— Przepraszam, panie Whiting, ale nadal nie całkiem rozumiem, jak noszenie, uhm…
— Jak fałszywa broda pomogła mi być dżentelmenem? Całkiem prosto. Musiałem zachowywać się tak, jakbym nie był skrępowany moim wyglądem. Początkowo musiałem wręcz przesadzać. Musiałem w pewien sposób stać się osobą, która rzeczywiście ma taką wielką, krzaczastą, rudą brodę. Kiedy tak postępowałem, stwierdziłem, że ludzie zachowują się wobec mnie bardzo odmiennie. Słuchali uważniej, głośniej śmiali się z moich żartów i ogólnie ulegali mojemu autorytetowi.
Daniel skinął głową. W sumie Grandison Whiting przedstawiał Trzecie Prawo Mechaniki Rozwoju Umysłu, które brzmi: „Zawsze udawaj, że jesteś swoją ulubioną gwiazdą filmową — a będziesz nią”.
— Czy zaspokoiłem twoją ciekawość?
Daniel zmieszał się.
— Nie miałem zamiaru stworzyć wrażenia, że, uhm…
— Proszę, Danielu. — Whiting uniósł rękę, która zajaśniała bladoróżowo, jakby półprzezroczyście, w promieniu lampy.
— Żadnych fałszywych protestów. Oczywiście, że jesteś ciekawy. Byłbym skonsternowany, gdybyś nie był. Ja też jestem ciekawy co do ciebie. W rzeczywistości dlatego wezwałem cię z twojego łóżka — a raczej z łóżka Boi — by powiedzieć ci, że pozwoliłem sobie zaspokoić moją ciekawość. A także zapytać cię, czy twoje zamiary są uczciwe.
— Moje zamiary?
— Co do mojej córki, z którą miałeś, mniej niż pół godziny temu, intymne stosunki. Najwyższej jakości, jeśli mogę tak powiedzieć.
— Obserwował nas pan!
— Odwzajemniłem się uprzejmością, że tak powiem. Czy też Bobo nigdy nie wspomniała o incydencie, przez który trafiła do Villars?
— Wspomniała, ale… Jezu, panie Whiting.
— To niepodobne do ciebie, żeby się plątać, Danielu.
— Trudno tego nie robić, panie Whiting. Mogę tylko zapytać jeszcze raz, dlaczego? Przypuszczaliśmy, że wie pan mniej więcej, co się dzieje. Boa nawet miała wrażenie, że pan to aprobuje. Bardziej albo mniej.
— Chyba rzeczywiście to aprobuję. Czy bardziej, czy mniej, to próbuję teraz ustalić. Jeśli chodzi o powód, nie było to (mam nadzieję) jedynie zaspokojenie naturalnej ciekawości ojca. Chciałem mieć dowód przeciw tobie. Wszystko to jest na taśmie wideo, rozumiesz.
— Wszystko? — Był przerażony.
— Nie wszystko może, ale dość.
— Dość do czego?
— Żeby ścigać cię sądownie w razie potrzeby. Bobo jest nadal nieletnia. Jesteś winny uwiedzenia nieletniej.
— Och, Jezu Chryste, panie Whiting, nie zrobiłby pan tego!
— Nie, nie sądzę, żeby to okazało się konieczne. Po pierwsze, mogłoby to zmusić Bobo do wyjścia za ciebie wbrew jej własnym pragnieniom, albo wbrew twoim, jeśli już o tym mowa. Ponieważ, jak mówi mi mój prawnik, nie można by, w takim wypadku, cię ścigać. Nie, moja intencja jest o wiele prostsza: chcę wymusić decyzję w tej sprawie, zanim zmarnujecie wzajemnie swój czas na wahaniach. Czas jest zbyt cenny na to.
— Pyta pan mnie, czy ożenię się z pańską córką?
— Cóż, nie wyglądało na to, że masz zamiar mnie zapytać. I mogę to zrozumieć. Ludzie na ogół oczekują, że to ja podejmę inicjatywę. To broda, jak sądzę.
— Czy zapytał pan o to Boę?
— W moim odczuciu, Danielu, moja córka dokonała wyboru i ogłosiła go. Dość otwarcie, powiedziałbym.
— Nie mnie.
— Oddanie dziewictwa jest niedwuznaczne. Nie wymaga żadnego kodycylu.
