To wszystko było takie… aroganckie. Te cudowne narzędzia, wrzucone razem do jednej szuflady, gdzie grzechotały i zarysowywały się nawzajem, załoga traktowała, jak gdyby były niewiele warte. Na wyspie taki widelec powieszono by na ścianie chaty i codziennie czyszczono.
Na pokładzie statku prawdopodobnie było więcej metalu niż na wszystkich wyspach razem wziętych. A według Milo w Port Mercia stało mnóstwo statków jeszcze większych odJudy.
Mau umiał zrobić dzidę, wybrać drzewce, ociosać szpic. A kiedy skończył, dzida, każda jej część, naprawdę należała do niego. Metalowa włócznia byłaby dużo lepsza, ale byłaby tylko… rzeczą. Gdyby się złamała, nie umiałby zrobić drugiej.
Podobnie z garnkami. Jak je robiono? Nawet Pilu tego nie wiedział.
Nie jesteśmy więc dużo lepsi od czerwonych krabów, pomyślał Mau, kiedy ciągnęli ciężką skrzynię na plażę. Figi spadają z drzew i to cała ich wiedza. Nie możemy być lepsi od nich?
— Chcę się nauczyć języka spodniowców — oznajmił, kiedy usiedli, by odpocząć przed powrotem do dusznego, cuchnącego wraku. — Możecie mnie nauczyć?
— Co chcesz powiedzieć? — spytał Pilu, po czym wyszczerzył zęby w uśmiechu. — Chcesz się porozumieć z dziewczyną-duchem, co?
— Tak, skoro już pytasz. Porozumiewamy się jak małe dzieci. Musimy rysować!
— No, jeśli chcesz z nią gadać o załadunku i wyładunku, o posługiwaniu się linami, może będę mógł pomóc — rzekł Pilu. — Słuchaj, pracowaliśmy na statku z mnóstwem innych mężczyzn. Zwykle narzekali na żarcie. Nie sądzę, żebyś chciał jej powiedzieć: „To mięso smakuje jak kawał psiej dupy”? Bo to akurat umiem.
— Nie, ale miło byłoby móc z nią porozmawiać, nie pytając cię ciągle o słówka.
— Cahle mówi, że dziewczyna-duch bardzo szybko uczy się naszego języka — burknął Milo. — I warzy piwo lepiej niż ktokolwiek inny.
— Wiem! Ale ja chcę pomówić z nią jak spodniowiec!
Pilu uśmiechnął się szeroko.
— Sam na sam, hę, tylko ty i ona?
— Co?
— No, jest dziewczyną, a ty…
— Słuchaj no, nie jestem zainteresowany dziewczyną-duchem! To znaczy…
— Zostaw to mnie, dobrze wiem, czego ci trzeba. Pilu zaczął grzebać w stercie przedmiotów, które przenieśli już z wraku, i podniósł coś, co wyglądało jak jeszcze jedna deska, ale kiedy Pilu trochę to wytrzepał, okazało się, że to…
— Spodnie — oznajmił Pilu, trzymając je w górze i puszczając oko do brata.
— I co z tego? — zapytał Mau.
— Kobiety spodniowców lubią oglądać panów w spodniach — wyjaśnił Pilu. — Jak byliśmy w Port Mercia, nie pozwalano nam wyjść na brzeg, dopóki ich nie włożyliśmy, w przeciwnym razie kobiety spodniowców patrzyłyby na nas dziwnie i narobiłyby wrzasku.
— Tutaj nie będę ich nosił!
— Dziewczyna-duch mogłaby pomyśleć, że jesteś spodniowcem, i pozwoliłaby ci… — zaczął Milo.
— Nie jestem zainteresowany dziewczyną-duchem!
— A tak, mówiłeś. — Pilu przez chwilę rozciągał spodnie, a potem postawił je na piasku. Były tak przesiąknięte błotem i solą, że stały samodzielnie. Wyglądały przerażająco.
— Mają wielką moc, wielką — stwierdził Milo. — To przyszłość. Nie ma co do tego wątpliwości.
Mau starał się nie rozdeptywać czerwonych krabów, kiedy wracali szlakiem do wraku. Pewnie nie wiedzą, czy żyją czy nie, pomyślał. Jestem pewien, że nie wierzą w małych krabowych bogów, a proszę bardzo, mimo to po wielkiej fali jest ich tyle co zawsze. Ptaki też wiedziały, że nadchodzi. A my nie. A przecież to my jesteśmy mądrzy! Robimy dzidy, łowimy ryby, opowiadamy historie! Kiedy Imo ulepił nas z gliny, dlaczego nie dodał tej części, która by nam podpowiedziała, że nadejdzie wielka fala?
