Zrób to teraz. Daj im bogów…
Wyskoczył z półspodni z ich jakże pożytecznymi kieszeniami, wbiegł do wody i zanurkował w lagunie.
Niedługo miał się zacząć przypływ, ale woda wokół wyrwy była spokojna. Wielka fala naprawdę się tędy przebiła; za prześwitem widział głęboką niebieską toń.
Pod nim lśniła kotwica Wody, pośrodku wyrwy. Leżała głębiej niż pozostałe i dalej od brzegu. Wyciągnięcie jej mogło potrwać strasznie długo. Lepiej więc zacząć od razu.
Zanurkował, otoczył ramionami kamienną bryłę i pociągnął z całych sił. Ani drgnęła.
Mau odsunął wodorosty. Biały kamień był zablokowany przez fragment rafy. Mau spróbował ją też usunąć.
Jakieś pięć sekund później jego głowa przebiła taflę wody i zaczął płynąć, powoli, w zamyśleniu, do brzegu. Odnalazł Arabę, który metalowym młotkiem ze skrzynki na narzędzia rozdrabniał kawał solonej wołowiny. Prawie wszyscy sobie z nią radzili oprócz kapłana, który miał za mało zębów i często nie mógł znaleźć nikogo, kto byłby gotów go wyręczyć w przeżuwaniu. Mau usiadł i w milczeniu obserwował starca.
— Przyszedłeś tu, żeby śmiać się ze mnie i z mojego zniedołężnienia, mały demonie? — zapytał Ataba, podnosząc wzrok.
— Nie.
— W takim razie mógłbyś mieć na tyle poczucia przyzwoitości, żeby postukać tym młotkiem za mnie.
Mau tak też uczynił. Nie było lekko. Młotek odskakiwał od mięsa. Można było z niego zrobić tarczę.
— Coś cię gryzie, mały demonie? — zwrócił się do niego po chwili kapłan. — Od co najmniej dziesięciu minut ani razu nie znieważyłeś bogów.
— Potrzebuję rady, starcze — rzekł Mau. — Chodzi właśnie o bogów.
— Tak? Dzisiaj w nich wierzysz? Przyglądałem ci się wczoraj wieczorem; przekonałeś się, że wiara to skomplikowana sprawa, co?
— Jest trzech bogów, tak?
— Zgadza się.
— Nie czterech aby?
— Niektórzy twierdzą, że Imo jest czwartym bogiem, lecz on jest wszystkim, w czym istniejemy my, oni, a nawet ty.
— Imo nie ma kotwicy?
— Imo jest, a skoro tak, jest wszędzie. Skoro jest wszędzie, nie ma go w jakimś konkretnym miejscu. Cały wszechświat jest jego kotwicą.
— A co z gwiazdą Atindi, która zawsze jest blisko słońca?
— Jest synem księżyca. To akurat chyba wiesz?
— Nie ma kotwicy?
— Nie ma — potwierdził Ataba. — To tylko glina, która została po stworzeniu świata przez Imo.
— A czerwona gwiazda zwana Ogniskiem Imo?
Ataba przyjrzał się mu podejrzliwie.
— Chłopcze, wiesz przecież, że tam właśnie Imo wypiekał glinę, z której stworzył świat!
— I bogowie zamieszkują niebo, ale są blisko swoich kotwic?
— Nie zgrywaj cwaniaka. Znasz odpowiedź. Bogowie są wszędzie, ale w pewnych miejscach ich obecność może być silniejsza. Co to jest? Chcesz mnie złapać w jakąś pułapkę?
— Nie. Chcę tylko zrozumieć. Żadna inna wyspa nie ma kotwic bogów z białego kamienia, prawda?
— Prawda! — warknął Ataba. — A ty robisz wszystko, żebym powiedział coś nie tak! — Rozejrzał się dookoła podejrzliwie na wypadek, gdyby gdzieś czaiła się herezja.
— A udało mi się?
— Nie, mały demonie! To, co ci powiedziałem, jest prawdziwe i słuszne!
Mau przestał rozdrabniać mięso, ale wciąż trzymał młotek.
— Znalazłem jeszcze jedną kotwicę bogów. I to nie jest ta od boga Wody. A to znaczy, że znalazłem nowego boga, starcze… i wydaje mi się, że jest spodniowcem.
Ostatecznie skorzystali z jednego z większych kanu.
Milo, Mau i Pilu nurkowali na zmianę z młotkiem i stalowym dłutem z okrętowej skrzynki i ociosywali rafę, która trzymała w swym uścisku białą bryłę.
