Выбрать главу

— Eistao, odpowiedziałam na twoje pytanie: tak i nie. Oto przyczyna, te pięć pazurów. Wiele z największych, najbardziej niebezpiecznych futrzastych stworów ma pięć palców. Uważam, iż zabójcy z plaży musieli być jakimś ustuzou, z nie spotykanego dotąd gatunku.

— Myślę, że masz rację, — powiedziała Vaintè, odsuwając kopnięciem grube, miękkie futro, czując wstręt przy jego dotknięciu. — Jak sądzisz, zdołasz je odnaleźć?

— Pójdę ich śladem. Na północ. Tylko tam mogły pójść.

— Znajdź je! Szybko. Zamelduj mi! Potem je zniszczymy. Wyruszysz o świcie?

— Za twym zezwoleniem — wyruszę zaraz.

— Wkrótce się ściemni. Zdołasz poruszać się nocą? — spytała. — Jak to możliwe?

— Mogę to robić tylko w pobliżu miasta, gdzie linia brzegowa jest bardziej regularna. Mamy duże płaszcze, a moja łódź prowadzi nocny tryb życia. Popłynę wzdłuż brzegu i do świtu dotrzemy daleko.

— Rzeczywiście jesteś łowczynią. Nie chcę jednak, byś wyruszyła samotnie, byś tylko ty narażała się na niebezpieczeństwo. Przyda ci się pomoc. Hèksei powiedziała mi, że pomaga innym. Popłynie jako twa pomocnica.

— To będzie męcząca podróż, Eistao — powiedziała Stallan beznamiętnym głosem.

— Pewna jestem, że zaowocuje nowymi doświadczeniami — Vaintè odwróciła się, ignorując Hèksei i jej gorączkowe gesty. — Niech zakończy się powodzeniem!

ROZDZIAŁ V

Naudinza istak ar owot at kwaiaro, at etcharro — ach i marinanni terpar.

Łowca wybiera zawsze najdłuższą i najtrudniejszą drogę. Ale jej kresem są gwiazdy.

POWIEDZENIE TANU.

Nisko nad horyzontem błysnął piorun, przez chwilę ukazując zwały ciemnych chmur. Po dłuższym czasie rozległ się daleki, niski grzmot. Sztorm cofał się, oddalał od morza, zabierając ze sobą ulewny deszcz i porywisty wiatr. Wysokie fale nadal jednak łamały się o brzeg, biegły daleko po piasku i rozciągającej się za nim słonej trawie, dochodziły niemal do wyciągniętej łodzi. Tuż za nią, między drzewami małego zagajnika, skóry przywiązane do wioseł tworzyły tymczasowe schronienie. Wydobywający się spod nich dym wisiał nisko pod gałęziami. Stary Ogatyr wychynął z kryjówki, mrużąc oczy w pierwszych promykach popołudniowego słońca przedzierających się przez ustępujące chmury. Powąchał powietrze.

— Sztorm minął — oznajmił. — Możemy wyruszać.

— Nie na tych wodach — powiedział Amahast, grzebiąc w ogniu, aż się rozpalił. Kawały dziczyzny wędziły się w dymie, tłuszcz kapał ze skwierczeniem na ogień. — Łódź zostanie zalana, wiesz o tym. Może rano.

— Jesteśmy spóźnieni, bardzo spóźnieni…

— Nic na to nie poradzimy, stary. Ermanpadar zsyła sztormy, nie troszcząc się zbytnio, czy to nam sprzyja.

Odwrócił się od ognia, spojrzał na sarnę. Udały im się łowy na stada saren wędrujące po przetykanych rzadkimi krzewami i lasami trawach wybrzeża. Po rozebraniu i uwędzeniu tego ostatniego zwierzęcia łódź się wypełni. Rozciągnął przednie nogi sarny i przejechał po skórze ostrym odłamkiem kamienia. Nóż nie był już ostry. Amahast wyrzucił go i krzyknął do Ogatyra:

— Tyle możesz zrobić, stary, możesz zrobić nowe ostrze.

Stękając z wysiłku, Ogatyr dźwignął się. Od ciągłej wilgoci bolały go kości. Podszedł sztywno do łodzi i pogrzebał w niej. Wrócił, trzymając w każdej ręce kamień.

— No, chłopcze, nauczysz się czegoś — powiedział, powoli siadając, wyciągnął kamienie w stronę Kerricka. — Patrz. Co widzisz?

— Dwa kamienie.

— Jasne. Ale jakie kamienie? Co możesz o nich powiedzieć? — Obracał je w dłoniach, by chłopiec mógł dokładnie im się przyjrzeć. Kerrick postukał w nie palcem i wzruszył ramionami.

