Ojciec powiedział jej, że jeśli się wie, gdzie szukać, można znaleźć Wyspę Urodzinową Pani Ethel J. Bundy, i pożyczył jej duże szkło powiększające. Spędziła długie niedzielne popołudnia, leżąc na brzuchu i skrupulatnie oglądając każdy naszyjnik z kropek, i uznała, że Wyspa Urodzinowa Pani Ethel J. Bundy to typowy ojcowski żart, czyli niezbyt zabawny i głupiutki, ale mimo to całkiem uroczy. Za to teraz dzięki niemu znała na pamięć archipelagi z całego Oceanu Pelagialnego.
Chciała wtedy zamieszkać na zagubionej na morzu wyspie, tak małej, że nie byłoby wiadomo, czy to wyspa, czy może mucha zapaskudziła mapę.
Ale to nie wszystko. Z tyłu atlasu była jeszcze mapa gwiazd. Na następne urodziny poprosiła o teleskop. Wtedy jeszcze żyła matka i zaproponowała kucyka, ale ojciec tylko się zaśmiał i kupił jej piękny teleskop.
— Oczywiście, że powinna obserwować gwiazdy — powiedział. — A dziewczyna, która nie potrafi wskazać konstelacji Oriona, po prostu jest nieukiem!
A kiedy zaczęła zadawać trudniejsze pytania, zabierał ją na wykłady Towarzystwa Królewskiego, gdzie się okazało, że dziewięcioletnia dziewczynka, która jest blondynką oraz wie, czym jest precesja osi Ziemi, może zapytać, o co tylko zechce, słynnych uczonych z monstrualnymi brodami. Kto by chciał kucyka, kiedy można mieć cały wszechświat? Był dużo ciekawszy i nie trzeba było raz na tydzień czyścić stajni z gnoju.
— No, to był udany dzień — skomentował ojciec, kiedy wracali z jednego z takich spotkań.
— Tak, papo, sądzę, że doktor Agassiz dostarczył dostatecznie mocne dowody na poparcie teorii o epoce lodowcowej, a ja będę potrzebować większego teleskopu, jeśli mam zobaczyć Wielką Czerwoną Plamę Jowisza.
— Zobaczymy, cosię da zrobić — powiedział ojciec z beznadziejną rodzicielską powściągliwością. — Tylko proszę cię, niech babcia się nie dowie, że ściskałaś dłoń pana Darwina. Ona myśli, że to diabeł wcielony.
— Ojej! A jest nim? — Wizja ta wydawała się całkiem interesująca.
— Prawdę mówiąc — odpowiedział ojciec — uważam go za największego naukowca, jaki kiedykolwiek przyszedł na świat.
— Większego od Newtona? Nie sądzę, papo. Na wiele jego pomysłów wcześniej wpadli inni, między innymi jego dziadek!
— Aha! Znowu buszowałaś w mojej bibliotece. Cóż, z kolei Newton powiedział, że stał na barkach gigantów.
— No tak, ale… w ten sposób po prostu przemawiała przez niego skromność!
I tak spierali się przez całą drogę do domu.
To była gra. Uwielbiał, kiedy gromadziła fakty, a potem przypierała go do muru mocnym argumentem. Wierzył w potęgę racjonalnego myślenia i naukowego podejścia i dlatego nigdy nie wygrywał sporów ze swoją matką, która wierzyła, że ludzie powinni robić, co im rozkaże, a wierzyła w to z niezłomnym przekonaniem, które odrzucało wszelki sprzeciw.
Właściwie te wyprawy na wykłady zawsze cechował pewien element buntu. Jej babka była im przeciwna ze względu na to, że „namieszają dziewczynie w głowie i zacznie sobie wyobrażać nie wiadomo co”. Miała rację, Ermintrudzie nieźle szło wyobrażanie sobie nie wiadomo czego, ale nowe pomysły zawsze były mile widziane.
W tym momencie pędząca linia życia przyspiesza, żeby ominąć kilka mrocznych lat, o których sobie przypominała tylko w koszmarach i w chwilach, gdy słyszała płacz dziecka, i przeskakuje do dnia, kiedy się dowiedziała, że zobaczy wyspy pod nowymi gwiazdami…
Matka wtedy już nie żyła, co znaczyło, że rządy w rezydencji całkowicie przejęła babka, natomiast ojciec, człowiek cichy i pracowity, nie miał dość determinacji, by toczyć z nią boje. Cudowny teleskop został zamknięty na klucz, ponieważ „młodej damie z dobrego domu nie przystoi oglądanie księżyców Jowisza, którego życie rodzinne jakże się różniło od tego, jakie wiedzie nasz drogi król!” Nic nie dały cierpliwe wyjaśnienia ojca Daphne, że Jowisza, rzymskiego boga, od Jowisza, największej planety Układu Słonecznego, dzieli co najmniej 36 milionów mil. Nie słuchała. Nigdy nie słuchała. I albo trzeba było się z tym pogodzić, albo zdzielić ją w łeb toporem, ale ojciec nie robił takich rzeczy, chociaż jeden z jego przodków zrobił kiedyś coś straszliwego księciu Norfolk rozpalonym do czerwoności pogrzebaczem.
