Czy Praojcowie oszaleli? Ataba oszalał? Czy naprawdę sądzili, że powinien dziękować bogom za życie? Gdyby nie dziewczyna-duch, oddałby się mrocznej toni!
Niemowlę i mleko to mniejszy problem, ale bardziej hałaśliwy i bliższy. Zobaczył odpowiedź. Zobaczył mały obrazek ukazujący rozwiązanie. Zależało od wielu rzeczy. Ale istniała ścieżka. Jeśli pójdzie tym szlakiem, powinien znaleźć mleko. Poza tym zdobycie mleka dla niemowlęcia musiało być łatwiejsze niż zrozumienie natury bogów.
Wpatrywał się w wodę, nie widząc tak naprawdę niczego prócz własnych myśli. Będzie potrzebował więcej bulw i może trochę piwa, ale nie za dużo. Najpierw jednak musi złowić rybę…
I dostrzegł jedną, przy swoich stopach, białą na tle białego piasku, toteż zdradził ją jedynie blady cień. Krążyła tam jak dar od bogów — nie! Przypłynęła, bo Mau stał zupełnie nieruchomo, jak przystało na myśliwego. Zupełnie nie zdawała sobie sprawy z jego obecności.
Nadział rybę na dzidę, oczyścił ją i zabrał do kapłana, który siedział między dwiema wielkimi kotwicami bogów.
— Wie pan, jak ugotować rybę?
— Przyszedłeś, żeby bluźnić przeciw bogom, mały demonie? — zapytał Ataba.
— Nie. Bluźnierstwem byłoby powiedzieć, że nie istnieją, tylko wtedy, gdyby istnieli naprawdę — rzekł Mau, zachowując spokój. — Więc jak, umie pan?
Wyglądało na to, że Ataba nie zamierza się spierać na tematy religijne, jeśli w pobliżu pojawia się świeże jedzenie.
— Umiałem, kiedy ciebie nie było jeszcze na świecie — oznajmił starzec, spoglądając łakomie na rybę.
— Niech dziewczyna-duch zje trochę i niech pan zrobi kleik dla kobiety.
— Nie będzie jadła — stwierdził kategorycznie. — Na tratwie miała jedzenie. Coś jej się poprzestawiało w głowie.
Mau spojrzał na Nieznajomą, która wciąż grzała się przy ognisku. Dziewczyna-duch ściągnęła ze Słodkiej Judy więcej koców i kobieta teraz przynajmniej siedziała. Daphne usadowiła się obok niej, trzymała ją za rękę i coś mówiła. Tworzą Zakątek Kobiet, pomyślał. Język nie ma tu znaczenia.
— Przybędą inni — powiedział za nim Ataba. — Trafi tu wielu.
— Skąd pan wie?
— Dym, chłopcze! Widziałem go z odległości wielu mil! Przybędą tu. Nie byliśmy jedynymi. Może też zjawią się Najeźdźcy ze swojego wielkiego kraju. Wtedy będziesz wzywać bogów, o tak! Będziesz się płaszczył przed Imo, kiedy przybędą tu Najeźdźcy.
— Po tym wszystkim? Co tu dla nich zostało? Co możemy im jeszcze dać?
— Czaszki. Ciała. Radość z naszej śmierci. To, co zwykle. Módl się do bogów, jeżeli strach cię jeszcze nie obleciał, żeby ci ludożercy nie zapuścili się tak daleko.
— Czy to pomoże? — zapytał Mau.
Ataba wzruszył ramionami.
— Cóż innego nam pozostało?
— W takim razie niech się pan pomodli do bogów, żeby zesłali mleko dla dziecka — zaproponował Mau. — No chyba są w stanie zrobić coś tak prostego?
— A co ty zrobisz, mały demonie?
— Coś innego! — Mau pohamował się i pomyślał: To stary człowiek. Pokonał wiele mil, a jednak zatrzymał się dla tej kobiety i jej dziecka. To ważne. Pozwolił, by gniew w nim przygasł. — Nie chciałem was urazić, Atabo — powiedział.
— Och, rozumiem — rzekł starzec. — Wszyscy czasem wściekamy się na bogów.
— Nawet pan?
— Nawet ja. Zaraz z samego rana, gdy chrupią mi kolana i bolą plecy. Przeklinam ich wtedy, możesz być tego pewien. Ale po cichu, rozumiesz. I pytam: „Dlaczego zesłaliście na mnie starość?”
— I co odpowiadają?
— To nie tak. Dzień mija, pojawia się może trochę piwa i wydaje mi się, że ich odpowiedź nabiera kształtów. Wydaje mi się, że mówią: „Bo wolisz to niż tę drugą możliwość”. — Spojrzał na zdziwioną minę Mau. — Nie umarłem, rozumiesz?
