Выбрать главу

Mau nie zrozumiał ani słowa, ale niektóre rzeczy nie wymagają znajomości języka. Szlocha, bo jej bułki okazały się paskudne. Nie powinna płakać. Przełknął i ugryzł następny kęs. Wbiła w niego wzrok i pociągnęła nosem, nie wiedząc, czy jest za wcześnie, żeby przestać płakać.

— Bardzo dobre jedzenie — oznajmił Mau. Wbrew sobie przełknął i wyraźnie poczuł, jak to coś opada na dno żołądka. A potem zjadł jeszcze jedną bułkę.

Dziewczyna przetarła oczy chusteczką.

— Bardzo dobre — twierdził Mau, starając się niezwracać uwagi na smak zepsutego homara.

— Przykro mi, ale cię nie rozumiem — powiedziała. — O Boże, i zupełnie zapomniałam o wyłożeniu serwetek. Co ty sobie o mnie pomyślisz…

— Nie znam twoich słów — wyjaśniał Mau.

Nastąpiło długie, bezradne milczenie i Mau czuł, jak te dwie przełknięte kule zalegają mu w żołądku i planują ucieczkę. Napił się z filiżanki kwaśnego, gorącego płynu, żeby je w nim zatopić, gdy zdał sobie sprawę z cichego mamrotania dochodzącego z kąta kajuty, gdzie wielki koc przykrywał… co? Brzmiało to, jakby ktoś pod tym kocem mamrotał ze złością do siebie.

— Dobrze jest mieć kogoś, z kim można porozmawiać — powiedziała głośno dziewczyna. — Widuję cię w pobliżu i nie czuję się wtedy taka samotna.

Mączne kule w żołądku Mau nie polubiły brązowego napoju. Starał się siedzieć nieruchomo, usiłując zatrzymać je w sobie.

Dziewczyna spojrzała na niego nerwowo i powiedziała:

— Mam na imię, hm… Daphne. — Zakasłała cicho i dodała: — Tak, Daphne. — Wskazała na siebie i wyciągnęła rękę. — Daphne — powtórzyła głośniej. Zawsze podobało jej się to imię.

Mau spojrzał posłusznie na jej dłoń, ale nie było tam niczego ciekawego. A więc… pochodzi z Daphne? Na wyspach najważniejszą informacją na twój temat jest nazwa klanu. Nie słyszał o tym miejscu, ale zawsze mu mówiono, że nikt nie zna wszystkich wysp. Te biedniejsze całkowicie znikały podczas przypływu i chaty budowano tam w taki sposób, by mogły unosić się na wodzie. Pewnie już ich nie ma… więc ile zostało? Czy wielka fala zmyła wszystkich na świecie? Dziewczyna-duch wstała i po pochyłej podłodze dobrnęła do drzwi. Mau pomyślał, że sprawy wyglądają obiecująco. Przy odrobinie szczęścia nie będzie musiał już jeść drewna.

— Pomógłbyś mi z biednym kapitanem Robertsem? — poprosiła.

Chciała, żeby wyszedł, to było jasne, więc Mau szybko się podniósł. Paskudna bułka chciała się z niego wydostać, a zapach paleniska przyprawiał go o ból głowy.

Chwiejnym krokiem wyszedł na świeże popołudniowe powietrze. Dziewczyna stała na ziemi, przy wielkim szarym zwoju, który Mau widział poprzedniego dnia. Spoglądała na niego bezradnie.

— Biedny kapitan Roberts — powiedziała i trąciła stopą szary tłumok.

Mau odwinął ciężki materiał i ujrzał ciało starego brodatego spodniowca. Leżał na wznak z oczami wpatrzonymi w nicość. Mau pociągnął materiał jeszcze bardziej i odkrył, że ręce mężczyzny trzymają wielkie drewniane koło z drewnianymi kołkami na obrzeżach.

— Przywiązał się do steru, żeby go nie zmyło z pokładu — wyjaśniła stojąca za nim dziewczyna. — Przecięłam liny, ale jego biedne ręce nie chciały puścić koła, więc znalazłam młotek i odbiłam ster. Próbowałam wiele razy pochować kapitana, ale ziemia jest za twarda, a sama go nie przeniosę. Jestem pewna, że nie miałby nic przeciwko temu, żeby spocząć w morzu — skończyła, wypowiedziawszy wszystko jednym tchem.

Mau westchnął. Przecież wie, że jej nie rozumiem, a wciąż gada i gada, pomyślał. Widzę, że chce pochować to ciało. Ciekawe, ile czasu zajęło jej wydłubanie tego żałosnego dołka w ziemi? Ale jest zagubiona i daleko od domu, tak jak ja.

