— Zawsze pamiętaj — mawiała o wiele za często — że aby twój ojciec został królem, wystarczy tylko śmierć stu trzydziestu ośmiu osób! A to oznacza, że kiedyś możesz zostać królową!
Babka mówiła o tym ze spojrzeniem, które wskazywało, że planuje sto trzydzieści osiem morderstw, i nie trzeba było długo znać tej starszej damy, by nabrać podejrzeń, że jest całkowicie zdolna do ich zaaranżowania. Oczywiście to nie mogłyby być morderstwa w złym guście. Żadnych desperackich czynów z użyciem sztyletów i broni palnej. Musiałyby być eleganckie i taktowne. Tu spadłby komuś na głowę kawałek muru lub kamień z jego okazałej rezydencji, tam ktoś by się poślizgnął na oblodzonym parapecie muru obronnego zamku, podejrzany budyń podczas pałacowego bankietu (arszenik jakże łatwo pomylić z cukrem) zabrałby z tego świata jednocześnie kilka osób… Ale prawdopodobnie nie posunęłaby się aż tak daleko, nie w rzeczywistości. Tak czy inaczej, żyła nadzieją i przygotowywała wnuczkę do życia na królewskim dworze, dopilnowując, gdy tylko miała okazję, żeby Ermintrudy nie nauczono niczego, co miałoby jakiekolwiek zastosowanie praktyczne.
A teraz ona usiłuje przygotować popołudniową herbatkę we wraku statku w środku dżungli — i to z takim imieniem! Dlaczego nikt nie pomyślał o tym, że coś takiego może jej się przytrafić?
A ten młody człowiek był kimś, kogo jej babka nazwałaby dzikusem. Chociaż wcale nie był dziki. Widziała, jak grzebał te wszystkie ciała w morzu. Podnosił je delikatnie, nawet psy. Nie zachowywał się, jakby wyrzucał śmieci. Przeżywał to. Wypłakiwał prawdziwe łzy, ale nie widział jej, nawet wtedy, kiedy przed nim stanęła. Był tylko jeden moment, kiedy jego załzawione oczy próbowały skupić na niej spojrzenie, zaraz jednak minął ją i wrócił do swojej pracy. Robił to tak starannie i delikatnie, że trudno było uwierzyć, iż jest dzikusem.
Pamiętała, jak pierwszy oficer Cox strzelał z pistoletu do małp, kiedy zacumowali przy ujściu rzeki na Morzu Ceramis. Wybuchał śmiechem za każdym razem, kiedy małe brązowe ciałko spadało do wody, zwłaszcza jeśli wciąż jeszcze żyło, gdy chwytały je krokodyle.
Krzyczała, żeby przestał, ale on się tylko śmiał, i kiedy kapitan Roberts zszedł ze sterowni, doszło dostraszliwej awantury, po której atmosfera na Słodkiej Judy bardzo się zwarzyła. W czasie, kiedy zaczynała pierwszą część swej podróży dookoła świata, gazety rozpisywały się o panu Darwinie i jego nowej teorii, jakoby dalekim przodkiem człowieka był pewien rodzaj małpy. Ermintruda nie wiedziała, czy to prawda, ale wtedy, gdy spojrzała w oczy pierwszego oficera Coksa, dostrzegła w nich coś dużo gorszego, niż mogłaby zobaczyć u jakiejkolwiek małpy.
W tym momencie przez zbity iluminator przemknęła dzida, przeszyła kajutę ze świstem i wyleciała z drugiej stronyprzez iluminator, który całe szkło stracił na rzecz wielkiej fali.
Ermintruda zupełnie znieruchomiała, najpierw pod wpływem szoku, a potem dlatego, że przypomniała sobie radę ojca. W jednym ze swoich listów do niej napisał, że kiedy dołączy do niego w rezydencji gubernatora, będzie jego „pierwszą damą” i będzie spotykała najróżniejszych osobników, którzy mogą się zachowywać w sposób, jaki początkowo będzie jej się wydawał dziwny, a nawet niezrozumiały. Będzie jednak musiała okazywać im uprzejmość i pobłażliwość.
Doskonale. Nadeszła już pora planowanej wizyty chłopca. Czego się po nim spodziewała, kiedy już się pojawi? Nawet na statku, który nie jest wrakiem, trudno znaleźć dzwonek. Może rzucenie dzidą oznacza: Zobacz, wyrzuciłem dzidę! Jestem nieuzbrojony! Tak, to brzmi sensownie. Ten gest jest jak uścisk dłoni — pokazanie, że nie trzyma się w niej miecza. Cieszę się, pomyślała, że jedna tajemnica została rozwikłana.
