Выбрать главу

Oburzenie Daniela wzmogło się od uprzejmego zgorszenia do pełnej, gorzkiej złości.

— Panie Whiting, to grzech tak mówić! To brutalne!

— Jak sam powiedziałeś, Danielu — co jednemu wyjdzie na zdrowie…

Ochłonął.

— Poza faktem, że tworzy to sytuację, gdzie strażnicy czerpią zyski z nieszczęścia więźniów, co, jak musi pan przyznać, nie jest zdrową sytuacją…

— Samo więzienie nie jest zdrową sytuacją, Danielu.

— Poza tym, co z ludźmi, którzy po prostu nie mają żadnych więzi do „wzmocnienia”? I żadnych pieniędzy. Było takich wielu. I powoli umierali z głodu. Widziałem ich.

— To po to tam byli, Danielu — żebyś ich widział. Byli przykładem dla każdego, kto by mylnie sądził, że możliwe jest przejście przez życie w pojedynkę, bez tego, co socjolodzy nazywają „pierwotnymi więziami”. Taki przykład jest potężnym czynnikiem uspołeczniającym. Można by powiedzieć, że jest to lekarstwo na alienację.

— Chyba nie mówi pan poważnie.

— Ach, ależ mówię. Przyznam, że nie przedstawiłbym tej sprawy aż tak otwarcie na jakimś publicznym forum, ale naprawdę wierzę w to, co teraz mówiłem. Nie jest to coś, jak powiedziałaby Boa, „tylko dla efektu”. Co więcej, jeśli chodzi o to, czy ten system działa, wskaźniki recydywy pokazują, że tak. Jeśli więzienia mają służyć jako środek odstraszający od przestępczości, to muszą być znacznie bardziej nieprzyjemne niż otoczenia dostępne poza więzieniem. Tak zwane humanitarne więzienia wychowywały miliony zawodowych przestępców. Odkąd zaczęliśmy, jakieś dwadzieścia lat temu, czynić z więzień w Iowa wyraźnie mniej sympatyczne miejsca do spędzania czasu, liczba zwolnionych więźniów, którzy wracają tam po recydywie, ogromnie zmalała.

— Nie wracają do więzienia, bo wyjeżdżają z Iowa, jak tylko zostają zwolnieni.

— Wspaniale. Ich zachowanie poza Iowa nie jest naszą sprawą jako członków stanowej rady. Jeśli się poprawili, tym lepiej. Jeśli nie, dobrze, że się ich pozbyliśmy.

Daniel czuł się zaszachowany. Rozważał dalsze sprzeciwy, ale zaczął widzieć, jak każdy z nich można postawić na głowie. Stwierdził, że ukradkiem podziwia Whitinga. Może słowo „podziwia” było za mocne. Lepszym było „fascynacja”.

Ale czy za źródło miała poglądy tego człowieka (które nie były przecież takie oryginalne, by nie można znaleźć porównywalnych), czy raczej wiedzę, że to jest prawdziwy i jedyny w swym rodzaju Grandison Whiting, sławiony i obmawiany w gazetach i w telewizji? Mężczyzna zatem bardziej rzeczywisty od innych mężczyzn, bardziej żywy, zbudowany z jakiejś dostojniejszej substancji, tak że nawet jego włosy wydawały się bardziej rude niż wszystkie inne rude włosy, rysy twarzy bardziej wyraziste, a modulacja jego mowy pełna większych znaczeń.

Nastąpiły dalsze rozmowy, na mniej dzielące ich tematy, i nawet trochę śmiechu. Serjeant tak dalece przezwyciężył nieśmiałość (nie wobec Daniela, ale wobec ojca), że opowiedział dziwacznie zabawną i dosyć zjadliwą historyjkę o pozamałżeńskich kłopotach swojego analityka. Boa uparła się, że opowie o chwili chwały Daniela na lekcji pani Norberg, i przedstawiła ją jako znacznie donioślejszą niż w rzeczywistości. Potem, gdy rozmowa zaczęła wyraźnie kuleć, weszła służąca, by powiedzieć panu Whitingowi, że jest pilnie proszony do telefonu przez pannę Marspan.

Grandison Whiting przeprosił i oddalił się.

Chwilę później opuścił ich Serjeant.

— A więc — zapytała z zapałem Boa — co myślisz?

— O twoim ojcu?

— Jest niesamowity, prawda?

— Tak. Jest niesamowity. — Tyle tylko powiedział, zresztą ona nie wydawała się żądać więcej.

