— Vaintè jest tam — Enge wskazała na statek. Kerrick spojrzał, nie potrafił jednak rozpoznać jej między wspinającymi się na szeroki, mokry grzbiet zwierzęcia. A jednak nie zginęła. Żyje ta, której najbardziej nienawidzi. Tak, nienawidzi jej — skąd więc to nagłe zadowolenie, że nie umarła?
— Idź do niej — krzyknął do Enge. — Przekaż jej, co ci powiedziałem. Każda Yilanè, która tu powróci, zginie. Powiedz jej to.
— Czy mogę jej powiedzieć, że koniec zabijania? Że będzie odtąd życie, a nie śmierć? To byłoby najlepsze.
— Zapomniałem, że jesteś Córą Życia. Idź, powiedz jej, powiedz im wszystkim, że gdyby słuchały ciebie, żyłyby nadal w Alpèasaku. Teraz już za późno na pokój, Enge, nawet ty musisz to zrozumieć. Między nami jest tylko nienawiść i śmierć, nic więcej.
— Tak, między ustuzou i Yilanè, lecz nie między nami, Kerricku.
Zaczął protestować. Mogli się tylko nienawidzić. Ta zimna istota nic dlań nie znaczy. Powinien teraz unieść włócznię i ją zabić. Nie mógł jednak. Uśmiechnął się krzywo.
— To prawda, nauczycielko. Zapamiętam, że jest jeden marag, którego nie pragnę zabić. Odpłyń teraz tym uruketo i nigdy nie wracaj. Będę o tobie pamiętał, gdy zapomnę o reszcie. Odejdź w pokoju.
— Pokój z tobą, Kerricku. A także między ustuzou i Yilanè.
— Nie. Tylko nienawiść i szeroki ocean. Dopóki zostaniesz po drugiej jego strome, zachowasz pokój. Idź.
Enge zanurzyła się w wodzie, a on, oparty na włóczni, wyzbyty wszelkich uczuć, patrzył, jak płynie do uruketo i wspina się na jego cielsko. Potem, gdy uruketo wyszło w morze, poczuł ogarniające go wielkie znużenie.
Skończyło się, minęło. Przepadł Alpèasak i wszystko wraz z nim.
Powędrował myślami do gór na północy, do kręgu skórzanych namiotów w zakolu rzeki. Tam czeka na niego Armun. Herilak podszedł powoli, Kerrick odwrócił się i wziął w ramiona wielkiego łowcę.
— Zrobione, Herilaku. Masz swoją pomstę, pomściliśmy wszystkich. Teraz weźmy włócznie i ruszajmy na północ, nim nadejdzie zima.
— Wracajmy do domu.
YILANÈ
Uwaga tłumacza: Rozdział ten jest przekładem z yilanè, z czym wiążą się olbrzymie problemy. Tłumaczenie musiało być z konieczności wolne i tłumacz przeprasza z góry za wszelkie błędy i sprzeczności, jakie mogły zakraść się do tekstu.
DZIEJE ŚWIATA
Na samym początku tych szczególnych dziejów należy podać, iż różnią się one od wielu popularnych obecnie „historii”. Różnią się rodzajem, co rozważny czytelnik powinien mieć zawsze na uwadze. Od dawna dzieje Yilanè stanowiły domenę bajarzy i fantastów. Podczas gdy wszelkie pozbawione podstaw przypuszczenia czy nieuzasadnione spekulacje w pracy z dziedziny fizyki lub biologii uraziłyby każdą inteligentną Yilanè, to ta sama czytelniczka nie zwróciłaby uwagi na żaden błąd w dziele historycznym. Doskonałym przykładem fikcji zmieszanej z faktami jest popularna obecnie Historia świata, która opisuje, jak to przed 75 milionami lat uderzył w Ziemię gigantyczny meteoryt, powodując wyginięcie 85 procent żyjących wówczas gatunków. Przedstawia dalej bardzo szczegółowo, w jaki sposób rozwinęły się zwierzęta ciepłokrwiste i dlaczego stały się panującą formą życia na naszej planecie. Tym właśnie zajmują się współczesne autorki — ryzykownymi spekulacjami, a nie dokładnymi badaniami historycznymi. Żaden meteoryt tej wielkości nie spadł nigdy na Ziemię. Świat, jakim widzimy go obecnie, był zawsze taki i zawsze będzie światem bez końca. Konieczne jest więc, w świetle innych, podobnych prac, zdefiniowanie na wstępie pojęcia „historia”.
