— Co mogę powiedzieć? Jestem oszołomiony. Whiting otworzył srebrną papierośnicę stojącą na jego biurku i obrócił ją w stronę Daniela z zapraszającym gestem.
— Nie, dziękuję, nie palę.
— Ja też nie, ale to jest trawa. Zawsze stwierdzam, że trochę haju czyni proces podejmowania decyzji bardziej interesującym. Prawie każdy proces, tak naprawdę. — Dla dalszej zachęty wziął jeden z papierosów z pudełka, zapalił go, zaciągnął się i, nadal wstrzymując oddech, zaproponował go Danielowi.
Ten potrząsnął odmownie głową, nie wierząc, że to marihuana.
Whiting wzruszył ramionami, wypuścił powietrze i oklapł z powrotem w swoim skórzanym fotelu.
— Powiem ci o przyjemności, Danielu. To coś, czego młodzi ludzie w ogóle nie rozumieją.
Sztachnął się powtórnie, przytrzymał dym w ustach i znów zaproponował tego papierosa (ponieważ pochodził od Grandisona Whitinga, nie można było myśleć o nim jako o joincie) Danielowi. Tym razem ten go przyjął.
Daniel był ujarany tylko trzy razy w życiu — raz na farmie Boba Lundgrena z grupką ludzi z brygady roboczej ze Spirit Lake i dwukrotnie z Boą. Nie dlatego, żeby to potępiał, albo żeby w tym nie zasmakował, albo żeby ten towar był tak nie do zdobycia. Po prostu się bał. Bał się, że zostanie nakryty i odesłany do Spirit Lake.
— Przyjemność — powiedział Grandison Whiting, zapalając następnego papierosa dla siebie — to wielkie dobro. Nie wymaga żadnych wyjaśnień, żadnych przeprosin. To ona jest… powodem do trwania. Trzeba urządzić swoje życie tak, by wszystkie przyjemności były dostępne. Nie, żeby było dość czasu, by mieć je wszystkie. Budżet każdego jest ostatecznie ograniczony. Ale w twoim wieku, Danielu, powinieneś kosztować głównych odmian. Z umiarem. Seksu, przede wszystkim. Seks (może po mistycznych uniesieniach, które przychodzą bez naszego wyboru) jest zawsze najznaczniejszą z nich i powoduje najmniejszy przesyt. Ale można też powiedzieć coś dobrego o narkotykach, pod warunkiem, że umie się utrzymać zdrowie psychiczne i fizyczne oraz własny przemyślany cel w życiu. Wnioskuję z wysiłków, które czynisz, by nauczyć się być muzykiem, pomimo oczywistego braku talentu, że pragniesz latać.
— Ja… uhm…
Whiting zbył poronione zaprzeczenie Daniela machnięciem ręki, która trzymała papierosa. Jego dym tworzył w promieniu lampy deltę delikatnych łuków.
— Ja sam nie latam. Próbowałem, ale nie posiadam tego daru i mam mało cierpliwości do wysiłków w tym kierunku. Ale mam wielu dobrych przyjaciół, którzy latają, nawet tutaj, w Iowa. Jeden z nich nie wrócił, ale każda rozkosz ma swoich męczenników. Mówię to, gdyż jest dla mnie jasne, że uczyniłeś swoim celem w życiu to, by latać. Myślę, że w twojej sytuacji jest to zarówno ambitne, jak odważne. Ale istnieją większe cele, co chyba zacząłeś dostrzegać.
— Jaki jest pański cel, panie Whiting? Jeśli zechce pan powiedzieć.
— Sądzę, że jest nim coś, co ty nazwałbyś władzą. Nie w brutalnym znaczeniu, jak doświadcza się władzy w Spirit Lake, nie jako zwierzęcy przymus — ale w większym (i, mam nadzieję, lepszym) sensie. Jak to wyjaśnić? Może gdybym opowiedział ci o moim własnym mistycznym przeżyciu, jedynym, jakie było mi dane. To znaczy, jeśli zniesiesz tak długie odejście od bieżącej sprawy?
— O ile będzie to malownicze — odparł Daniel, przekonany, że udziela niewiarygodnie błyskotliwej odpowiedzi. Stała za tym bardzo szybko działająca trawa.
