Gdy zakradał się szlakiem, spływały po nim strużki mulistej mazi. Z pewnością nie wydzielał już zapachu człowieka. Pewnie też nigdy już go nie odzyskam, pomyślał.
Stara locha wydreptała sobie legowisko w poszyciu i wydobywała z siebie zadowolone piwne pochrapywania, gdy potomstwo wokół niej tłoczyło się i przepychało.
Mau położył się na ziemi i zaczął się czołgać. Locha miała zamknięte oczy. Chyba go nie wywęszy przez tę warstwę brudu? Cóż, nie miał wyjścia, musiał zaryzykować. Czy prosiaki, już teraz próbujące dopchać się do cycków, zorientują się, kim jest? Tak czyinaczej kwiczały cały czas, ale czy mogły zakwiczeć w jakiś specjalny sposób, który zaalarmuje lochę? Wkrótce miał się tego dowiedzieć. Czy w ogóle uda mu się odciągnąć trochę mleka? Nie słyszał nigdy, żeby ktoś doił świnię. Kolejna rzecz, której miał się dowiedzieć. Będzie musiał w krótkim czasie wiele się nauczyć. Ale będzie walczył z Locahą wszędzie, gdzie bóg śmierci rozłoży swe ciemne skrzydła.
— Nie dzieje się — szepnął i wślizgnął się w awanturujące się, rozwrzeszczane kłębowisko wieprzowiny.
Daphne zaciągnęła kolejne polano do ogniska, wyprostowała się i rzuciła starcowi gniewne spojrzenie. Też mógłby coś zrobić, pomyślała. I mógłby się czymś okryć. Tymczasem on siedział tylko przy ognisku, od czasu do czasu kiwając głową. Zjadł więcej pieczonej ryby, niż mu się należało (odmierzała porcje patykiem), i to ona rozgniotła palcami część ryby i nakarmiła Nieznajomą, która wyglądała nieco lepiej teraz, gdy przynajmniej przełknęła kilka kęsów. Wciąż tuliła dziecko, ale ono już nie płakało i to było bardziej niepokojące niż wcześniejszy płacz…
Coś wrzasnęło na wzgórzach i wrzeszczało dalej, coraz głośniej.
Starzec wstał z trzaskiem kości i podniósł topór Mau, który z trudem utrzymywał w dłoniach. Kiedy próbował go podnieść nad głowę, zatoczył się do tyłu.
Nadleciał wrzask, a za nim wrzeszczące coś, co miało ludzkie kształty, lecz ociekało zielonym błotem i cuchnęło jak bagno w upalny dzień. Wcisnęło ciepłą, ciężką tykwę w ręce Daphne, która odruchowo ją przyjęła. Potem krzyknęło „MLEKO!” i pobiegło dalej, rozpływając się w mroku. Rozległ się plusk, gdy zanurkowało w lagunie.
Smród unosił się w powietrzu przez dłuższy czas. Kiedy lekki wietrzyk przewiał go nad ognisko, płomienie na chwilę zrobiły się niebieskie.
Mau przenocował na plaży w sporej odległości od pozostałych i gdy tylko zrobiło się widno, wykąpał się raz jeszcze. Ten zapach miał to do siebie: Mau mógł siedzieć na dnie laguny i szorować się piaskiem i wodorostami, a potem pływać pod wodą w dowolnym kierunku, kiedy jednak się wynurzał, zapach na niego czekał.
Złowił kilka ryb i zostawił je tam, gdzie pozostali mogli je zobaczyć. Na razie wszyscy smacznie spali; matka z niemowlęciem zwinięci w kłębek pod kocem spali tak spokojnie, że Mau aż im pozazdrościł, starzec natomiast spał z otwartymi ustami i wyglądał, jakby był martwy, chociaż wydawane dźwięki wskazywały na coś innego. Z jakiegoś tajemniczego spodniowcowego powodu dziewczyna wróciła na Słodką Judy.
Starał się trzymać od nich z daleka przez cały dzień, ale dziewczyna-duch najwyraźniej cały czas się za nim rozglądała, a jemu zaczęło już brakować nonszalanckich sposobów jej unikania. W końcu znalazła go wieczorem, kiedy reperował świeżymi ciernistymi gałęziami ogrodzenie wokół pola, żeby zabezpieczyć je przed świniami. Nic nie powiedziała, usiadła tylko i przyglądała mu się. Można się zirytować, kiedy ktoś to robi przez dłuższy czas. Wielka chmura milczenia rozrasta się jak burza. Ale Mau był mistrzem milczenia, czego nie można było powiedzieć o dziewczynie. Prędzej czy później musiała coś powiedzieć, w przeciwnym razie by ją rozsadziło. Nieważne, że nie rozumiał prawie nic z tego, co mówiła. Po prostu musiała mówić i słowami zapełniać świat.