— Nie wierzę w to — oświadczył Mau. — Po prostu słyszy pan własne myśli.
— A zastanawiałeś się, skąd pochodzą?
— Na pewno nie od demona!
Ataba uśmiechnął się.
— Zobaczymy.
Mau wpatrywał się w starca. Musi zachowywać się dumnie. To jest wyspa Mau. Musi postępować jak wódz.
— Chciałbym spróbować coś zrobić — powiedział uroczyście. — Dla mojego ludu. Jeśli nie wrócę, możecie tutaj zostać. Jeśli zostaniecie, w Zakątku Kobiet są chaty. Jeśli wrócę, sprowadzę wam, starcze, piwo.
— Jest piwo, które się dzieje, i piwo, które się nie dzieje — rzekł kapłan. — Ja lubię to, które się dzieje.
Mau uśmiechnął się.
— Najpierw musi być mleko, które się dzieje — stwierdził.
— Sprowadź je, mały demonie — odparł Ataba — a uwierzę we wszystko!
Rozdział 5
Mleko, które się dzieje
Mau pomknął do Zakątka Kobiet i wkroczył tam śmielej niż poprzednio. Nie miał ani chwili do stracenia. Na niebie słońce chyliło się ku zachodowi i unosił się duch księżyca.
Musi się udać. Będzie musiał się skoncentrować, pora jest odpowiednia i prawdopodobnie drugiej szansy już nie dostanie.
Najpierw trzeba było zdobyć piwo. To akurat nie było trudne. Kobiety codziennie przygotowywały „piwo-matkę” i znalazł trochę tego płynu, szumiącego cichutko do siebie na półce. Pływało w nim pełno martwych much, ale nie musiał się tym przejmować. Odprawił ceremonię piwną i odśpiewał Pieśń Czterech Braci, czego wymagało piwo, a potem ściągnął sporą kiść rajskich bananów i kilka gwiżdżącychignamów. Były stare i pomarszczone, idealne dla świń.
Nacja była tak bogata, że miała cztery trójnożne kotły, z których dwa znajdowały się tutaj, w Zakątku. Rozpalił pod jednym z nich i wrzucił do niego banany i ignamy. Dolał trochę piwa, odczekał, aż wszystko się zagotuje, a korzenie zmiękną i staną się mączyste, po czym zostało już tylko wymieszanie wszystkiego w jedną wielką piwną papkę za pomocą grubszego końca dzidy.
Jednak cienie już się wydłużały, kiedy ruszył w stronę lasu z aromatyczną piwną papką chlupiącą w plecionym worku na drewno i niewielkiej tykwie pod pachą.Wyszukał najlepszą:ktoś bardzo starannie wyskrobał pomarańczowy miąższ i wysuszył skórkę, żeby była lekka i mocna, bez pęknięć.
Zostawił dzidę przy wejściu do Zakątka Kobiet. Pojedynczej osobie dzida do niczego by się nie przydała w starciu z wściekłą świnią — rozzłoszczony dzik mógł go przegryźć na pół albo nadziać się na ostrze dzidy i pędzić dalej niczym kula kąsającego, tnącego gniewu, która nie wie, kiedy jest martwa. Lochy były jeszcze gorsze, kiedy miały przy sobie małe, toteż gdyby z piwem się nie udało, Mau mógł się pożegnać z życiem.
Przynajmniej dopisało mu szczęście. Szlakiem podążała stara tłusta locha w otoczeniu prosiąt i Mau dostrzegł ją, zanim ona zobaczyła jego, ale tylko chwilę wcześniej. Znieruchomiał. Świnia chrząknęła i przekręciła swe wielkie trzęsące się cielsko, nie wiedząc jeszcze” czy ma szarżować, ale gotowa to zrobić, gdyby wykonał zły ruch.
Sięgnął do worka i cisnął garść papki w jej stronę. Nim spadła na ziemię, wziął nogi za pas i popędził przez zarośla jak wystraszone zwierzę. Po minucie zatrzymał się i zaczął nasłuchiwać. Zza jego pleców z pewnej odległości doleciały go bardzo zadowolone chrząknięcia.
A teraz najgorsza część. Poruszał się dużo ciszej, zatoczył wielkie koło, żeby znaleźć się z powrotem na ścieżce kawałek za lochą. Nadeszła z wielkiego błotnistego bajora, które świnie zrobiły w miejscu, gdzie strumień krzyżował się ze szlakiem. Uwielbiały je i było obrzydliwe. Cuchnęło świniami i Mau wytarzał się w nim, żeby śmierdzieć tak samo.