Znowu piasek. Mau narysował ludzika i powiedział „człowiek”.
— Człowiek — powtórzyła Daphne i wzięła od niego patyk. Narysowała drugą postać, tym razem z grubszymi nogami.
Mau pomyślał o tym.
— Człowiek pantalonowiec? — spróbował.
— Spodniowiec — powiedziała dobitnie Daphne.
Co to znaczy, zastanawiał się Mau. Tylko spodniowcy są prawdziwymi ludźmi? Ja nie noszę spodni. Bo i po co? Jak niby miałbym w nich pływać?
Wziął patyk i nakreślił na piasku kobietę, wyglądała jak ludzik obok, ale miała spódniczkę z plecionej papierośli, a do tego dwa koła z kropkami pośrodku. Nad spódniczką.
Patyk został mu wyrwany z ręki i Daphne pośpiesznie narysowała nową postać. Była to prawdopodobnie kobieta, ale prócz spódnicy miała na sobie coś jeszcze, też jakby spódnicę, lecz zakrywającą górną część ciała, tak że wystawały tylko ramiona i głowa. Dziewczyna wbiła patyk w piasek i skrzyżowała buńczucznie ręce, zaczerwieniona.
Ach tak. Jest zupełnie jak wtedy, zanim jego starsza siostra zamieszkała w chacie niezamężnych dziewcząt. Nagle wszystko, co mówił i robił, było złe, a on nie wiedział dlaczego. Ojciec tylko się roześmiał, kiedy mu o tym opowiedział, i zapewnił go, że kiedyś zrozumie i że teraz najlepiej schodzić jej z drogi.
Cóż, teraz było to niemożliwe, chwycił więc patyk i spróbował, najlepiej jak umiał, dorysować drugą spódnicę swojej kobiecie. Nie wyszło mu to najlepiej, ale spojrzenie Daphne podpowiedziało mu, że zrobił rzecz słuszną, cokolwiek to było.
Coś się jednak popsuło. Fajnie było bawić się słowami i obrazkami — ta gra pochłonęła go bez reszty i nie dopuszczała wizji o ciemnej wodzie. Teraz jednak trafił na zasadę, której nie rozumiał, i świat na nowo stał się taki jak wcześniej.
Kucnął na piasku i spojrzał w stronę morza. Potem zerknął na mały niebieski paciorek na przegubie. Ach tak… do tego nie miał duszy. Jego chłopięca dusza zniknęła razem z wyspą i teraz nigdy już nie zdobędzie duszy mężczyzny. Był jak niebieski krab pustelnik biegnący od jednej skorupy do drugiej, tymczasem wielką skorupę, którą, jak mu się zdawało, widział, już zabrano. W każdej chwili mogła go chwycić kałamarnica, tylko że w jego przypadku to nie będzie kałamarnica, lecz jakiś demon albo duch. Wniknie do jego głowy i przejmie nad nim władzę.
Znowu zaczął rysować na piasku, tym razem małe postaci — mężczyzn i… tak… kobiety, kobiety, jakie pamiętał, niezasłonięte kobiety spodniowców, i drobniejsze figurki, ludzi wszelkich rozmiarów, wypełniających piasek życiem. Narysował psy, kanu i chaty, i…
…narysował wielką falę. Wydawało mu się, że patyk zrobił to sam. Była wspaniała, gdyby nie wiedzieć, czego dokonała.
Przesunął się trochę dalej i narysował jednego ludzika z dzidą spoglądającego w stronę płaskiego horyzontu.
— Myślę, że narysowałeś smutek — odezwała się za nim dziewczyna. Łagodnie wyjęła patyk z jego dłoni i narysowała drugą postać obok tej pierwszej. Trzymała w ręku przenośny dach i była ubrana w pantalony. Teraz dwie postaci wpatrywały się w bezmiar oceanu.
— Smutek — powtórzył Mau. — Smuuu tek. — Bawił się tym słowem. — Sssssssmu teeeek. — Brzmiało jak spadająca fala. Dzięki niemu można było usłyszeć w myślach mroczną toń. I nagle…
— Kanu! — zawołała Daphne.
Mau rozejrzał się po plaży, z głową wciąż przepełnioną smutkiem. Jakie kanu? Kanu już przerabiali, kilka godzin temu, prawda? Kanu mieli już omówione!