— Moja rodzina posiada więcej ziemi niż cała ta wyspa — opowiadała. — Mamy wiele majątków i kiedyś pasterz dał mi jagnię, bym się nim zaopiekowała. Czyli małą owieczkę. Nie widziałam tutaj owiec, więc prawdopodobnie nie wiesz, co to jest. Robią meeeee. Mówi się, że robią beeee, ale to nieprawda. Owce nie potrafią wymówić „b”, ale ludzie wciąż tak mówią, bo nie potrafią słuchać. Mama uszyła mi kiedyś strój pastereczki i wyglądałam tak słodko, że aż by cię zemdliło, a to przeklęte stworzenie przy każdej nadarzającej się okazji trykało mnie w… trykało mnie. Oczywiście to wszystko nie ma dla ciebie najmniejszego sensu.
Mau skupiał się na wplataniu długich ciernistych gałęzi między słupki. Wyglądało na to, że będzie musiał wybrać się po więcej gałązek do zarośli na północnym stoku. Może powinienem pójść tam już teraz, pomyślał. Jeśli pobiegnę, może nie będzie próbowała mnie dogonić.
— W każdym razie chodzi o to, że pasterz pokazał mi, jak nauczyć jagnię spijać mleko z palców — paplała cały czas dziewczyna. — Trzeba tylko pozwolić mleku ściekać powoli po dłoni. Czy to nie zabawne? Potrafię mówić trzema językami, grać na flecie i pianinie, ale okazuje się, że najbardziej pożyteczną rzeczą, jakiej się nauczyłam, to jak nakłonić coś małego i głodnego do spijania mleka z moich palców!
Chyba właśnie powiedziała coś, co uważa za ważne, pomyślał Mau, toteż pokiwał głową i uśmiechnął się.
— Mamy też mnóstwo świń. Widziałem je z małymi prosiakami i w ogóle — ciągnęła dalej. — MÓWIĘ O ŚWINIACH. Kwik, kwik, chrum, chrum.
Ach, pomyślał Mau, chodzi o świnie i mleko. Świetnie. Tego mi było trzeba.
— Kwik? — powtórzył.
— Tak. I wiesz, chciałabym coś wyjaśnić. Wiem, że świni nie można wydoić jak owcę albo krowę, bo nie ma… — Dotknęła na chwilę klatki piersiowej, ale zaraz szybko schowała dłonie za plecami — …wymion. Ma tylko małe… małe… rurki. — Odkaszlnęła. — NIE MOŻNA ICH WYDOIĆ, ROZUMIESZ? — I zaczęła poruszać rękami z dołu do góry, jak gdyby ciągnęła za liny, jednocześnie z jakiegoś powodu siorbiąc. Odchrząknęła. — Ehm… więc sądzę, że zdobyłeś mleko dla dziecka tylko w jeden sposób, to znaczy podkradłeś się, za przeproszeniem, do jakiejś maciory z grupką młodych, co było naprawdę niebezpieczne, i podczołgałeś się, kiedy je karmiła… prawda, że wydają takie dźwięki…? i, no… — Ściągnęła usta i zaczęła naśladować dźwięk ssania.
Mau jęknął. Domyśliła się!
— I, no, tego, to znaczy FUJ! — powiedziała. — A potem pomyślałam: No dobrze, fuj, ale dziecko jest szczęśliwe, a nawet jego matka wygląda lepiej… więc cóż, pomyślałam, założę się, że nawet wielcy bohaterowie historii, no wiesz, ci z hełmami, mieczami, pióropuszami i całą resztą, założę się, że nie wytarzaliby się w błocie dla dziecka, które umiera z głodu, i nie podpełzliby do świni… to znaczy, jak się o tym myśli, to wciąż jest FUJ, ale… w dobrym znaczeniu tego słowa. To wciąż obrzydliwe, ale powód, dla którego to zrobiłeś… tak jakby to uświęcał… — Jej głos wreszcie ucichł.
Mau zrozumiał „dziecko”. Był też całkiem pewien codo „FUJ”, bo ton jej głosu praktycznie wszystko wyjaśniał. Ale to wszystko. Ona po prostu posyła te wszystkie słowa do nieba, pomyślał. Co ona się mnie tak czepia? Jest zła? Mówi, że zrobiłem coś nie tak? Cóż, w środku nocy będę musiał zrobić to raz jeszcze, bo dzieci trzeba karmić cały czas.