Po raz pierwszy, odkąd dzida przeleciała ze świstem przez kajutę, wypuściła powietrze z płuc.
Na zewnątrz Mau zaczynał się zastanawiać, czy nic się nie stało, kiedy rozległy się jakieś drewniane odgłosy i nad burtą wielkiej łodzi ukazała się głowa dziewczyny-ducha.
— Jakże to uprzejme, że przybywasz punktualnie — powiedziała, próbując się uśmiechać — i bardzo dziękuję za wybicie szyby w oknie, robiło się tam strasznie duszno!
Nie zrozumiał nic, ale jej twarz była prawie uśmiechnięta, co było dobrym znakiem. Pokazała też, żeby wszedł z nią na wrak. Zrobił to bardzo ostrożnie. Słodka Judy lekko się przechyliła, kiedy wielka fala osadziła ją na lądzie, wszystko było więc pochyłe.
Wewnątrz panował bałagan składający się z wielu różnych bałaganów wymieszanych ze sobą. Wszystko śmierdziało błotem i stęchlizną. Dziewczyna zaprowadziła go jednak do innego pomieszczenia, które wyglądało, jak gdyby ktoś przynajmniej próbował trochę sprzątnąć, nawet jeśli zamiar ten się nie powiódł.
— Obawiam się, że wszystkie krzesła się roztrzaskały — tłumaczyła dziewczyna — jestem jednak pewna, że morski kufer kapitana Robertsa uznasz za odpowiedni substytut.
Mau, który podczas posiłków zawsze siadał tylko na ziemi lub na klepisku w chacie, wsunął tyłek na drewnianą skrzynię.
— Pomyślałam sobie, że miło byłoby się zapoznać, jako że nie przedstawiono nas sobie — ciągnęła dalej dziewczyna-duch. — Naturalnie to, że nie rozumiemy się wzajemnie, będzie pewną przeszkodą…
Słuchając tych niezrozumiałych dźwięków, Mau wpatrywał się w ogień w małej jaskini. Z okrągłej czarnej rury wydobywał się dym. Obok leżało to cośpłaskiego i okrągłego. Ułożone na nim blade rzeczy wyglądały jak jakiś rodzaj bułek. To Zakątek Kobiet, pomyślał, a ja nie znam zasad. Muszę zachować ostrożność. Ona może zrobić ze mną wszystko.
— …i masło się rozpłynęło, ale wyrzuciłam mąkę, która za bardzo zzieleniała. Masz ochotę na herbatę? Podejrzewam, że nie dolewasz mleka?
Mau patrzył, jak dziewczyna nalewa brązowy płyn do błękitno-białej miseczki. Przyglądał się uważnie, a ona mówiła, coraz szybciej i szybciej. Skąd wiadomo, co należy, a czego nie, zastanawiał się. Jakie obowiązują zasady, kiedy jest się sam na sam z dziewczyną-duchem?
Na Wyspie Chłopców nie był sam. Och, nikogo tam nie było, ale czuł bliskość Nacji. Robił, co należy. Ale teraz? Co należało robić? Praojcowie grzmieli, narzekali, komenderowali nim i nie słuchali.
Nie potrafił też odnaleźć srebrnej nici ani obrazów z przyszłości. Nie było żadnych obrazów. Był tylko on i ta dziewczyna, i żadnych zasad, żeby z ich pomocą zwalczać czyhający mrok.
Zdjęła bułkowate wypieki z ognia i wyłożyła na jeden z tych okrągłych metalowych przedmiotów, który Mau próbował utrzymać na kolanach.
— Większość naczyń stołowych potłukła się podczas katastrofy — rzekła ze smutkiem dziewczyna. — Cud, że znalazłam dwiefiliżanki. Masz ochotę na ciasteczko? — Wskazała palcem.
Mau wziął jedno. Było gorące, z czego się ucieszył, ale z drugiej strony smakowało jak kawałek nadpsutego drewna.
Patrzyła z niepokojem, gdy międlił kęs w buzi i zastanawiał się, co z nim zrobić.
— Nie udały się, prawda? — zapytała. — Tak podejrzewałam, mąka jest za bardzo wilgotna. Biedny kapitan Roberts trzymał homara w beczce z mąką, żeby wyjadał wołki zbożowe, i jestem pewna, że tak nie powinno się robić. Przepraszam, ale nie będę miała nic przeciwko temu, jeśli to wyplujesz.
I rozpłakała się.