Выбрать главу

A teraz ona opuszczała statek w samym środku zielonej dżungli. To było jak… przeciwieństwo szaleństwa, w pewnym sensie. Pozostawała przy zdrowych zmysłach, tego była pewna, natomiast sam świat zwariował. Na szlaku leżały martwe ciała. Już kiedyś widziała nieżywych ludzi, kiedy jej wujek skręcił kark podczas polowania, noi oczywiście był też ten straszny wypadek z maszyną żniwną. Żaden z martwych marynarzy nie był Cookiem, zauważyła z zabarwioną wstydem ulgą, zmówiła za nich szybką modlitwę, po czym pobiegła szybko z powrotem na statek, żeby zwymiotować.

Później zaczęła grzebać w pobojowisku, które kiedyś było schludną kajutą, i znalazła pudełko z przyborami do pisania. Położyła je na kolanach i otworzyła, a następnie wyciągnęła jedną ze złoconych kart do wypisywania zaproszeń, które dostała na urodziny, i wpatrywała się w nią przez chwilę. Według księgi zasad etykiety (kolejny prezent urodzinowy) powinna zadbać o obecność przyzwoitki, gdyby chciała zaprosić chłopca, a jedyną osobą, która w tej chwili przychodziła jej do głowy, był biedny kapitan Roberts. Naprawdę był kapitanem, co powinno się liczyć, ale był też niestety martwy. Z drugiej strony księga nie precyzowała, czy przyzwoitka ma być żywa, miała być tylko obecna. Tak czy inaczej, za koją wciąż trzymała ostrą maczetę. Po wejściu na pokład pierwszego oficera Coksa rejs nie był już taki beztroski.

Zerknęła na przykryty kocem kształt w kącie, skąd dobiegało ciągłe mamrotanie. Musiała ją zasłaniać, bo znowu zaczęłaby kląć. Znaczenia części słów, które z siebie wydobywała, szanująca się młoda dama znać nie powinna. Słowa, których znaczenia naprawdę nie znała, martwiły ją jeszcze bardziej.

Zachowała się niegrzecznie wobec tego chłopca, wiedziała o tym. Nie należy strzelać do ludzi, zwłaszcza jeśli nie zostało się im przedstawionym, i szczęście, że proch zawilżał. Działała pod wpływem paniki, a on przecież tak się napracował, grzebiąc tych wszystkich biedaków w morzu. Jej ojciec przynajmniej żyje i będzie jej szukał, chociaż wśród Niedzielnych Wysp Matczynych miał ponad osiemset miejsc do przeszukania.

Zanurzyła pióro w atramencie, wykreśliła „Rezydencja gubernatora, Port Mercia” na górze karty i napisała starannie pod spodem: „Wrak Słodkiej Judy”.

Trzeba było dokonać jeszcze innych zmian. Ktokolwiek projektował te karty, zupełnie nie wziął pod uwagę ewentualności, że można chcieć zaprosić kogoś, kogo imienia się nie zna, kto mieszka na plaży, prawie nie nosi ubrań i niemal na pewno nie potrafi czytać. Zrobiła jednak, co się dało — po obu stronach karty{W rubryce „Strój” napisała: „Tak, proszę”.}, a potem podpisała ją „(panna) Ermintruda Fanshaw”, chociaż żałowała, że musi to zrobić, przynajmniej jeśli chodzi o „Ermintrudę”.

Następnie włożyła długi impregnowany płaszcz należący do biednego kapitana Robertsa, wsunęła do kieszeni ostatnie owoce mango, wzięła do ręki kord, zdjęła z haka lampę naftową i odeszła w noc.

* * *

Mau przebudził się z krzykami Praojców w głowie i rozżarzonym kopcem zamiast ogniska.

PRZYWRÓĆ KOTWICE BOGÓW! KTO STRZEŻE NACJI? GDZIE JEST NASZE PIWO?

Nie wiem, pomyślał Mau, spoglądając w stronę nieba. Piwo warzyły kobiety. Ja nie umiem.

No przecież nie mógł wejść do Zakątka Kobiet. Już raz do niego zajrzał, chociaż mężczyźni nie mają tam wstępu, tak jak kobietom zabrania się wstępu do doliny Praojców. Gdyby działy się takie rzeczy, nastąpiłby koniec wszystkiego. Aż tak było to ważne.

Mau zamrugał. Czy wszystko może mieć jeszcze jakiś koniec? Nie ma ludzi, więc jak mogą istnieć jakiekolwiek zasady? Nie unoszą się w powietrzu same z siebie!

Wstał i zauważył, że coś błyszczy. Coś białego i podłużnego wsunięto w kawałek odłamanego drewna, a w piasku widniały ślady stóp bez palców. Obok leżało kolejne mango.