Mau przytrzymywał się łodzi, żeby odzyskać oddech, kiedy po drugiej stronie wynurzył się Pilu.
— Nie wiem, czy to dobrze czy źle — rzekł, spoglądając nerwowo w stronę skulonej postaci Ataby na rufie — ale niżej jest jeszcze jeden, za tym pierwszym.
— Jesteś pewien?
— Sam się przekonaj. Zresztą i tak teraz twoja kolej. Ale uważaj, przypływ jest naprawdę silny.
Rzeczywiście. Schodząc coraz niżej, Mau musiał zmagać się z napierającym pływem. Gdy dotarł na miejsce, Miło rzucił młotek z dłutem i minął go, płynąc do góry. Wydawało się, że męczą się z tym od kilku godzin. Było ciężko; pod wodą młotek nie sprawdzał się już tak dobrze.
Leżał tam kamień, do którego Mau wcześniej zanurkował. Wyglądało na to, że wyswobodzili go już z rafy, ale w miejscu, gdzie koral został usunięty, widać było róg następnej kostki z charakterystycznego białego kamienia. Co to wszystko znaczy? Na pewno nie więcej bogów, pomyślał; ci, których mamy, przysporzyli nam dość kłopotów.
Przesunął palcami po kształtach wyrytych na pierwszym z nowych kamieni. Przypominały przyrząd ze skrzynki spodniowców, ten, który trzymał w ręku, i zastanawiał się, do czego służy, dopóki Pilu mu tego nie wyjaśnił. Ale przecież tutaj nie było spodniowców, nawet kiedy jego dziadek był dzieckiem, wiedział o tym. A koral był bardzo stary. Mimo to jedna z tych kanciastych brył tkwiła w skale jak perła w ostrydze. Nigdy by jej nie odnalazł, gdyby fala nie roztrzaskała rafy.
Usłyszał nad sobą plusk, po czym czyjaś ręka wyciągnęła się i wyrwała mu młotek. Spojrzał do góry i ujrzał rysy wściekłego Ataby w chwili, gdy starzec uderzył młotkiem w kamień. Kapłan krzyknął coś i do góry uleciały bąbelki powietrza. Mau usiłował odebrać mu młotek i otrzymał zdumiewająco silnego kopniaka w klatkę piersiową. Nie pozostało mu nic innego, jak wypłynąć na powierzchnię z resztkami powietrza w płucach.
— Co się stało? — zapytał Pilu.
Mau przywarł do burty, dysząc chrapliwie. Stary głupiec! Dlaczego to zrobił?
— Wszystko w porządku? Co on wyprawia? W końcu postanowił nam pomóc? — pytał Pilu z wesołością kogoś, kto nie wie jeszcze, co się dzieje.
Mau pokręcił głową i znowu zanurkował.
Starzec nadal jak szalony okładał kamienie młotkiem i chłopcu przyszło do głowy, że nie musi się narażać na następnego kopniaka. Wystarczy, że poczeka. Ataba potrzebował powietrza, jak wszyscy inni, a ile mogło się go pomieścić w tej chuderlawej piersi?
Więcej, niż się spodziewał.
Ataba walił zajadle młotkiem, jak gdyby zamierzał spędzić tam cały dzień… Wtem nastąpiła eksplozja bąbelków, gdy uszły z niego ostatnie resztki powietrza. Było to cośprzerażającego, a także szalonego. Jakież niebezpieczeństwo kryło się w kamieniu, skoro ten stary głupiec wyciskał z siebie ostatni dech, żeby go rozbić?
Mau popłynął pod prąd nadchodzącego przypływu, chwycił ciało starca i wydobył na powierzchnię, niemal ciskając Atabę w ramiona braci. Kanu się zakołysało.
— Trzeba upuścić z niego wodę! — zawołał. — Nie chcę, żeby umarł! Jak będzie martwy, nie będę mógł na niego krzyczeć!
Milo już odwrócił Atabę do góry nogami i klepał go po plecach. Wyciekło z niego sporo wody, a w ślad za nią pojawił się kaszel. Starzec kasłał cały czas, gdy Milo opuścił go na dno kanu.
— Próbował rozbić nowe kamienie — poinformował Mau.
— Przecież wyglądają jak kotwice bogów — zdziwił się Milo.
— Rzeczywiście — przyznał Mau. Naprawdę. Cokolwiek się myślało o bogach i ich kamieniach, te wyglądały jak kotwice bogów.
Milo wskazał na pojękującego Atabę.
— A on jest kapłanem — rzekł. Milo był zwolennikiem stawiania sprawy jasno. — I próbował zniszczyć te kamienie?