Wizyty w Towarzystwie Królewskim zostały zakazane z uwagi na to, że naukowcy to banda nicponi, którzy zadają tylko niemądre pytania, i tyle. Ojciec przyszedł i przeprosił ją za to, co było okropne.
Istniały jednak inne możliwości badania wszechświata…
Jedną z zalet bycia spokojną dziewczynką w bardzo dużym domu jest to, że przy odrobinie wysiłku można stać się niewidzialną dla innych, i to zdumiewające, ile rzeczy można podsłuchać, kiedy jest się grzeczną dziewczynką, która pomaga w kuchni przy wycinaniu różnych kształtów z surowego ciasta. Na herbatkę ciągle wpadali dostawcy albo robotnicy z majątku, albo przyjaciółki kucharki na pogaduszki. Cały sekret w tym, żeby nosić we włosach wstążki i biegać w podskokach. Wszyscy się na to nabierali.
Ale niestety nie babka, która skończyła z jej wizytami na dole, gdy przejęła prowadzenie domu.
— Dzieci należy widzieć, ale nie jak podsłuchują! — oznajmiła. — Już cię tu nie ma! W tej chwili!
I tak to się skończyło. Ermi… Daphne większość czasu spędzała na haftowaniu w swoim pokoju. Szycie — pod warunkiem że nie zajmowano się nim w celu wykonania czegoś pożytecznego — było jedną z niewielu rzeczy, którymi dziewczyna „mająca kiedyś zostać damą” mogła wypełniać czas, przynajmniej tak twierdziła babka.
A jednak nie zajmowała się tylko tym. Przede wszystkim znalazła starą windę do transportu posiłków z kuchni, której nie używano od czasów, kiedy w pokoju Daphne na ostatnim piętrze mieszkała siostra jej prababki i wszystkie posiłki trzeba było wciągać z kuchni pięć pięter wyżej. Daphne nie wiedziała zbyt wiele o tej staruszce, podobno jednak jakiś młodzian uśmiechnął się do niej w jej dwudzieste pierwsze urodziny, po czym od razu położyła się do łóżka z waporami — i już w nim została, wciąż cierpiąc na delikatne spazmy, aż te ją wykończyły, gdy miała osiemdziesiąt sześć lat, podobno dlatego, że jej ciało miało już dość nicnierobienia.
Od tamtej pory windy oficjalnie nie używano. Daphne odkryła jednak, że usunięcie kilku desek i naoliwienie kół pozwala ją wciągać i opuszczać, umożliwiając podsłuchiwanie w kilku pokojach. Winda stała się czymś w rodzaju dźwiękowego teleskopu badającego wewnętrzny system słoneczny obracający się wokół jej babki.
Daphne dobrze ją wyszorowała, raz i drugi, bo — fuj — skoro służące nie musiały wnosić po schodach na ostatnie piętro tacy z jedzeniem, nie zamierzały też — fuj — niczego znosić, łącznie z nocnikiem.
Było to pouczające doświadczenie, przysłuchiwanie się temu wielkiemu domostwu, gdy nie zdawało sobie z tego sprawy, ale zrozumienie go przypominało wysypanie na podłogę elementów układanki i próby odgadnięcia, co przedstawia, na podstawie tylko pięciu kawałków.
I właśnie kiedy przysłuchiwała się rozmowie dwóch służących o stajennym Albercie i o tym, jak bardzo był niesforny (najwyraźniej jednak ten stan rzeczy nie do końca im przeszkadzał i Daphne zaczynała bardzo mocno podejrzewać, że nie miał nic wspólnego z jego pracą przy koniach), usłyszała kłótnię w jadalni. Głos babki wcinał się w ucho jak diament w szkło, ojciec natomiast mówił spokojnym, bezbarwnym głosem, jak zawsze kiedy był bardzo zdenerwowany i nie chciał tego po sobie pokazać. Zanim udało jej się podciągnąć windę, żeby lepiej słyszeć, kłótnia najwyraźniej trwała już od jakiegoś czasu: