— Nie musieliście czekać na mnie z obiadem, wiecie. Mówiłem, że będę w domu późno.
— Piętnaście po siódmej to nie jest godzina nie do pomyślenia na obiad — powiedziała Milly, bardziej ze względu na bliźniaczki niż na niego. — W Nowym Jorku, na przykład, ludzie często niczego nie jedzą do dziewiątej, nawet dziesiątej.
— Aha — rzuciła sarkastycznie Cecelia.
— Czy miło spędziłeś czas? — zapytał ojciec. Obecnie rzadko zadawał nawet takie pytania, gdyż Daniel zaczął chronić swoją prywatność.
Daniel puknął palcem w usta, pełne tuńczyka i makaronu. Potrawka gotowała się zbyt długo, a makaron był suchy i trudny do przełknięcia.
— Było bombowo — wyjawił w końcu. — Nie uwierzylibyście w ich fortepian. Jest prawie tak duży jak stół do ping-ponga.
— To wszystko, co robiłeś przez całe popołudnie? — zapytała Cecelia. — Grałeś na fortepianie?
— I na klawikordzie. I na organach elektrycznych. Była tam nawet wiolonczela, ale tak naprawdę niczego nie mogłem z nią zrobić. Mogłem tylko jej dotknąć.
— I nawet nie popatrzyłeś na konie?! — zapytała Aurelia. Obróciła się ze smutkiem w stronę Milly. — Konie, które tam mają, są takie sławne!
— Może Daniela nie interesują konie — zasugerowała Milly.
— Nie widziałem koni, ale widziałem Grandisona Whitinga.
— Tak? — powiedziała Milly.
Daniel wypił kontemplacyjny łyk herbaty o mlecznym kolorze.
— I co? — chciała wiedzieć Cecelia.
— Czy był dla ciebie miły? — zapytała Aurelia, przystępując od razu do sedna sprawy.
— Nie powiedziałbym dokładnie, że miły. Był przyjazny. Ma wielką, krzaczastą, rudą brodę, a na palcu pierścionek z diamentem tak dużym jak truskawka. — Odmierzył przybliżony rozmiar tej truskawki między palcem i kciukiem. — Mała truskawka — przyznał.
— Wiedziałam, że ma brodę — stwierdziła Cecelia. — Widziałam to w telewizji.
— Co do niego powiedziałeś? — zapytała Aurelia.
— Och, rozmawialiśmy o wielu rzeczach. Chyba jednak głównie o polityce.
Milly krytycznie odłożyła widelec.
— Och, Danielu… czy nie masz ani odrobiny rozsądku?
— To była interesująca rozmowa — odparł obronnym tonem. — Myślę, że podobała mu się. W każdym razie przeważnie to on mówił, a Boa dorzucała swoje krytyczne uwagi, jak zwykle. Ja byłem tym, kim zawsze mówicie, że powinienem być — inteligentnym słuchaczem.
— Chciałbym wiedzieć, co jest złego w rozmawianiu o polityce — zapytał jego ojciec. Pan Weinreb ogólnie wyrażał przekonanie, że przyjaźń Daniela z córką najbogatszego człowieka w Iowa nie powinna być uważana za wyjątkowe zjawisko i nie wymaga specjalnego traktowania.
— Nic — przyznała Milly — w ogóle nic. — Nie zgadzała się z mężem w tej sprawie, ale na razie nie była gotowa robić z tego problemu. — Cecelio, zjedz też groszek.
— W groszku są witaminy — dodała drobnomieszczańskim tonem Aurelia. Jadła już drugą porcję.
— Jak dotarłeś do domu? — zapytał ojciec.
— Do miasteczka jechał pikap. Zatrzymali go przy bramie. Gdyby się nie trafił, mieli zamiar odesłać mnie w limuzynie.
— Czy wrócisz tam w następną sobotę? — chciała wiedzieć Aurelia.
— Prawdopodobnie.
— Nie powinieneś z tym przesadzać, Danielu — powiedziała Milly.
— Ona jest moją dziewczyną, mamo. Może tu przychodzić. Ja mogę jeździć tam. Takie to proste. Prawda?
— Nic nie jest takie proste.
— Może zaprosisz ją na obiad do nas? — zaproponowała Aurelia.
— Nie bądź niemądra, Aurelio — zbeształa ją Milly. — Wszyscy zachowujecie się tak, jakby Daniel nigdy wcześniej nie wychodził z domu. A przy okazji, Danielu, był telefon do ciebie.
— Ja odebrałam — powiedziała Cecelia. — To była dziewczyna. — Obróciła własną sztuczkę Daniela przeciwko niemu i czekała, aż zostanie zapytana.
— A więc? Kto?
— Nie chciała powiedzieć, jak się nazywa. Ale brzmiało to dla mnie jak „Mam druty w ustach”.
— Nie wyśmiewaj się z ludzi z aparatami nazębnymi — rzucił ostro jej ojciec. — Kiedyś prawdopodobnie też będziesz taki miała.
— I zjedz swój groszek — dodała Milly.
— Jest przypalony.
— Nie jest przypalony. Zjedz go.
— Zwymiotuję od niego.
— Nie obchodzi mnie to. Zjedz go.
— Czego chciała ta dziewczyna, która zadzwoniła? Cecelia wpatrywała się nienawistnie w pagórek groszku o objętości łyżeczki do herbaty, kleistego od białego sosu.
— Chciała wiedzieć, gdzie jesteś. Powiedziałam, że wyszedłeś, ale nie wiem dokąd. Teraz żałuję, że jej nie powiedziałam.
Daniel sięgnął łyżeczką i nabrał wszystkie ziarnka grochu oprócz trzech. Zanim Milly mogła powiedzieć choć słowo, zjadł je.
Cecelia uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością.
Na dole, we własnym pokoju, musiał zdecydować, czy jego gmeranie przy instrumentach w Worry liczy się jako ćwiczenia i czy zatem wolno mu zaniedbać jego godzinę Pianisty wirtuoza Hanona. Uznał, że nie liczy się i nie wolno mu.
Gdy miał już za sobą pierwszych piętnaście ćwiczeń, tyle, ile mógł przerobić w godzinę, następna decyzja była łatwiejsza. Nie odrobi pracy domowej z chemii i nie przeczyta powieści Willi Cather na zajęcia z literatury angielskiej. Przeczyta książkę w miękkiej oprawie, którą dała mu Boa. Tak naprawdę była to bardziej broszura niż książka, wydrukowana na pulpie po takim recyklingu, że chyba tylko cudem przeszła przez prasy nienaruszona.
Białe litery tytułu błyszczały poprzez atramentowe tło, obwieszczając:
JAK SIĘ ZACHOWYWAĆ BY ROZWINĄĆ
W SOBIE
OSOBOWOŚĆ
KTÓRĄ CHCESZ MIEĆ
Żadne nazwisko autora nie widniało na okładce ani na stronie tytułowej. Wydawcą była Korporacja Rozwoju Umysłu z Portland w Oregonie.
Boa dostała tę książkę od swojego brata Serjeanta, który z kolei otrzymał ją od współlokatora z collegeu. Książka ta przekonała Serjeanta, by rzucić college i brać (niedługo) lekcje boksu. Przekonała Boę, by kazać sobie obciąć krótko włosy (od tego czasu odrosły) i wstawać każdego ranka o szóstej, żeby uczyć się włoskiego (co ku zdumieniu własnemu i wszystkich nadal robiła). Daniel uważał, że już robi mniej więcej wszystko, co może, w celu wolnego i spokojnego dążenia ku swoim głównym celom życiowym, ale nie był taki pewny, że jego osobowości nie dałoby się ulepszyć. W każdym razie Boa nalegała, że powinien przeczytać tę książkę. Z natury szybko czytał. Skończył broszurę do dziesiątej. Ogólnie nie miał o niej zbyt pochlebnego zdania. Był to samouczek na dosyć naiwnym poziomie, z wieloma mottami, które miałeś szeptać sobie w celu uzyskania motywacji. Ale rozumiał, dlaczego Boa chciała, żeby go przeczytał. Chodziło o Drugie Prawo Mechaniki Rozwoju Umysłu, które pojawiało się najpierw na stronie dwunastej (gdzie było silnie podkreślone długopisem), a potem powtarzało się wiele razy w całej książce.
Drugie Prawo Mechaniki Rozwoju Umysłu brzmi następująco: „Jeśli czegoś chcesz, musisz to wziąć. Jeśli chcesz tego wystarczająco mocno, weźmiesz to”.