— A potem, po weselu? — zapytał Grandison Whiting, odkręcając drut z korka drugiej butelki.
— Po weselu Daniel porwie mnie, dokądkolwiek zechce, na nasz miesiąc miodowy. Czyż nie brzmi to uroczo: dokądkolwiek?
— A potem? — nalegał, wyciągając palcami korek.
— Potem, po odpowiednim odstępie czasu, będziemy płodni i rozmnożymy się. Zaczynając tak wcześnie, powinniśmy zdołać spłodzić wiele miotów małych Weinrebów. Ale chodzi ci o to, co będziemy robić, prawda?
Korek strzelił i Whiting napełnił na nowo ich trzy kieliszki.
— Przychodzi mi rzeczywiście na myśl, że będziesz miał pewną lukę do wypełnienia, zanim zacznie się następny rok akademicki.
— Zakładając, że nasze przyszłe lata w ogóle będą akademickie, Ojcze.
— Och, oboje musicie zdobyć dyplomy. To się rozumie samo przez się. Już zdecydowałaś się na Harvard — mądrze — i jestem pewien, że można tam znaleźć miejsce także dla Daniela. A więc nie musisz zmieniać swoich planów pod tym względem. Tylko je odłożysz.
— A zapytałeś Daniela, czy chce iść na Harvard?
— Wiem, że powinienem. Ale tak naprawdę chciałem iść do Bostońskiego Konserwatorium Muzycznego. Nie przyjęli mnie.
— Uważasz, że słusznie?
— Pewnie, ale to nie umniejsza bólu. Nie byłem po prostu wystarczająco „utalentowany”.
— Tak, takie też było zdanie mojej szwagierki. Powiedziała, że dokonałeś cudów przez ten krótki czas, kiedy się uczyłeś, w świetle faktu, że nie wykazujesz żadnego wrodzonego talentu do muzyki.
— Uff… — westchnął Daniel.
— Czy myślałeś, że nigdy nie rozmawiamy o tobie?
— Nie. Ale to dosyć dołująca opinia. Tym bardziej, że jest bardzo zbliżona do czegoś, co ktoś inny raz powiedział; ktoś, kto także… znał się na tym.
— Ogólnie Harriet miała o tobie bardzo pochlebne zdanie. Ale nie sądziła, byś był stworzony do kariery muzycznej. W każdym razie nie byłaby to bardzo satysfakcjonująca kariera.
— Mnie nigdy tego nie powiedziała — sprzeciwiła się Boa.
— Z pewnością dlatego, że powtórzyłabyś to Danielowi. Nie chciała niepotrzebnie ranić jego uczuć.
— A więc dlaczego ty mu to mówisz, Ojcze?
— W celu przekonania go do zmiany planów. Nie myśl, Danielu, że chciałbym, abyś porzucił muzykę. Nie mógłbyś, jestem tego pewien. To pasja, być może życiowa pasja. Ale nie musisz zostać zawodowym muzykiem, by poważnie zajmować się muzyką. Na dowód masz pannę Marspan. Albo jeśli wydaje się ona zbyt wysuszona, by służyć jako model dla ciebie, pomyśl o Musorgskim, który był urzędnikiem, albo Charlesie Ivesie, prezesie w branży ubezpieczeniowej. Muzyka dziewiętnastego wieku, która pozostaje naszą największą muzyką, została napisana dla przyjemności szerokiej publiczności, złożonej z wyrobionych muzycznych amatorów.
— Panie Whiting, nie musi pan mówić dalej. Tłumaczyłem sobie to samo wiele razy. Nie sugerowałem, że ma to być Konserwatorium Bostońskie albo nic. Albo że w ogóle muszę iść do szkoły muzycznej. Chciałbym brać trochę prywatnych lekcji u kogoś dobrego…
— Naturalnie — odparł Whiting.
— Jeśli chodzi o resztę tego, co powinienem zrobić, wydaje się pan mieć to wszystko zaplanowane. Może więc po prostu powie pan, co ma na myśli, a ja powiem panu, jakie mam wrażenia?
— W porządku. Zacznijmy od najbliższej przyszłości. Chciałbym, żebyś przyszedł pracować dla mnie tutaj, w Worry. Za wynagrodzeniem w wysokości, powiedzmy, czterdziestu tysięcy rocznie, wypłacanym kwartalnie z góry. To powinno wystarczyć, by cię ustawić. Będziesz musiał to wydawać, wiesz, w całości na bieżąco. Będzie się od ciebie oczekiwać popisywania się twoim podbojem. Robiąc mniej, okazałbyś brak uznania. Staniesz się, na pewien czas, bohaterem Amesville.
