A będzie jeszcze gorzej. Musi znaleźć drugą lochę! Ha, dziewczyno, nie było cię tam, kiedy świnia uświadomiła sobie, że dzieje się coś dziwnego! Przysiągłbym, że jej oczy błysnęły czerwienią! A jak biegła! Kto by pomyślał, że coś tak dużego może tak szybko się rozpędzić! Uciekłem tylko dlatego, że prosiaki nie mogły nadążyć! I wkrótce będę musiał zrobić to samo i tak cały czas, aż ta kobieta będzie mogła sama nakarmić dziecko. Muszę, chociaż podobno nie mam duszy, chociaż podobno jestem demonem, któremu się tylko wydaje, że jest chłopcem. Chociaż podobno jestem pustą łupiną w świecie cieni. Bo…
Jego myśli zatrzymały się w tym momencie, jak gdyby ugrzęzły w piasku. Oczy Mau otworzyły się szeroko.
Bo co? Bo „się nie dzieje”? Bo… muszę zachowywać się jak mężczyzna, w przeciwnym razie źle o mnie pomyślą?
Tak i jeszcze raz tak, ale nie tylko. Potrzebuję starca, dziecka, tej chorej kobiety i dziewczyny-ducha, bo bez nich zaraz oddałbym się mrocznej toni. Pytałem o powody i dostałem je: płaczą, cuchną i wymagają, ostatni ludzie na świecie, a ja ich potrzebuję. Bez nich byłbym tylko postacią na plaży, zagubionym chłopcem, nie wiedziałbym, kim jestem. A oni wszyscy mnie znają. Nie jestem im obojętny i tym właśnie jestem.
Twarz Daphne lśniła w świetle ognia. Pewnie płakała. Możemy porozumiewać się tylko dziecięcym językiem, pomyślał Mau. Więc dlaczego ona ciągle gada?
— Wstawiłam trochę mleka do rzeki, żeby się schłodziło — powiedziała Daphne, rysując cośpalcem na piasku. — Ale będziemy go potrzebować więcej wieczorem. WIĘCEJ MLEKA. Kwik!
— Tak — przyznał Mau.
Znowu zapadło niezręczne milczenie, które dziewczyna-duch przerwała słowami:
— Wiesz, mój ojciectu przypłynie. Przypłynie tutaj.
Mau rozpoznał, co takiego w roztargnieniu rysowała na piasku. Ludziki, dziewczynkę i mężczyznę, stojących obok siebie na wielkim kanu, które nazywali statkiem. I kiedy ją obserwował, pomyślał sobie: Ona też to robi. Widzi srebrną nić prowadzącą ku przyszłości i próbuje się tam dostać. W oddali trzasnął ogień i ku czerwonemu wieczornemu niebu poszybowały iskry. Tego dnia nie było zbyt dużego wiatru i dym szedł prosto ku chmurom.
— Cokolwiek tam sobie myślisz, on przypłynie. Niedzielne Wyspy Krzyżowe są o wiele za daleko stąd. Wielka fala nie mogła tam dotrzeć. A nawet jeśli, to rezydencja gubernatora jest z kamienia, bardzo solidna. On jest gubernatorem! Gdyby chciał, mógłby wysłać tuzin okrętów na poszukiwania! Już to zrobił! Za tydzień jeden z nich tu przypłynie!
Znowu płakała. Mau nie zrozumiał jej słów, ale rozumiał łzy. Ty też nie jesteś pewna przyszłości. Myślałaś, że jesteś, była tak blisko, na wyciągnięcie ręki, a teraz widzisz, że zmyła ją woda, próbujesz ją więc nakłonić do powrotu.
Poczuł, jak dziewczyna dotyka jego dłoni. Nie wiedział, jak zareagować, ale kilka razy delikatnie ścisnął jej palce i wskazał na kolumnę dymu. W tej chwili na wyspach nie mogło się palić zbyt wiele ognisk. Taki znak na pewno jest widoczny na wiele mil.
— Przypłynie — powiedział.
Przez krótką chwilę jej twarz wyrażała zdumienie.
— Tak myślisz? — zapytała.
Mau pogrzebał w swej ubogiej kolekcji słów. Powtórzenie powinno wystarczyć.
— Przypłynie.
— No widzisz, mówiłam, że przypłynie. — Dziewczyna rozpromieniła się. — Zobaczy dym i skieruje się prosto tutaj! Słup ognia nocą i słup obłoku za dnia, zupełnie jak z Mojżeszem. — Skoczyła na nogi. — A póki wciąż tu jestem, lepiej sprawdzę, jak się ma nasz dzidziuś!
Nigdy nie widział jej tak szczęśliwej. Wystarczyło tylko jedno słowo.
Czy jej ojciec przypłynie po nią w swym wielkim kanu? Cóż, niewykluczone. Dym z ogniska płynął po niebie.
