Выбрать главу

Mają więcej kolorów niż my, pomyślał Mau, ale nie powiedział tego na głos.

— Na imię mam Mau — oznajmił, wiedząc, że przynajmniej ta informacja nie doprowadzi do kłótni.

— Muszę porozmawiać z waszym wodzem. Biegnij do niego, chłopcze. Przekaż mu, jak się nazywam. Możliwe, że słyszał o kapłanie Atabie. — W tym ostatnim zdaniu pobrzmiewała nadzieja zmieszana ze smutkiem, jak gdyby starzec nie uważał tego za zbyt prawdopodobne.

— Nie ma wodza, nie ma go od dnia wielkiej fali. Sprowadziła tu dziewczynę spodniowców, a wszystkich innych… zabrała. Mówiłem już panu.

— Przecież to taka wielka wyspa!

— Nie sądzę, żeby fala się tym przejęła.

Dziecko zaczęło płakać. Daphne próbowała je utulić, nie przygarniając zbyt blisko, i próbowała je uciszać z zakłopotaną miną.

— No to może ktoś starszy… — zaczął Ataba.

— Nie ma nikogo — tłumaczył cierpliwie Mau. — Jestem tylko ja i dziewczyna spodniowców. — Zastanawiał się, ile razy jeszcze będzie musiał to powtórzyć, zanim starzec znajdzie odpowiednie miejsce dla tej wiadomości w swojej łysej łepetynie.

— Tylko ty? — spytał Ataba ze zdumieniem malującym się na twarzy.

— Proszę mi wierzyć, czasem ja też w to nie wierzę — rzekł Mau. — Wydaje mi się, że się obudzę i to wszystko okaże się tylko snem.

— Mieliście wspaniałe białe kotwice bogów — przypomniał starzec. — Sprowadzono mnie tutaj, żeby je obejrzeć, kiedy byłem małym chłopcem, i wtedy właśnie postanowiłem, że zostanę…

— Myślę, że powinnam oddać tego malucha jego mamie — stwierdziła szybko Daphne.

Mau nie zrozumiał słów, ale ton determinacji nie wymagał tłumaczenia. Dziecko darło się na całe gardło.

— Matka nie może go karmić — powiedział Ataba. — Znalazłem ją z dzieckiem na wielkiej tratwie zaledwie wczoraj. Było na niej jedzenie, ale nie chciała jeść, więc dziecko nie ma od niej pokarmu. Niedługo umrze.

Mau spojrzał na twarzyczkę rozwrzeszczanego niemowlęcia i pomyślał: Nie. Nie dzieje się.

Napotkał spojrzenie dziewczyny, wskazał na dziecko i poruszał szczękami jak przy jedzeniu.

— Zjadacie małe dzieci? — zapytała Daphne i zrobiła krok do tyłu.

Mau dosłyszał nutę przerażenia w jej głosie i trzeba było sporo pomysłowej gestykulacji, żeby zrozumiała, że nakarmione ma zostać dziecko.

— Co? — dopytywała się Daphne. — Nakarmić je? Czym?

No dobra, pomyślał Mau, dziecko płacze, a ja będę miał kłopoty, cokolwiek się stanie. Ale… nie dzieje się. Machnął niedbale w stronę jej płaskiej klatki piersiowej pod przybrudzonymi białymi falbankami.

Daphne zrobiła się czerwona jak burak.

— Co? Nie! Jak śmiesz! Trzeba… — Zawahała się. Nie miała tak naprawdę pewności co do tego, jako że cała jej wiedza na temat wypukłości z przodu oparta była na podsłuchanych, pełnych chichotów rozmowach służących, które wydawały jej się niewiarygodne, i na dziwnym wykładzie wygłoszonym przez jedną z ciotek, w którym często występowało wyrażenie „kiedy będziesz starsza”, a cała reszta brzmiała mało prawdopodobnie.

— Trzeba być po ślubie — oznajmiła stanowczo. Nie miało znaczenia, że jej nie rozumiał, poczuła się lepiej, gdy to powiedziała.

— Czy ona zna się na czymkolwiek? Rodziła dzieci? — pytał Ataba.

— Wątpię!

— W takim razie mleka nie będzie. Przyprowadź, proszę, inną kobietę, taką, która niedawno… Och. — Starzec zapadł się w sobie, gdy sobie przypomniał.

— Mamy jedzenie — poinformował Mau.

— Potrzebne jest mleko — odparł stanowczo mężczyzna. — Dziecko jest za małe, żeby je karmić czymś innym.

— Przynajmniej możemy znaleźć chatę dla matki, w Zakątku Kobiet na górze. Niedaleko stąd. Mogę tam rozpalić ognisko — zaoferował się Mau.

