Выбрать главу

– Prosił pan, żebym wpadła.

– Absolutnie sobie nie przypominam.

– Czy to nie dom Charlesa Kluge'a?

– To tamten obok.

– Och, przepraszam.

Pomyślałem, że powinienem uprzedzić ją, że Kluge nie żyje, więc otworzyłem drzwi. Dziewczyna obróciła się do mnie i uśmiechnęła się. Wrażenie było piorunujące. Jak można zacząć opis Lisy Foo? Pamiętacie te lata, gdy gazety drukowały na pierwszych miejscach karykatury Hirohito i Tojo, a Times bez zażenowania używał słowa "żółtek"? Karykatury przedstawiały małych ludzików z twarzami szerokimi jak piłki do rugby, uszami jak ucha dzbanków, w okularach w grubej oprawie, z dwoma zajęczymi zębami i cienkimi jak ołówek wąsami… Gdyby nie brak wąsów, Lisa byłaby idealną modelką do karykatury Tojo. Miała potrzebne okulary, uszy, zęby. Ale zęby te tkwiły w klamerkach, niczym klawisze fortepianu owinięte drutem kolczastym. Miała może metr siedemdziesiąt, może metr siedemdziesiąt pięć i nie ważyła więcej niż pięćdziesiąt kilo. Dałbym jej nawet tylko czterdzieści pięć, ale dodałem po dwa i pół kilo za obie piersi, tak niewiarygodnie duże, przy jej chudej sylwetce, że zrazu napis na jej koszulce odczytałem jako LVIS ŻYJ. Dopiero kiedy obróciła się w lewo i prawo, zobaczyłem po jednej literze E na początku i końcu napisu. Wyciągnęła szczupłą dłoń. – Wygląda, że na jakiś czas będziemy sąsiadami – powiedziała. – Przynajmniej, póki nie zostanie uporządkowana sprawa tej smoczej jamy obok. – Jeśli mówiła z jakimś obcym akcentem, to chyba tylko przedmieść Los Angeles. – To ładnie.

– Znał go pan? Znaczy Kluge'a. Tego nazwiska przynajmniej używał. – Myśli pani, że nie było prawdziwe?

– Wątpie. "Klug" to po niemiecku "mądry". W slangu programistów oznacza to "cwany". A to faktycznie był cwany gość. Miał wesoło poukładane w umózgowieniu. – Postukała się znacząco w skroń.

– Wirusy i fantomy, i diabły wyskakujące przy każdym włączemiu, zgnilizna oprogramowania, bity wyciekające z wiader na podłogę… Paplała tak jeszcze przez jakiś czas. Na tyle, co z tego zrozumiałem, równie dobrze mogła mówić w swahili. – Mówiła pani, że w jego komputerach zagnieździły się diabły? – Właśnie. – Wygląda na to, że potrzebny jest egzorcysta.

Stuknęła palcem w pierś i pokazała w uśmiechu następne ćwierć hektara zębów. – To właśnie ja. Słuchaj pan, muszę lecieć. Niech pan kiedyś wpadnie. Drugie interesujące wydarzenie tego tygodnia nastąpiło dzień później. Przyszedł wyciąg z konta. Znajdowały się na nim trzy wpłaty. Pierwsza to zwykły czek z Biura Rent Wojennych na 487 dolarów. Drugą były odsetki od pieniędzy odziedziczonych po rodzicach piętnaście lat temu, w wysokości 392,54 dolarów. Trzeciej wpłaty dokonano dwudziestego, w dzień śmierci Charlesa Kluge'a. Wynosiła ona 700.083 dolary i cztery centy. Kilka dni później wpadł Hal Lanier. – Stary, co za tydzień – westchnął. Potem opadł na kanapę i opowiedział mi o wszystkim. Kolejny zgon miał miejsce w sąsiedztwie. Listy narobiły wiele zamieszania, szczególnie, że jednocześnie policja chodziła od domu do domu przesłuchując wszystkich. Niektórzy przyznali się do różnych rzeczy, bo byli przekonani, że gliniarze lada moment się do nich dobiorą. Owa kobieta, która zabawiała się z komiwojażerami, gdy jej mąż był w pracy, przyznała się do niewierności i jej ślubny ją zastrzelił. Siedział teraz w miejscowym więzieniu. Był to najdrastyczniejszy wypadek, ale zdarzyły się i inne, od mordobicia do rzucania kamieniami w okna. Według tego, co powiedział Hal, urząd podatkowy rozważał możliwość założenia filii w sąsiedztwie, tyle osób trzeba było przesłuchać. Pomyślałem o siedmiuset tysiącach osiemdziesięciu trzech dolarach. I czterech centach. Nie powiedziałem nic, ale zimno mi się zrobiło.

– Chyba chcesz posłuchać o mnie i o Betty – powiedział Hal w końcu. Nie chciałem. Nie chciałem w ogóle o niczym słyszeć, ale spróbowałem wywołać na twarzy wyraz współczucia. – To już się skończyło – rzekł z westchnieniem ulgi.