Po powrocie na Słodką Judy Pilu gwizdał wesoło, podważając deski długim metalowym prętem ze skrzynki z narzędziami. Była to radosna i żwawa melodia i Mau jeszcze nigdy nie słyszał podobnej. Gwizdali na psy podczas polowań, ale to brzmiało… bardziej skomplikowanie.
— Co gwiżdżesz?
— „Mam wspaniałą kiść kokosów” — odparł Pilu. — Nauczył mnie jeden z marynarzy na Johnie Dee. To piosenka spodniowców.
— O czym?
— O tym, że mam dużo kokosów i chcę, żebyś w nie rzucał — wyjaśniał Pilu, gdy kawałek pokładu zaczął odchodzić.
— Przecież nie trzeba w nie rzucać, jeśli są zerwane — zauważył Mau, opierając się na skrzynce z narzędziami.
— Wiem. Spodniowcy zabierają kokosy do swojego kraju, ustawiają je na patykach i rzucają w nie.
— Po co?
— Chyba dla zabawy. Nazywają tę grę „coconut shy”.
Deska odeszła z długim przeciągłym jękiem gwoździ.
Straszny dźwięk. Mau miał wrażenie, jak gdyby coś zabijał. Wszystkie łodzie miały duszę.
— Shy? Co to znaczy? — zapytał. Lepiej gadać o głupotach niż o śmierci Judy.
— To znaczy, że kokosy chcą się chować przed ludźmi — wtrącił Milo, ale sprawiał wrażenie niezbyt przekonanego.
— Chować się? Przecież rosną na drzewach! Widać je.
— Dlaczego zadajesz tyle pytań, Mau?
— Bo chcę tyle samo odpowiedzi! Co tak naprawdę znaczy shy?
Pilu zrobił poważną minę, jak zawsze, kiedy musiał pomyśleć; zwykle wolał mówić.
— Shy? Cóż,marynarze mówili mi: „Twój brat jest bardziej shy”. Todlatego, że Milo nigdy się do nich za dużo nie odzywał. Chciał tylko zarobić na trójnożny kocioł i kilka noży, żeby móc się ożenić.
— Chcesz mi powiedzieć, że spodniowcy rzucają w kokosy, bo te nie mówią?
— Możliwe. Oni robią różne zwariowane rzeczy — stwierdził Pilu. — Ze spodniowcami jest tak, że są bardzo dzielni, wyprawiają się statkami na koniec świata, posiedli też sekret żelaza, ale jednego się boją. Zgadnij czego.
— Nie wiem. Morskich potworów? — zastanawiał się na głos Mau.
— Nie!
— Że się zgubią? Piratów?
— Nie.
— No to poddaję się. Czego się boją?
— Nóg. Boją się nóg — oświadczył triumfalnie Pilu.
— Boją się nóg? Czyich nóg? Własnych? Próbują przed nimi uciec? Jak? Czym?
— Nie własnych! Ale kobiety spodniowców strasznie się denerwują, jak widzą męską nogę, a jeden z chłopców na Johnie Dee mówił, że pewien młody spodniowiec zemdlał na widok kobiecej kostki. Ten chłopak opowiadał, że kobiety wsuwają nawet spodnie nogom od stołu na wypadek, gdyby młodzi mężczyźni na ich widok pomyśleli o kobiecych nogach!
— A co to jest stół? Po co mu nogi?
— To jest stół — rzekł Pilu, wskazując na drugi koniec obszernej kabiny. — Służy temu, żeby podwyższyć ziemię.
Mau zauważył ten przedmiot już wcześniej, ale nie zwrócił na niego uwagi. To było tylko kilka krótkich desek oddalonych od pokładu za pomocą paru kawałków drewna. Opadał na jedną stronę, bo wrak Słodkiej Judy stał pochylony, a stół był przybity do pokładu. Do drewna przybito dwanaście kawałków matowego metalu. Okazało się, że nazywa się je talerzami („Do czego służą?”), przykręcano je, żeby się nie ześlizgiwały podczas sztormowej pogody, i można je było umyć, polewając wodą z wiadra („Co to jest wiadro?”). Głębokie rysy w talerzach były spowodowane tym, że zazwyczaj podawano na nich dwuletnią soloną wołowinę lub wieprzowinę, które trudno było pokroić nawet stalowym nożem, Pilu uwielbiał jednak to mięso, bo można je było żuć cały dzień. Na Słodkiej Judy znajdowały się wielkie beczki z wieprzowiną i wołowiną. Karmiły całą wyspę. Mau najbardziej lubił wołowinę; Pilu twierdził, że to mięso pochodzi od zwierzęcia zwanego bydłem.