— Mogę go powierzyć mrocznym głębinom — powiedział. Wydał odgłos szumu fal i nakreślił ich kształt dłonią.

Przez chwilę dziewczyna wyglądała na przerażoną, a potem zaśmiała się i klasnęła w dłonie.

— Tak! Tak! Zgadza się! Morze! Szszszszszszsz, szszszszszszsz! Morze!

Mężczyzna z drewnianym kołem sporo ważył, ale płótno było bardzo mocne i Mau uznał, że zaciągnie ciało szlakiem zmiażdżonych roślin. Dziewczyna pomagała mu na trudniejszych odcinkach, a przynajmniej próbowała, i gdy dotarli do brzegu, szary tłumok całkiem nieźle się ślizgał po wilgotnym piasku, choć dotarcie do zachodniego krańca plaży trwało długo i było męczące. W końcu chłopcu udało się zaciągnąć kapitana do sięgającej mu do pasa wody na samym skraju rafy.

Spojrzał w martwe oczy zapatrzone w dal i zastanawiał się, co zobaczą w mrocznej toni. Czy cokolwiek zobaczą? Czy ktokolwiek coś tam widzi?

Pytanie to wstrząsnęło nim jak cios. Jak mógł w ogóle je zadać?

Kiedyś byliśmy delfinami i Imo zamienił nas w ludzi! Przecież to prawda! Dlaczego w ogóle przyszło mu do głowy, że może być inaczej? A jeśli to nieprawda, pozostawała tylko mroczna toń, a „coś” było nicością…

Przerwał te myśli, nim go ze sobą poniosły. Obserwowała go dziewczyna z Daphne i nie był to właściwy moment na okazywanie niezdecydowania lub wątpliwości. Skręcił sznur z papierośli, żeby przywiązać nim kamienie i kawałki pokruszonej rafy do ciała kapitana Robertsa i jego koła. Papierośl wzmacniała się po zmoczeniu i nie gniła przez lata. Dokądkolwiek wybierał się kapitan Roberts, miał tam zostać. Chyba że oczywiście zamieni się w delfina. Szybko zrobił nacięcie, żeby uwolnić duszę.

Za nim, na skałach, dziewczyna coś śpiewała. Tym razem bez „na-na-na”. Teraz, kiedy usłyszał, jak mówi, jej głos brzmiał mu jakoś wyraźniej. Prawdopodobnie były to słowa, chociaż dla Mau nie miały one żadnego znaczenia. Pomyślał jednak: to spodniowcowa pieśń za zmarłych. Są tacy jak my! Ale jeśli stworzył ich Imo, dlaczego tak bardzo się od nas różnią?

Kapitan był już prawie pod wodą, wciąż trzymając się koła. Mau ściskał w jednym ręku ostatni kamień i popychał kapitana coraz dalej, cały czas starając się wyczuć palcami stóp krawędź skały. Czuł też chłód głębin pod nim.

Tam właśnie płynął prąd. Nikt nie wiedział, skąd się bierze, chociaż krążyły historie o lądzie na południu, gdzie woda spada jak pióra. Wszyscy natomiast wiedzieli, dokąd prowadzi. Widzieli to. Zamieniał się w Błyszczącą Ścieżkę, rzekę gwiazd, która płynie przez nocne niebo. Mówiono, że raz na tysiąc lat, kiedy Locaha odnajduje wśród zmarłych tych, którzy powinni się udać do idealnego świata, wkraczają na tę ścieżkę. Resztę Locaha odsyła z powrotem i pozostają delfinami do czasu, aż będą się mogli znowu narodzić.

Jak to się dzieje? — zastanawiał się Mau. W jaki sposób woda zamienia się w gwiazdy? W jaki sposób martwy człowiek staje się żywym delfinem? Ale to przecież dziecinne pytania, prawda? Takie, których nie powinno się zadawać? Takie, które są niemądre albo niestosowne, a jeśli zbyt często ktoś pyta „dlaczego?”, każe mu się wykonywać różne uciążliwe prace i słyszy „ten świat tak już jest urządzony”.

Nad kapitanem przetoczyła się mała fala. Mau przymocował ostatni kamień do koła i gdy kapitan łagodnie opadał, pchnął go w stronę prądu.

Na powierzchnię wypłynęło kilka bąbelków, gdy kapitan zanurzał się coraz głębiej i bardzo powoli znikał pod wodą.

Mau już się odwracał, kiedy zauważył, że coś wypływa. Przebiło powierzchnię wody i obracało się powoli. Był to kapelusz kapitana i teraz, kiedy napełnił się wodą, znowu zaczął się zanurzać.

Za nim rozległ się głośny plusk i dziewczyna z klanu Daphne minęła go, brnąc przez wodę, z białą sukienką nadymającą się wokół niej jak potężna meduza.