Skinąłem głową. W ustach miałem łyżeczkę. Wyplułem ją.
– Co się stało? Czujesz się już dobrze? Znowu skinąłem głową i spróbowałem coś powiedzieć. – Leż spokojnie. Karetka już jedzie.
– Nie. Nie trzeba.
– W każdym razie już jedzie. Leż tylko spokojnie i…
– Pomóż mi wstać.
– Jeszcze nie. Jesteś za słaby.
Miała słuszność. Spróbowałem usiąść i szybko opadłem na plecy. Przez chwilę oddychałem głęboko. Potem rozległ się dzwonek. Lisa wstała i ruszyła w stronę drzwi. Ledwie udało mi się schwycić ją ręką za kostkę nogi. I już schylała się nade mną, z oczyma otwrtymi tak szeroko jak się tylko dało. – Co się stało? Znowu źle?
– Włóż coś – powiedziałem. Spojrzała na siebie, zaskoczona. – Och. Racja.
Lisa pozbyła się karetki. Gdy zrobiła kawę i usiedliśmy przy stole kuchennym, była już znacznie spokojniejsza. Zegar wskazywał godzinę pierwszą; nadal czułem się jeszcze trochę rozchwiany. Ale tym razem nie było tak źle. Poszedłem do łazienki i wyjąłem butelkę z Dilantiną, którą schowałem, kiedy Lisa się do mnie sprowadziła. Pokazałem jej, że biorę tabletkę. – Zapomniałem tego dzisiaj zrobić – powiedziałem do niej. – To dlatego, że je schowałeś. Postąpiłeś głupio.
– Wiem.
– Zdaje się, że mogłem coś jeszcze do tego dodać, czego nie zrobiłem. Nie było mi przyjemnie widzieć ją urażoną. Ale urażona była dlatego, że nie broniłem się przed jej atakiem, tylko że obrona byłaby dla mnie zadaniem zbyt wyczerpującym po napadzie padaczki. – Możesz się wyprowadzić, jeśli chcesz – powiedziałem. Byłem rozdrażniony. Ona też. Sięgnęła ponad blatem i potrząsnęła mnie za ramiona. Patrzyła na mnie wściekłym wzrokiem. – Długo nie wytrzymam takiej pieprzniętej gadki – odezwała się, a ja skinąłem głową i zacząłem płakać. Pozwoliła mi wypłakać się do końca. Sądze, że było to najlepsze wyjście. Mogła mnie pocieszać, ale ja sam to umiem. – Kiedy to się zaczęło? – spytała w końcu.
– Czy dlatego zamknąłeś się w domu na trzydzieści lat? Wzruszyłem ramionami. – Chyba częściowo tak. Kiedy wróciłem, zrobili mi operację, ale to tylko pogorszyło sprawę. – No, dobrze. Jestem wściekła na ciebie, bo nic mi o tym mie mówiłeś, więc nie wiedziałam co robić. Chcę tu zostać, ale musisz mi powiedzieć, co się w takich przypadkach robi. Wtedy nie będę wściekła. Mogłem wtedy wszystko zepsuć. Sam się sobie dziwię, że tego nie zrobiłem. Przez tyle lat wypracowałem sobie bardzo dobre metody do takich rzeczy. Ale powstrzymałem się, kiedy zobaczyłem jej twarz. Naprawdę chciała zostać. Nie wiedziałem dlaczego, ale to mi wystarczało. – Łyżeczka była błędem – powiedziałem.
– Jeśli jest czas i jeśli możesz to zrobić bez zagrożenia dla palców, można wepchnąć do ust kawałek materiału. Prześcieradła czy czegoś. Ale nic twardego. – Przesunąłem językiem po jamie ustnej.
– Chyba złamałem ząb.
– Należało ci się – powiedziała. Spojrzałem na nią, uśmiechnąłem się i od razu roześmieliśmy się oboje. Obeszła stół i pocałowała mnie, a potem usiadła mi na kolanach. – Największym niebezpieczeństwem jest uduszenie. W pierwszej fazie ataku sztywnieją wszystkie mięśnie. To nie trwa długo. Potem mięśnie zaczynają się bezwładnie zwierać i rozprężać. Z wielką siłą. – Wiem. Widziałam i usiłowałam cię przytrzymać.
– Nie rób tego. Połóż mnie na boku. Stań z tyłu i uważaj na wymachy ramion. Włóż mi pod głowę poduszkę, jeśli ci się uda. Trzymaj z dala ode mnie wszystko, o co mógłbym się uderzyć lub zranić. – Spojrzałem jej prosto w oczy.
– Chciałbym podkreślić jedną rzecz. Tylko spróbuj zrobić to wszystko. Jeśli moje ruchy staną się zbyt gwałtowne, lepiej będzie, jeśli staniesz z dala. Lepiej dla nas obojga. Jeśli cię uderzę i stracisz przytomność, nie będziesz mogła mi pomóc, gdy zacznę się dusić w wymiotach. Nadal patrzyłem jej w oczy. Musiała wyczytać, co było w moich myślach, bowiem uśmiechnęła się lekko. – Wiesz co, Jankesie? Ja nie pękam. Znaczy, kapujesz, jak się obcina takie coś i rzygać się człowiekowi chce, to co może mu do łba strzelić, jak nie… -…zakneblować mnie łyżeczką, wiem. Dobrze, w porządku, rozumiem, że zachowałem się głupio. I o to chodzi. Mogłem przecież odgryźć sobie język alba wewnętrzną stronę policzka. Nie przejmuj się. Jeszcze jedno. Czekała, a ja zastanawiałem się, ile jej powiedzieć. Wiele nie mogła poradzić, ale gdybym przy niej umarł, nie chciałem, żeby myślała, że to jej wina. – Czasen trzeba mnie zawieźć do szpitala. Czasem jedmak atak następuje po drugim. Jeśli to trwa zbyt długo, nie oddycham i mój mózg może umrzeć z niedotlenienia. – Na to trzeba zaledwie pięciu minut – powiedziała przerażona. – Wiem. Stanowi ti problem tylko wtedy, gdybym zaczął miewać ataki często, więc zdążymy się jeszcze do tego przygotować. Ale jeśli zdarzy się, że jakiś atak się nie skończy, a drugi zacznie deptać mu po piętach, albo jeśli nie będziesz mogła wykryć oddechu przez trzy czy cztery minuty, lepiej zadzwoń po karetkę. – Trzy czy cztery minuty? Zanim się tu zjawią, będziesz martwy. – Mam do wyboru: albo to, albo życie w szpitalu. Nie cierpię szpitali. – Ja też nie.