— Śmiesz wchodzić do Zakątka Kobiet? — Kapłan wyglądał na wstrząśniętego, ale po chwili się uśmiechnął. — Ach, rozumiem. Jesteś tylko chłopcem.

— Nie. Zostawiłem duszę chłopca za sobą. Myślę, że zabrała ją wielka fala.

— Zabrała zbyt wiele rzeczy — stwierdził Ataba. — Ale nie masz tatuaży, nawet Fali Zachodu Słońca. Nauczyłeś się pieśni? Nie? Nie wyprawiono uczty? Nie dostałeś duszy mężczyzny?

— Nic z tych rzeczy.

— I ten interes z nożem, kiedy…?

— Też nie — wtrącił szybko Mau. — Mam tylkoto. — Mau wyciągnął przegub.

— Niebieski jadeit? One chronią tylko przezkilka dni!

— Wiem.

— W takim razie niewykluczone, że za twoimi oczamiczai się demon albo mściwy duch.

Mau zastanowił się. Zgodził się co do tego.

— Nie wiem, co się czai za moimi oczami — powiedział. — Wiem tylko, że jest bardzo rozgniewane.

— Z drugiej strony uratowałeś nas — dodał starzec, uśmiechając się do niego nieco nerwowo. — Nie słyszałem nigdy o takim demonie. I mam nadzieję, że złożyłeś podziękowania bogom za ocalenie?

— Podziękowania? — zapytał Mau.

— Mogą wiązać z tobą jakieś plany — stwierdził pogodnie kapłan.

— Plany — powtórzył Mau głosem zimnym jak mroczna toń. — Plany? Ach, rozumiem. Ktoś musi przeżyć, żeby pochować resztę, o to chodzi? — Zrobił krok do przodu, miał zaciśnięte pięści.

— Nie znamy powodów wszystkiego, co się dzie… — zaczął Ataba, cofając się.

— Widziałem ich twarze! Niektórych powierzyłem ciemnej wodzie! Przywiązywałem małe kamienie do drobnych ciał. Fala zabrała wszystkich, których kocham, i wszystko, czym jestem, chcę wiedzieć dlaczego!

— Dlaczego fala cię oszczędziła? Dlaczego oszczędziła mnie? Dlaczego oszczędziła niemowlę, które rychło umrze? Dlaczego pada deszcz? Ile gwiazd jest na niebie? Nie możemy wiedzieć wszystkiego! Ciesz się, że bogowie darowali ci życie! — krzyczał starzec.

— Nie będę! Dziękując im za życie, dziękowałbym im za śmierć innych. Chcę znać powody. Chcę zrozumieć! Ale to niemożliwe, bo nie ma żadnych powodów. Coś się dzieje albo nie, i tyle!

Ryk gniewu Praojców w głowie Mau był tak głośny, że chłopak zdziwił się, dlaczego Ataba go nie usłyszał.

URĄGASZ BOGOM, CHŁOPCZE. NIC NIE WIESZ. DOPROWADZISZ DO UPADKU ŚWIATA. ZNISZCZYSZ NACJĘ. BŁAGAJ IMO O PRZEBACZENIE.

— Nie! Oddał świat w ręce Locahy! — krzyknął Mau. — Niech on prosi o przebaczenie umarłych. Niech prosi mnie o przebaczenie. Tylko mi nie mówcie, że mam dziękować bogom za życie i świadomość, że wszyscy inni nie żyją!

Ktoś potrząsał Mau, wydawało mu się jednak, że to przytrafia się komuś innemu, gdzieś daleko.

— Przestań! Przez ciebie dziecko znowu się rozpłakało!

Mau wpatrywał się w rozwścieczoną twarz Daphne.

— Dziecko, jedzenie — powiedziała z naciskiem. Przekaz był wyraźny, nawet jeśli Mau nie rozumiał poszczególnych słów.

Brała go za czarodzieja czy co? To kobiety karmią niemowlęta, wszyscy o tym wiedzą! Na wyspie nie ma mleka. Nie rozumie tego? Nie ma… Przerwał, bo w jego wzburzonym umyśle właśnie otworzyła się pewna klapka i Mau coś zobaczył. Wpatrywał się w tę wizję i zastanawiał: Czy to się uda? Tak, trzymał ją, srebrną nić do małej cząstki przyszłości. Może się uda. Musi się udać.

— Dziecko, jedzenie! — powtarzała uparcie Daphne, próbując go podnieść.

Łagodnie odsunął od siebie jej ręce. Konieczne było przemyślenie sprawy i staranne zaplanowanie wszystkiego. Starzec patrzył na niego tak, jak gdyby Mau płonął, i cofnął się szybko, kiedy chłopiec wziął do ręki dzidę i wszedł do laguny. Starał się przynajmniej, żeby to wyglądało jak dziarski męski krok, lecz w środku jego umysł kipiał złością.