo dla udowodnienia komuś odwagi, albo po kłótni z siostrą, ucieknie z Danielem do jakiejś ponurej, dalekiej stolicy — Paryża albo Rzymu, albo Toronto — aby prowadzić tam życie, które będzie pasjonujące, eleganckie, prawe, proste i całkowicie poświęcone sztuce w jej najwznioślejszych przejawach. Nie wcześniej jednak, niż kiedy skończą szkołę, bowiem nawet w swoich najbardziej szalonych marzeniach Boadicea postępowała ostrożnie.
Milę za Unity droga wznosiła się lekko i ukazała się, po raz pierwszy, szara żelbetowa wieża Worry. Potem droga opadła i wieża pogrążyła się z powrotem w nijakich polach.
Miał zadyszkę i bolały go nogi od tak szybkiego pedałowania, ale będąc tak blisko, nie mógł zwolnić z przyczyn psychologicznych. Nawet wiatr, dmuchający gwałtownie z zachodu i wydymający przed nim wiatrówkę jak mały czerwony żagiel, wydawał się próbować go popędzać. W nieoznakowanym miejscu skręcił w boczną drogę w prawo, jak wszyscy wiedzieli prowadzącą do Worry, przeleciał obok mężczyzny, który zabrał na spacer owczarka niemieckiego, i przybył bez tchu pod wartownię.
Wyrósł przed nim z drogi metalowy szlaban, zaczął świszczeć gwizdek, umilkł tylko na tyle czasu, by nagrany głos kazał mu wysiąść z samochodu, i znów zaczął. Strażnik w uniformie wyszedł z budki, trzymając pistolet maszynowy. Byłoby to niepokojące wszędzie indziej, ale Daniel, który nigdy wcześniej nie był w Worry, przypuszczał, że jest to standardowe powitanie, jakie czeka niezapowiedzianych gości.
Sięgnął do kieszeni kurtki po dysk z zaproszeniem, który dała mu Boadicea, ale strażnik krzyknął, że powinien podnieść ręce do góry.
Zrobił to więc.
— Gdzie ty niby jedziesz, synu? — zapytał strażnik.
— Odwiedzam pannę Whiting. Na jej zaproszenie. Dysk, który mi dała, jest w mojej kieszeni.
Strażnik sięgnął do kieszeni Daniela i wyjął dysk.