– To znaczy między mną i Toni. Opowiedziałem Betty o wszystkim. Parę dni było paskudnie, ale uważam, że nasze małżeństwo umocniło się przez to. – Milczał przez chwilę delektując się tym miłym uczuciem. Potrafiłem zachować powagę w jeszcze trudniejszych sytuacjach, więc sądze, że i teraz nieźle dałem sobie radę. Chciał opowiedzieć mi o wszystkim, czego dowiedzieli się o Kluge'm, a potem usiłował zaprosić mnie na obiad, ale wymówiłem się od obydwu rzeczy pod pretekstem odzywających się ran wojennych. Już prawie odprowadziłem go do drzwi, gdy zastukał w nie Osborne. Nie było innej rady, jak go wpuścić. Hal też został. Zaproponowałem porucznikowi kawę, którą przyjął z wdzięcznością. Wyglądał jakoś inaczej. Zrazu nie mogłem się domyślić, na czym to polegało. Ten sam zmęczony wyraz twarzy… a nie, nie ten sam. Wówczas w znacznej części był on zapewne udawany lub pochodził z wrodzonego cynizmu gliniarza. Dziś był prawdziwy. Zmęczenie przeszło z twarzy na ramiona, ręce, sposób chodzenia, a także sposób, w jaki zwalił się na fotel. Wokół niego roztaczała się atmosfera porażki. – Czy nadal jestem podejrzany? – zapytałem.

– To znaczy, czy ma pan wezwać adwokata? Chyba nie ma po co. Prześwietliłem pana nienajgorzej. Ten testament się nie utrzyma, toteż pański motyw można o dupę potłuc. O ilę mogę skapować, każdy handlarz koksu w dokach miał lepszy powód, by stuknąć Kluge'a, niż pan. – Westchnął.

– Mam parę pytań. Może pan na nie odpowiedzieć, albo nie. – Niech pan spróbuje.

– Przypomina pan sobie jakichś niezwykłych gości Kluge'a? Ludzi, którzy przychodzili i wychodzili w nocy? – Przypominam sobie tylko doręczenia. Listonoszy. Ludzi z poczty ekspresowej, z towarzystw spedycyjnych… takie coś. Chyba te lekarstwa przyszły właśnie w jednej z takich dostaw. – My też tak uważamy. W żaden sposób nie mógł być detalistą; raczej pośrednikiem. Dostawa do niego, odbiór od niego. – Zadumał się nad tym przez chwilę pijąc kawę.

– Dowiedzieliście się już czegoś?

– Chce pan znać prawdę? Sprawa się rypła. Mamy za dużo motywów, a żaden nie pasuje. O ile można w ogóle mieć pewność, nikt w okolicy nie miał najmniejszego pojęcia, że Kluge wie to wszystko. Sprawdziliśmy konta bankowe i nie ma żadnych dowodów szantażu. Tak więc sąsiedzi są raczej wykluczeni. Choć jeśli Kluge byłby nadal przy życiu, wiele osób stąd zabiłoby go teraz. – Jasna sprawa – powiedział Hal.

Osborne klepnął się w udo.

– Gdyby ten sukinsyn żył, sam bym go zatłukł – powiedział. – Ale zaczynam myśleć, że on nigdy nie był żywy.

– Nie rozumiem.

– Gdybym nie widział tych przeklętych zwłok…

– Wyprostował się nieco.

– Powiedział, że nie istnieje. I praktycznie nie istniał. Rejon energetyczny nigdy o nim nie słyszał. Owszem, Kluge był podłączony do ich linii i dostarczali mu co miesiąc odczyt licznika, ale nigdy nie obciążyli go choćby za jeden kilowat. To samo z urzędem telefonów. On miał w domu całą centralkę telefoniczną, którą mu ten właśnie urząd sam zainstalował, ale w rejestrach nie ma jego nazwiska. Rozmawialiśmy z facetem, który to wszystko podłączał. Po robocie posłał kontrolkę do komputera, który ją połknął bez śladu. Kluge nie miał rachunku w żadnym banku w Kalifornii i najwyraźniej go nie potrzebował. Znaleźliśmy ze sto firm, które mu coś sprzedały, a potem albo zapisały, że rachunek zapłacono, albo zapomniały, że w ogóle coś u nich kupował. Niektóre z nich mają w archiwach numery czeków z rachunków czy nawet banków, które nie istnieją. Znowu odchylił się w fotelu, gotując się aż na myśl o tej całej przewrotności: – Jedyny facet, jakiego znaleźliśmy, który w ogóle kiedykolwiek o nim słyszał, to ten gość, który dostarczał mu raz w miesiącu artykułów spożywczych. Właściciel małego sklepiku na Sepulvedzie. U nich nie ma komputera; wszystko zapisują tradycyjnie. Kluge zawsze płacił czekiem. Wells Fargo przyjmował te czeki nigdy ich nie kwestionując. Ale Wells Fargo nigdy nie słyszał o Kluge'm. Przemyślałem to. Osborne wyraźnie oczekiwał z mojej strony jakiejś reakcji, więc strzeliłem na oślep. – On to wszystko robił za pomocą komputerów?