Ktoś na pewno przypłynie.
Najeźdźcy, pomyślał…
Tylko o nich słyszał. Każdy chłopiec widział wielką drewnianą maczugę w chacie wodza. Była nabijana zębami rekina i za pierwszym razem Mau nie był w stanie jej nawet unieść. Wtedy Najeźdźcy po raz ostatni zapuścili się tak daleko na wschód, dotarli na Nację. Potem woleli nie popełnić znowu tego błędu!
Każdy chłopiec próbował podnieść topór-trofeum, każdy chłopiec słuchał z szeroko otwartymi oczami opisów wielkich ciemnych kanu z wywieszonymi na dziobach zakrwawionymi czaszkami, z jeńcami przy wiosłach, którzy sami wyglądali jak kościotrupy, a jednak mieli szczęście, bo kiedy nie mieli już sił wiosłować, ścinano im głowy, żeby zdobyć nowe czaszki. Jeńców, których zabierano do Krainy Ognia, nie traktowano już tak dobrze, nawet zanim zamieniono ich w kolację. Opowiadano o tym ze szczegółami.
W tym momencie, kiedy siedziało się tam z otwartą buzią, a może zasłaniając rękami uszy, robiło się wszystko, żeby się nie zsikać ze strachu.
A potem opowiadano o Aganu, wodzu, który stoczył z przywódcą Najeźdźców pojedynek jeden na jednego, zgodnie z ich zwyczajem, i kiedy Aganu wyjął maczugę z zębami rekina z martwej dłoni przeciwnika, Najeźdźcy uciekli do swoich łodzi wojennych. Sam Locaha był bogiem, którego czcili, a skoro on nie zamierzał przyznać im zwycięstwa, nie było sensu zostawać, prawda?
Później każdy dostawał drugą szansę podniesienia maczugi i Mau nie słyszał o chłopcu, któremu nie udałoby się to przy drugim podejściu. I dopiero teraz zaczął się zastanawiać: czy to naprawdę dzięki temu, że ta historia dodawała chłopcom sił, czy może starsi mężczyźni mieli jakiś sposób, żeby uczynić ją cięższą?
ZNIEWAŻASZ PAMIĘĆ PRZODKÓW!
Aaaaaach. Siedzieli cicho przez cały dzień. Nie wspomnieli nawet o dojeniu świni.
— Żadna zniewaga — powiedział na głos. — Ja też uciekłbym się do sztuczki. Sztuczki dającej nadzieję. Silni chłopcy jej nie potrzebowali, a chłopcy, którzy nie są zbyt silni, poczuliby się mocniejsi. Każdy z nas marzył kiedyś o tym, że to on pokonuje wodza Najeźdźców. A jest to możliwe pod warunkiem, że się w to wierzy! Nigdy nie byliście chłopcami?
W jego głowie nie rozległy się już żadne zrzędzenia.
Myślę, że oni nie myślą, pomyślał. Może kiedyś myśleli, ale ich myśli zużyłysię od zbyt częstego myślenia?
— Utrzymam dziecko przy życiu, nawet jeśli będę musiał wydoić każdą świnię na tej wyspie — oświadczył, ale przeraziła go myśl, że musiałby to zrobić.
Bez odpowiedzi.
— Pomyślałem sobie, że chcielibyście się o tym dowiedzieć — powiedział — bo kiedyś o was usłyszy. Prawdopodobnie. Będzie nowym pokoleniem. Ta wyspa stanie się jego domem. Jak dla mnie.
Odpowiedź nadeszła powoli, zgrzytała i trzeszczała: PRZYNOSISZ WSTYD NACJI! ON NIE MA POCHODZENIA…
— A wy je macie? — odparował głośno Mau.
— Wy je macie? — powtórzył jak echo jakiś głos.
Spojrzał do góry w stronę poszarpanej korony palmy kokosowej. Patrzyła na niego szara papuga z otwartym dziobem.
— Pokaż gacie! Wy je macie? Wy je macie? — skrzeczała.
Oto, kim są, pomyślał. Zwykłymi papugami.
Wstał, chwycił dzidę, odwrócił się twarzą do morza i zaczął strzec Nacji przed ciemnością.
Oczywiście nie spał, w pewnym momencie jednak zmrużył oczy, a kiedy znowu je otworzył, gwiazdy świeciły jasno i do świtu zostało tylko parę godzin. Nie był to żaden problem. Dość łatwo znajdzie chrapiącą starą lochę, a ta nie będzie zadawać zbędnych pytań, jeśli znajdzie przed sobą sporą porcyjkę piwnej papki, kiedy zaś przyjdzie czas, żeby wziąć nogi za pas, może nawet uda mu się zobaczyć, dokąd biegnie.