Śnieg padał dalej miarowo przez kończące się popołudnie. Ustalono, że Daniel pojedzie do domu w następnym samochodzie kierującym się do miasteczka. Czekał tylko dwadzieścia minut w wartowni (z innym i o wiele bardziej przyjaznym strażnikiem na służbie) i miał dalsze szczęście, bo trafił mu się przejazd w pikapie, z tyłu którego mógł położyć rower.

Z początku Daniel nie mógł zrozumieć, dlaczego kierowca półciężarówki przeszywa go wzrokiem tak pełnym niesprowokowanej niechęci. Potem rozpoznał go: Carl Mueller, brat Eugene`a, a co istotniejsze, najstarszy syn Roya Muellera. Wiedziano powszechnie, że Carl pracuje w Worry, ale we wszystkich swoich fantazjach, odkąd zaprzyjaźnił się z Boą Whiting, Daniel nigdy nie ujrzał sceny, która przypominałaby obecną.

— Carl! — powiedział, zdejmując rękawiczkę z jednym palcem i wyciągając do niego rękę.

Carl popatrzył groźnie i nadal trzymał obie ręce w rękawiczkach na kierownicy.

— Carl — nalegał Daniel. — Hej, dawno się nie widzieliśmy. Ten sam strażnik stał przy otwartej bramie, nad którą oświetlony napis nakazywał im nadal „CZEKAJ”. Wydawało się, że mężczyzna ich obserwuje, chociaż wobec oślepiających reflektorów półciężarówki ten mały spór musiał minąć niezauważony. Ale i tak Carl najwyraźniej dał się wytrącić z równowagi, bo ustąpił i odwzajemnił się Danielowi grymasem. „CZEKAJ” zmieniło się na „JEDŹ”.

— Chryste, porządna śnieżyca, prawda? — zagadnął Daniel, gdy jechali naprzód na drugim biegu po drodze, którą własne pługi Worry niedawno oczyściły.

Carl nie odezwał się.

— Pierwsza prawdziwa zamieć w tym roku — mówił dalej Daniel, przekręcając się w bok na swoim siedzeniu, aby patrzeć bezpośrednio na kamienny profil Carla. — Popatrz, proszę, jak sypie.

Carl milczał.

— On jest niesamowity, prawda?

Carl nadal milczał. Wrzucił trójkę. Tył półciężarówki zakołysał się na ubitym śniegu.

— Ten Whiting jest niesamowity. Prawdziwy oryginał. W wolnym, niesymetrycznym rytmie wycieraczki spychały mokry śnieg do boków przedniej szyby.

— Całkiem przyjacielski, kiedy już odłoży na bok swoje firmowe maniery. Nie, żeby kiedykolwiek całkowicie się odsłaniał, jak sądzę. Wiesz to lepiej ode mnie. Ale naprawdę lubi mówić. A teorie? Więcej teorii niż w podręczniku fizyki. I kilka z nich posadziłoby kilka osób, które znam, z powrotem na ich tłustych dupach. Chodzi o to, że on nie jest przeciętnym fiskalnym konserwatystą. Nie jest republikaninem we wspaniałej starej tradycji pochodzącego stąd, z Iowa, Herberta Hoovera.

— Nie wiem, o czym ty, kurwa, mówisz, Weinreb, i nie interesuje mnie to. A więc może po prostu zamkniesz się, kurwa, chyba że chcesz przejechać na tym rowerze resztę drogi do miasta.

— Och, nie wierzę, że naprawdę byś to zrobił, Carl. Zaryzykowałbyś swoje wspaniałe stanowisko menedżerskie? I swoje zwolnienie od poboru?

— Słuchaj, ty cholerny dekowniku, nie mów mi o zwolnieniach.

— Dekowniku?

— I kurewsko dobrze o tym wiesz.

— Ja widzę to tak, Carl, że wypełniłem moją służbę wobec Boga i kraju w Spirit Lake. I chociaż przyznam, że niedokładnie palę się do tego, by pojechać do Detroit i chronić dobrych ludzi z Iowa przed niebezpiecznymi nastolatkami, rząd wie, gdzie jestem. Jeśli mnie potrzebują, muszą tylko napisać i poprosić.

— Taak. Cóż, prawdopodobnie wiedzą, czego by nie wytrzymali, skoro nie powołują takich gówienek jak ty. Jesteś pieprzonym mordercą, Weinreb. I wiesz o tym.

— Kij ci w dupę, Carl. I twojemu pieprzonemu ojcu też.

Carl zbyt gwałtownie nacisnął hamulec. Tylne koła półciężarówki zatoczyły łuk w prawo. Przez chwilę wydawało się, że całkowicie obrócą się dookoła, ale Carl zdołał spokojnie przywrócić je na właściwą drogę.