Zakradła się tutaj, kiedy spał!

Biały prostokąt pokryty był niezrozumiałymi znakami, ale na drugiej stronie widniał rysunek. Mau znał się na wiadomościach, a ta nie była trudna do rozszyfrowania.

— Kiedy słońce znajdzie się tuż nad ostatnim drzewem pozostałym na Małej Nacji, musisz cisnąć dzidę we wrak wielkiego kanu — powiedział na głos. Zupełnie bez sensu, tak jak słowa dziewczyny-ducha. Dała mu jednak sypacz iskier, chociaż bardzo się bała. On też się bał. Jak należy postępować z dziewczynami? Trzeba się od nich trzymać z daleka, kiedy jest się chłopcem, słyszał jednak, że kiedy chłopiec staje się mężczyzną, dostaje inne wskazówki.

A co do Praojców i kotwic bogów, w ogóle ich nie widział. To były wielkie głazy, ale fali to nie przeszkadzało. Czy bogowie o tym wiedzieli? A może ich też zmyło? Zbyt skomplikowane, żeby się nad tym zastanawiać. Sprawa piwa była prostsza, chociaż niewiele.

Piwo warzyły kobiety i Mau wiedział, że przed jaskinią Praojców znajduje się wielka misa, do której codziennie wlewano ofiarę z piwa. Wiedział o tym i wiadomość ta zwykle jawiła mu się jako coś oczywistego, teraz jednak pojawiły się pytania: Po co zmarłym piwo? Czy by im nie… przeciekało? Jeśli go nie wypijali oni, to kto? I czy nie będzie miał kłopotów choćby przez samo to, że się nad tym zastanawia?

Zczyjej strony?

Pamiętał, jak chodził do Zakątka Kobiet, kiedy był mały. Mniej więcej wtedy, kiedy skończył siedem lub osiem lat, zaczął się tam czuć niemile widziany. Kobiety go odganiały albo przerywały wykonywane czynności, kiedy się zbliżał, i wpatrywały się w niego intensywnie, dopóki sobie nie poszedł. Szczególnie najstarsze kobiety miały w swoim spojrzeniu coś takiego, co sprawiało, że chciał się natychmiast znaleźć gdzieś indziej. Jeden ze starszych chłopców powiedział mu, że mogły wymamrotać słowa, od których odpada siusiorek. Potem nie zbliżał się do Zakątka Kobiet, który był jak księżyc — Mau wiedział, gdzie jest, ale nie myślał nawet o tym, żeby się tam udać.

Cóż, nie było już starych kobiet. Wolałby, żeby były. Teraz nie było nikogo, kto mógłby go powstrzymać przed czymkolwiek. Wolałby, żeby ktoś taki był.

Ścieżka do Zakątka Kobiet skręcała z głównego szlaku w las i opadała zboczem na południowy zachód do wąskiego wąwozu. Na jego końcu stały dwa wielkie głazy, wyższe od mężczyzny, zbryzgane czerwoną farbą. To było jedyne wejście w czasach, kiedy istniały jeszcze jakieś zasady. Teraz Mau wyrwał krzak głogu, który blokował wejście, i przecisnął się do środka.

I znalazł się w Zakątku, okrągłej dolinie, jak misa pełna słonecznego światła. Parawany z drzew osłaniały przed wiatrem, a między nimi splatały się krzewy głogu i dzikiej róży tak gęsto, że mógłby się prześliznąć najwyżej wąż.

Tego dnia dolina wyglądała na pogrążoną we śnie. Mau słyszał morze, ale wydawało się bardzo odległe. Rozlegało się szemranie strumyka, który wypływał ze skały, wypełniał kamieniste wgłębienie będące naturalnym kąpieliskiem i niknął gdzieś w ogrodach.

Główne uprawy Nacji znajdowały się na wielkim polu. Stamtąd pochodziły aharo, trzcina cukrowa, bębenkowiec, fasola bumerang i czarna kukurydza. Tam mężczyźni uprawiali to wszystko, co podtrzymywało życie.

W ogrodach Zakątka Kobiet uprawiano rzeczy, które życie uprzyjemniały, umożliwiały i przedłużały: przyprawy, owoce i korzenie do żucia. Kobiety miały swoje sposoby, żeby rośliny rosły dorodniejsze i smaczniejsze. Wykopywały je albo handlowały nimi i sprowadzały je tutaj, znały tajemnice nasion, strąków i całej reszty. Uprawiały tu różowe banany, rzadkie ignamy, łącznie ze skaczącym ignamem. Pielęgnowały tu też zioła — i niemowlęta.