— Widzę tylko kamienie.

— To dlatego, że jesteś młody i nigdy się nie uczyłeś. Nigdy byś się tego nie dowiedział od kobiet, bo to wyłącznie męska rzecz. Aby być łowcą, trzeba mieć włócznię. Włócznia musi mieć grot. Dlatego też musisz nauczyć się odróżniać jeden kamień od drugiego, dostrzegać ukryty wewnątrz kamienia grot lub ostrze, otwierać go i wydobywać to, co w nim skryte. Teraz zacznie się twoja nauka.

Podał Kerrickowi okrągły, obrobiony przez wodę kamień.

— To obuch. Widzisz, jaki jest gładki? Zobacz, ile waży. Tym kamieniem rozbija się inne kamienie. Otworzę nim tamten, który nazywa się „przecinak”.

Kerrick dtugo obracał kamień w dłoniach, przyglądając mu się z wielkim skupieniem, zapamiętując szorstką powierzchnię i błyszczące krawędzie. Ogatyr odczekał cierpliwie, aż skończy, potem odebrał kamień.

— Nie ma w nim żadnego grotu — powiedział. — Ma złą wielkość, zły kształt. Ale są w nim ostrza, jedno tutaj, widzisz? Czujesz? Teraz je uwolnię.

Ogatyr pieczołowicie umieścił przecinak na ziemi i uderzył go obuchem, odłupując z boku ostry odprysk.

— Oto ostrze — powiedział — ale jeszcze tępe. Teraz patrz pilnie, co będę robił.

Wyjął z torby kawałek jeleniego rogu, położył kamienny wiór na swym udzie i ostrożnie naciskał na ostrze koniuszkiem rogu. Za każdym razem odpryskiwał drobny wiórek. Gdy obrobił przecinak na całej długości, był on ostry, wąziutki. Wręczył go Amahastowi, który cierpliwie przyglądał się całej lekcji. Amahast podrzucił kamień w dłoni i kiwnął głową z zadowoleniem. Z wprawą przeciął bok sarny, rozpruwając go od szyi do biodra.

— Nikt w naszym sammadzie nie równa się z Ogatyrem w robieniu noży — powiedział. — Niech cię uczy, synu, bo łowca bez noża nie jest łowcą.

Kerrick skwapliwie sięgnął po kamienie i walnął nimi o siebie. Poszły tylko iskry. Spróbował ponownie, z takim samym skutkiem. Dopiero gdy Ogatyr ustawił mu dłonie we właściwej pozycji, udało mu się odłamać poszarpany wiór. Bardzo dumny ze swego pierwszego osiągnięcia, chłopak ostrzył odpryski kawałkiem jeleniego rogu, póki nie otarł palców.

Wielki Hastila ponuro przyglądał się jego wysiłkom. W końcu wypełzł z kryjówki, ziewając i przeciągając się, powąchał powietrze, jak przedtem Ogatyr, a następnie wdrapał się na skarpę. Sztorm minął, wiatr słabnąc coraz bardziej kaprysił, słońce dopiero zaczynało wyglądać. Jedynie spienione grzywacze rozciągające się po horyzont świadczyły o wczorajszej nawałnicy. Po drugiej stronie skarpa opadała w porośnięte trawą moczary. Majaczyły w niej ciemne kształty. Ujrzawszy je, łowca wolno przykucnął i wrócił do schronienia.

— Są tam następne sarny. To dobre miejsce na polowanie.

— Łódź jest pełna — powiedział Amahast, odcinając płat wędzonego mięsa. — Dołożymy coś, a zatonie.

— Bolą mnie kości od leżenia tu cały dzień — mruknął Hastila, sięgając po włócznię. — Chłopak musi się też nauczyć, jak podchodzić zwierzynę, by móc ją zabić nowym, ostrym grotem. No, Kerrick, weź włócznię i chodź ze mną! Skoro nie możemy zabić saren, to przynajmniej spróbujemy je podejść. Pokażę ci, jak zbliżać się pod wiatr i podczołgiwać do najbardziej nawet ostrożnego zwierzęcia.

Kerrick chwycił włócznię, lecz nim podążył za ogromnym łowcą, spojrzał na ojca. Żując twarde mięso, Amahast skinął głową.

— Hastila wiele ci pokaże. Idź z nim i ucz się.

Śmiejąc się radośnie, Kerrick dogonił Hastilę, ruszył obok niego.

— Jesteś zbyt hałaśliwy — powiedział Hastila. — Wszystkie stworzenia w puszczy mają dobre uszy i dosłyszą cię na długo przedtem, niż zobaczą…