Ta, którą znamy obecnie, jest niestety zbyt często nauką nieścisłą tak bardzo, że więcej w niej fikcji aniżeli faktów, więcej przypuszczeń aniżeli spostrzeżeń. Wynika to z najgłębszych cech natury Yilanè. Mało dbamy o to, czym byłyśmy-wiemy za to dokładnie, do czego zmierzamy. Zmiany cieszą nas krótko, jednocześnie żądamy, by przyszłość była taka jak teraźniejszość, niezmienna i niezmienialna. Ta potrzeba długotrwałej stałości tkwi głęboko w naszym charakterze, stąd nasza skłonność do zapominania przeszłości, albowiem mogłybyśmy znaleźć w niej zmiany, które by nas wprawiły w zakłopotanie. Z tego powodu mówimy mgliście o „jaju czasu”, zakładając przez to, iż kiedyś świat się narodził, cały i nowy — i od tej pory nie ulegał zmianom.
To oczywiście bzdura. Nadeszła obecnie pora, by stwierdzić, że znana nam dotychczas historia jest bezwartościowa. Mogłybyśmy przeto określić obecną pracę jako nowohistorię, powstrzymałyśmy się jednak od tego, bo uprawomocniałoby to w pewnej mierze „starohistorię”. Dlatego odrzucamy wszystkie dawniejsze dzieła historyczne i twierdzimy, że od tej pory jest tylko jedna historia. Ta właśnie.
Stworzenie tej historii zawdzięczamy bardzo nielicznym Yilanè interesującym się geologią i paleontologią. Pragniemy uhonorować te nauki i uznać je za ścisłe, równie ścisłe, jak fizyka czy chemia, nie zasługujące na figlarne uśmieszki, którymi je dotąd obdarzano. Przeszłość istniała bez względu na to, jak bardzo chciałybyśmy pominąć ten nieprzyjemny fakt. Sądzimy, że odważniejsze intelektualnie jest uznanie tego faktu, przyznanie, iż Yilanè nie pojawiły się nagle po rozbiciu jaja czasu. Oto prawdziwa historia o wiele bardziej pobudzająca i zaspokajająca nasze potrzeby intelektualne.
Przed opowiedzeniem tej historii pozwólmy sobie na dygresję. Nie zamierzamy cofać się do samych początków, do powstania życia prokariotów. Szczegółowo omawiają to inne prace. Nasza historia rozpoczyna się około 270 milionów lat p.c.o. (przed chwilą obecną), kiedy to gady ustaliły już swą dominującą pozycję na Ziemi.
Istniały wówczas cztery główne grupy gadów zębodołowych, zwanych tekodontami. Dostosowane były do życia drapieżnego, łapania swej zdobyczy w wodzie. Pływały dobrze, poruszając wielkimi ogonami. Niektóre z tych tekodontów opuściły morze i wyszły na ląd, gdzie ich sposób chodzenia okazał się doskonalszy niż wielu innych grup, takich na przykład jak proterosuchiany będące przodkami dzisiejszych krokodyli. Widziałyście, jak niezgrabnie chodzą krokodyle na swych szeroko rozstawionych łapach, jak kołyszą ciałem zwisającym pomiędzy odnóżami. W przeciwieństwie do nich doskonalsze tekodonty, dzięki swym kończynom z tyłu, mogły kroczyć prosto.
Ponieważ historia tamtych czasów zapisana jest wyłącznie w skałach, w zachowanych skamielinach, występują w niej liczne luki. Mimo braku niektórych szczegółów obraz ogólny jest jednak dostatecznie jasny. Naszymi odległymi przodkami były stworzenia nazywane mozozaurami, jaszczury morskie o wielu bardzo wartościowych cechach. Płetwa ogonowa umożliwiała im przystosowanie się do życia w morzu, kończyny przekształciły się w łapy z błonami pławnymi. Jedną z odmian mozozaura był tylosaur, zwierzę duże i piękne. Duże, ponieważ tylosaur był sześciokrotnie większy od Yilanè, piękne, bo pod wieloma względami przypominał Yilanè. Tylozaury były naszymi bezpośrednimi przodkami.
Gdy umieścimy obok siebie szkielety współczesnej Yilanè i tylozaura, dostrzeżemy wyraźne podobieństwo. Odsłonięte kości kończyn, nie ukryte pod ciałem czy płetwą, ukażą cztery palce rąk i nóg. Dlatego mamy teraz u każdej dłoni po dwa palce i po dwa przeciwstawne kciuki. Ogon u tylozaura jest naszym ogonem, odpowiednio skróconym. Podobieństwo dostrzegalne jest w kształcie klatki piersiowej, w ciągłym szeregu żeber, biegnących od obojczyka do miednicy. Porównajcie te dwa szkielety, a ujrzycie obok siebie przeszłość i teraźniejszość. Oto my, rozwinięte i przystosowane do życia na lądzie. To nasza prawdziwa historia, a nie mglista opowieść o pojawieniu się w jaju czasu. Jesteśmu potomkiniami tych szlachetnych stworzeń, które przed mniej więcej 40 milionami lat stały się Yilanè.