I wtedy zobaczył je, czteroosobowe kanu przepływające przez rafę. Ktoś próbował nim sterować i szło mu to całkiem nieźle, chociaż woda w nowej wyrwie kłębiła się i wirowała, a taka łódź potrzebowała co najmniej dwóch osób, żeby nad nią zapanować.
Mau dał nura do laguny. Kiedy się wynurzył, zauważył, że samotny wioślarz traci już kontrolę; przerwa w rafie była rzeczywiście wystarczająco szeroka, żeby mogło przez nią przepłynąć bokiem czteroosobowe kanu, ale każde kanu, które spróbowałoby dokonać czegoś tak głupiego podczas przypływu, czekała szybka wywrotka. Mau brnął dalej przez spienioną wodę, spodziewając się w każdej chwili, że kanu się rozbije.
Wynurzył się po tym, gdy przetoczyła się nad nim wysoka fala, i teraz wioślarz usiłował oddalić kanu od poszarpanych brzegów rafy. Był starszym mężczyzną. Ale nie był sam. Mau usłyszał płacz dziecka dobiegający z dna łodzi.
Kolejny silny prąd obrócił kanu i Mau uchwycił się burty. Przygniotło go do rafy, nim kanu znów się obróciło, kiedy jednak spróbowało po raz drugi go zmiażdżyć, był na to przygotowany i tuż przed trzaśnięciem łodzi o rafę podciągnął się i wskoczył do środka.
Ktoś jeszcze leżał pod kocem w kołyszącym się kanu. Nie zwracał na nich uwagi, tylko chwycił wiosło i zanurzył je w wodzie. Starzec miał trochę oleju w głowie, bo próbował oddalić kanu od skał, gdy Mau starał się przesuwać je w stronę plaży. Panika w niczym by tu nie pomogła; kanu trzeba było po prostu wydobyć ze skłębionej kipieli po kilka centymetrów naraz, długimi, cierpliwymi pociągnięciami wiosła, co stawało się łatwiejsze, kiedy minęło się największy wir, aż nagle kanu znalazło się na spokojniejszych wodach i od tej pory poruszało się szybko. Mau trochę się rozluźnił, ale nie za bardzo, bo nie był pewien, czy starczy mu sił, żeby znów wprawić je w ruch, gdyby się zatrzymało.
Wskoczył do wody, gdy kanu dobijało do plaży, i udało mu się wciągnąć je na piasek.
Mężczyzna o mało nie wypadł — i próbował podnieść drugą osobę spod koca. Kobietę. Ze starca została sama skóra i kości, przy czym dużo więcej kości niż skóry. Mau pomógł mu przenieść kobietę i dziecko do ogniska i położyć ich na kocu. Początkowo myślał, że kobieta nie żyje, ale drżały jej usta.
— Potrzebuje wody — wycharczał starzec — a dziecko mleka! Gdzie są wasze kobiety? One będą wiedzieć!
Nadbiegła Daphne z podskakującym parasolem.
— Ojej, biedactwa! — zawołała.
Mau odebrał dziecko kobiecie, która podjęła słabowitą i żałosną próbę zatrzymania go przy sobie, i przekazał je dziewczynie.
Gdy pobiegł do strumienia, usłyszał za sobą: „Ojej, ale śliczniusi… a fuj!” Wrócił z dwiema łupinami orzecha kokosowego napełnionymi po brzegi wodą, którawciąż miała posmak popiołu.
— Gdzie reszta kobiet? — dopytywał się starzec, gdy Daphne trzymała ociekające niemowlę jak najdalej od siebie i rozpaczliwie rozglądała się za miejscem, gdzie mogłaby je położyć.
— Jest tylko ona — odparł Mau.
— Ale to kobieta spodniowców! To nie są normalni ludzie! — oburzył się starzec.
Dla Mau była to nowina.
— Tutaj jesteśmy tylko my dwoje — poinformował. Starzec wyglądał na zawiedzionego.
— Toż to jest Nacja! — jęknął. — Kamienna wyspa, ukochana przez bogów! Pobierałem tu nauki kapłańskie. Wiosłując, cały czas myślałem: Nacja na pewno przetrwała! A tu zastaję tylko chłopca i przeklętą dziewczynę z niedopieczonego ludu.
— Niedopieczonego?
— Niczego cię nie nauczono? Imo stworzył ich najpierw, kiedy dopiero się uczył, ale trzymał ich za krótko na słońcu. I przekonasz się, że są tak dumni, iż zasłaniają się przed słońcem. Są też wyjątkowo głupi.