— Nie jestem pewien, czy Boa patrzy na to w taki sposób.
— Popatrzyłaby, nie mam wątpliwości, gdybyś ją o to poprosił. Nikt, kto ma jakąś wrażliwość nie chce, by się wydawało, że targuje się w sprawach serca. Ale w naszej cywilizacji (jak może czytałeś) pewne rzeczy rozumieją się same przez się.
— Też miałem takie wrażenie, panie Whiting. Do dzisiejszego wieczoru.
Whiting zaśmiał się. Jego nowa twarz bez brody zmieniła zwykły falstaffowski charakter jego śmiechu.
— Jeśli staram się wymusić decyzję, Danielu, to w nadziei, że zapobiegnę popełnieniu przez ciebie niepotrzebnego błędu. Ten twój plan, żeby pojechać przed Boą do Bostonu, prawie na pewno unieszczęśliwi was oboje. Tutaj nierówność waszego stanu majątkowego dodaje tylko pikanterii waszym relacjom; tam stanie się twoją nemezis. Wierz mi — mówię jako osoba, która to przeszła, chociaż po drugiej stronie. Teraz możesz mieć swoje sielankowe fantazje, ale dobrego życia nie można prowadzić za mniej niż dziesięć tysięcy rocznie, a i to wymaga zarówno właściwych znajomości, jak mnisiej oszczędności. Boa, oczywiście, nigdy nie zaznała cierpień ubóstwa. Ale ty tak, przez krótki czas. Chociaż z pewnością wystarczająco długo, by nauczyć się, że należy go unikać za wszelką cenę.
— Nie mam planów, żeby wrócić do więzienia, panie Whiting, jeśli o to panu chodzi.
— Broń Boże, żebyś wrócił, Danielu. I proszę, czy nie znamy się wystarczająco dobrze, byś obył się bez tego „panie Whiting”?
— A więc może „Wasza Lordowska Mość”? Albo „Ekscelencjo”? To nie wydawałoby się takie oficjalne jak Grandison.
Whiting zawahał się, potem najwyraźniej postanowił, że będzie rozbawiony. W jego śmiechu, choć szorstkim, brzmiała szczerość.
— Brawo! Nikt nigdy nie powiedział mi tego w twarz. I oczywiście jest to całkowitą prawdą. Czy chciałbyś zatem mówić do mnie „Ojcze”? By powrócić do pierwotnego pytania.
— Nadal nie rozumiem, co jest takiego strasznego w tym, że pojedziemy do Bostonu. Jaki jest prostszy sposób, by się dowiedzieć, czy to się sprawdza?
— Nie jest to straszne, tylko głupie. Bo to się nie sprawdzi. I Boa straci rok życia próbując sprawić, by się sprawdziło. Tymczasem nie uda jej się poznać ludzi, w celu poznania których jedzie do college`u (bo przecież dlatego jedzie się do college`u; studiować można o wiele lepiej w samotności). Co gorsza, mogła wyrządzić szkodę nie do naprawienia swojej reputacji. Niestety, nie wszyscy podzielają nasze światłe podejście do tych planów.
— Nie sądzi pan, że jeszcze bardziej by się skompromitowała, wychodząc za mnie?
— Gdybym tak myślał, na pewno nie zadałbym sobie trudu, aby to zaproponować, prawda? Jesteś bystry, odporny, ambitny, i — uwzględniając fakt, że jesteś chorym z miłości nastolatkiem — całkiem zrównoważony. Z mojego punktu widzenia, idealny zięć. Bobo bez wątpienia widzi cię w innym świetle, ale uważam, że ogólnie dokonała mądrego, nawet rozważnego wyboru.
— A ta, cytuję, nierówność naszego stanu majątkowego, koniec cytatu? Czy nie ma to jeszcze większego znaczenia w przypadku ślubu?
— Nie, gdyż bylibyście sobie równi. Mój zięć nigdy nie mógłby być niezamożny. Małżeństwo może się nie sprawdzi, oczywiście, ale takie ryzyko istnieje we wszystkich małżeństwach. A szanse, że się sprawdzi, są, jak sądzę, o wiele większe niż szanse dla tego próbnego balonu w Bostonie. Nie można tylko zamoczyć palców w małżeństwie: trzeba zanurzyć się w nim. Co na to powiesz?