Następnego dnia namówiła mnie na jazdę jej Ferrari. Bałem się tej podróży; zastanawiałem się, czy nie zacznie szaleć. Ale jeśli Lisie można było cokolwiek zarzucić, to tylko to, że jechała za wolno. Jadący z tyłu często na nas trąbili. Z tego, z jak przesadną uwagą wykonywała każdy ruch, mogłem wywnioskować, że nie ma zbyt wielkiego doświadczenia. – Szkoda chyba dla mnie tego Ferrari – przyznała w którymś momencie. – Nigdy nie jadę szybciej niż dziewięćdziesiątką. Udaliśmy się do sklepu wnętrzarskiego na Beverly Hills, gdzie Lisa kupiła za zbójecką cenę lampę biurową o niskiej mocy. Nie mogłem zasnąć tej nocy. Chyba bałem się kolejnego ataku, aczkolwiek nie było obawy, że nowa lampa Lisy może go wywołać tak jak świeca. Ciekawa sprawa jest z tymi atakami. Kiedy miałem je po raz pierwszy, nazywano je drgawkami. Potem stopniowo zaczęto o nich mówić jako o atakach, zaś słowo "drgawki" nabrało charakteru cokolwiek niesmacznego. Chyba jest to oznaka starzenia się, gdy czujesz, jak zmienia się język. Były całe masy nowych słów. Wiele z nich dotyczyło rzeczy, które nie istniały, kiedy dorastałem. Na przykład program. Dla mnie wyraz ten oznaczał porządek audycji radiowych. – Co cię napadło, Lisa, że wzięłaś się za komputery? – spytałem ją. – W nich leży potęga, Jankesie.
– Uniosłem wzrok. Lisa była obrócona do mnie twarzą.
– Czy wszystkiego nauczyłaś się tutaj?
– Miałam pewne początki. Nie mówiłam ci o kapitanie, prawda? – Chyba nie. – On był dziwny. Wiedziałam o tym. Był Amerykaninem i zainteresował się mną. Wynajął mi ładne mieszkanie w Sajgonie. I posłał mnie do szkoły. Przyglądała mi się, czekając na moją reakcję. Ale ja nie zareagowałem. – Na pewno był pedofilem i chyba ze skłonnościami homoseksualnymi, skoro ja tak przypominałam chudego chłopaka. Znowu to wyczekiwanie. Tym razem uśmiechnęła się. – Był dla mnie dobry. Nauczyłam się dobrze czytać. Od tego etapu wszystko jest możliwe. – Właściwie nie pytałem cię o tego kapitana. Chodziło mi o to, dlaczego zainteresowałaś się komputerami. – To prawda. O to pytałeś.
– Czy to dla pieniędzy?
– Na początku tak. Ale to jest przyszłość, Victor.
– Sam Pan Bóg wie, że czytałem o tym wiele razy.
– Bo to prawda. To już się stało. To potęga, jeśli ktoś wie, jak tego używać. Widziałeś, co Kluge mógł zrobić. Można na tym zrobić wielkie pieniądze. I nie mam na myśli zarobić, ale zrobić, tak jakby ktoś je sobie wydrukował. Pamiętasz, jak Osborne mówił, że dom Kluge'a nigdy nie istniał? Czy zastanowiłeś się, co to znaczy? – To, że wytarł go ze wszystkich banków pamięci. – To był pierwszy krok. Ale przecież ta działka istniała w tutejszych księgach wieczystych, jak myślisz? W tym kraju jeszcze nie całkiem zarzucono rejestry sporządzane na papierze. – Tak więc tutejsze władze mają wpis o tym domu.
– Nie. Odpowiednia stronica została wydarta.
– Nie rozumiem. Kluge nigdy nie wychodził z domu.
– Sposób stary jak świat, przyjacielu. Kluge przejrzał rejestr policyjny, aż znalazł człowieka, którego wszyscy nazywają Sammym. Posłał mu czek na tysiąc dolarów, a wraz z nim list, w którym napisał, że Sammy może zarobić dwa razy tyle, jeśli uda się do biura notarialnego. Sammy nie dał się na to wziąć, podobnie jak McGee czy Molly Unger. Ale Mały Billy Phipps dał się namówić i dostał potem czek, jak zapowiadał list; od tego czasu on i Kluge utrzymywali przez wiele lat swoistą spółkę. Mały Billy jeździ teraz nowym Cadillakiem i nie ma najmniejszego pojęcia, kim był Kluge i gdzie mieszkał. Kluge nie troszczył się o to, ile wydaje. Pieniądze brał po prostu z powietrza. Zastanowiłem się nad tym chwilę. Chyba to prawda, że jak się ma dość pieniędzy, to można wszystko, a Kluge miał całe złoto świata. – Czy powiedziałaś Osborne'owi o Małym Billym?