— Nasze zdjęcie będzie we wszystkich gazetach — wtrąciła Boa. — A ślub prawdopodobnie pokażą w wiadomościach w telewizji.
— Koniecznie — zgodził się Whiting. — Nie możemy sobie pozwolić na przegapienie takiej okazji do poprawy public relations. Daniel będzie następnym Horatiem Algerem.
— Proszę powiedzieć mi więcej. — Daniel uśmiechał się szeroko. — Co muszę robić, żeby zarabiać moją niedorzeczną pensję?
— Zapracujesz na nią, wierz mi. Zasadniczo będzie to ta sama praca, którą wykonywałeś dla Roberta Lundgrena. Będziesz kierował brygadami robotników sezonowych.
— To praca Carla Muellera.
— Carl Mueller wylatuje z roboty. To kolejny aspekt twojego triumfu. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko zemście?
— Słodki Jezu.
— Cóż, ja mam coś przeciwko zemście, ojcze, chociaż nie wdam się w dyskusję na gruncie teoretycznym. Ale czy inni ludzie, z którymi Daniel musi pracować, nie będą mu mieli tego za złe, jeśli odbierze pracę Carlowi?
— Coś w każdym razie będą mu mieli za złe. Ale będą wiedzieć (na pewno już wiedzą), że istnieją obiektywne powody do wyrzucenia Carla. Dość systematycznie bierze on łapówki od agencji pracy, z którymi współpracuje. Jego poprzednik też to robił i prawie można to uważać za jedno z jego świadczeń pracowniczych. Ale mam nadzieję, że ty, Danielu, oprzesz się tej pokusie. Choćby dlatego, że będziesz zarabiał nieco ponad dwukrotność pensji Carla.
— Zdaje pan sobie sprawę — powiedział Daniel tak neutralnym tonem, na jaki mógł się zdobyć — że Carl razem z pracą straci swoją klasyfikację poborową.
— To sprawa Carla, prawda? Ty z kolei odziedziczysz jego zwolnienie. A więc proponuję, żebyś jednak kazał usunąć tę osłonę P-W z twojego żołądka. Sieć ochrony Harvardu jest prawdopodobnie o kilka stopni szczelniejsza od mojej. Nie chciałbyś wywoływać alarmów za każdym razem, kiedy będziesz szedł na zajęcia.
— Będę niezmiernie szczęśliwy, kiedy się jej pozbędę. Jak tylko zacznę pracę. Kiedy chciałby pan, żebym się zgłosił?
— Jutro. Dramat wymaga pośpiechu. Im bardziej nagły twój awans, tym pełniejszy twój triumf.
— Panie Whiting…
— Nadal nie „Ojcze”?
— Ojcze. — Ale nie wydawało się, żeby to miało pozostać na stałe w jego ustach. Pokręcił głową i powiedział to jeszcze raz. — Ojcze, nadal nie rozumiem jednej rzeczy: dlaczego? Dlaczego robisz dla mnie to wszystko?
— Nigdy nie próbowałem opierać się temu, co uważałem za nieuniknione. Taka jest tajemnica każdego długotrwałego sukcesu. Poza tym lubię cię, co znacznie osładza pigułkę. Ale w ostatecznym rozrachunku nie była to moja decyzja. Podjęła ją Bobo. Moim zdaniem słusznie. — Wymienił potwierdzające skinienie głowy z córką. — Stare rodziny potrzebują od czasu do czasu dopływu nowej krwi. Jeszcze jakieś pytania?
— Mhm. Tak, jedno.
— Mianowicie?
— Nie, zrozumiałem teraz, że jest to coś, o co nie powinienem pytać. Przepraszam.
Grandison Whiting nie naciskał i tematem rozmowy znów stało się układanie planów, których (ponieważ nie miały zostać zrealizowane) nie trzeba tu przedstawiać.
Pytanie, którego Daniel nie zadał, było takie, dlaczego Whiting nigdy nie zapuścił własnej brody. Okazałoby się to na dłuższą metę o tyle łatwiejsze, i nigdy nie ryzykowałby, że zostanie przypadkowo zdemaskowany. Ale ponieważ odpowiedź prawdopodobnie była taka, że próbował ją wyhodować i nie okazała się w jego guście, zapytanie nie wydawało się dyplomatyczne.