— Zdarzyło się to, kiedy miałem trzydzieści osiem lat. Właśnie przyjechałem do Londynu. Euforia przybycia jeszcze burzyła mą krew. Zamierzałem iść na pewną aukcję dywanów, ale zamiast tego spędziłem popołudnie, wędrując na wschód do City i zachodząc do różnych kościołów Wrena. Ale to nie w żadnym z nich uderzył we mnie piorun. Było to wtedy, gdy wracałem do mojego pokoju hotelowego. Włożyłem klucz do zamka i go przekręciłem. W mechanicznym ruchu zapadek odnajdywałem, jak się wydawało, ruchy całego Układu Słonecznego: Ziemię obracającą się wokół swojej osi, poruszającą się po swojej orbicie, siły wywierane na jej oceany, a także na jej ciało, przez Słońce i Księżyc. Powiedziałem „jak się wydawało”, ale nic mi się nie wydawało. Czułem to, jak Bóg musi to czuć. Nigdy nie wierzyłem w Boga przed tamtą chwilą, ani też nigdy nie wątpiłem w Jego istnienie od tego czasu.
— Władza to przekręcenie klucza w zamku? — zapytał Daniel, skołowany i zafascynowany w równej mierze.
— Jest to uczucie, że skutki twoich działań rozprzestrzeniają się po całym świecie. Jest taki obraz na dole, może go zauważyłeś: Napoleon w zadumie na Św. Helenie Benjamina Haydona. Stoi na urwisku, twarzą do oślepiającego zachodu słońca, i jego cień kładzie się za nim, ogromny cień. Dwa ptaki morskie krążą w pustce przed nim. I nic więcej. Ale mnie mówi to wszystko. — Pogrążył się w pełnym namysłu milczeniu, a potem mówił dalej: — To złudzenie, jak sądzę. Wszystkie przyjemności są w ostatecznym rozrachunku złudzeniami, i wszystkie wizje też. Ale to jest potężne złudzenie, i to właśnie ci proponuję.
— Dziękuję.
Grandison Whiting uniósł pytająco brew. Daniel uśmiechnął się dla wyjaśnienia.
— Dziękuję. Nie widzę żadnego powodu, by dalej być nieśmiałym. Jestem wdzięczny: zgadzam się. To znaczy, jeśli Boa mnie zechce.
— Zgoda — powiedział Whiting i wyciągnął rękę.
— Zakładając — dodał Daniel z ostrożności w chwili, gdy przypieczętowywali to uściskiem dłoni — że nie ma tu żadnych ukrytych kruczków.
— Nie mogę tego obiecać. Ale tam, gdzie jest porozumienie co do zasady, umowę zawsze można wynegocjować. Czy zaprosimy Bobo, żeby do nas teraz dołączyła?
— Pewnie. Chociaż może trochę narzekać, kiedy ją obudzimy.
— Och, wątpię, czy zasnęła. Po tym, jak towarzyszył ci tutaj, Roberts zaprowadził Bobo do gabinetu mojej sekretarki, gdzie mogła obserwować całe nasze tete-a-tete w telewizji użytkowej. — Popatrzył przez ramię i przemówił do ukrytej kamery (która musiała być nakierowana na Daniela przez cały ten czas): — Twoja ciężka próba dobiegła już końca, droga Bobo, a więc może do nas dołączysz?
Daniel przypomniał sobie wszystko, co powiedział do Whitinga, i uznał, że nic z tego nie było obciążające.
— Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu? — dodał Whiting, obracając się z powrotem ku Danielowi.
— Przeciwko? To Boa będzie miała coś przeciwko temu. Mnie nic już nie szokuje. W końcu mieszkałem w Spirit Lake. Tam też ściany mają uszy. Nie założył pan podsłuchu w moim pokoju w domu, prawda?
— Nie. Chociaż mój oficer ochrony doradzał mi to.
— Nie sądzę, że powiedziałby mi pan, gdyby pan to zrobił.
— Oczywiście, że nie. — Uśmiechnął się, znów pokazując te kościste zęby. — Ale możesz wierzyć mi na słowo.
Kiedy Boa przybyła na miejsce, okazała się, jak przewidywał Daniel, rozgniewana wtrącaniem się jej ojca (a przynajmniej sposobem, w jaki to zrobił), ale także zadowolona z tego, że nagle jest zaręczona, z całym nowym zestawem przeznaczeń i decyzji. Planowanie było jej mocną stroną. W chwili, gdy szampan zamusował w jej kieliszku, zaczęła rozważać kwestię daty i zanim butelka została opróżniona, ustalili — 31 października. Oboje kochali Halloween i miało to być halloweenowe wesele, z mnóstwem świeczek w dyniach i młodą parą w czerni i pomarańczu, a sam tort weselny miał być ciastem pomarańczowym, które stanowiło i tak jej ulubiony rodzaj. Poza tym (wkład Grandisona) goście weselni będą mogli zostać na polowanie na lisa. Od wielu lat w Worry nie odbyło się prawdziwe polowanie i nic z taką pewnością nie przekonałoby Alethei do radosnych uczuć z tej okazji.