Na plaży leżały już cztery. Coś tu chyba nie gra, pomyślała. Czy nie miały być trzy, a jeden się zgubił? Skąd się wzięły pozostałe?
Potężny mężczyzna przeciągnął się z trzaskiem stawów, nim odwrócił się do grupki ludzi i ogłosił powolnym i uroczystym głosem człowieka, który sprawdza prawdziwość każdego słowa przed jego wypowiedzeniem:
— Jeśli ktokolwiek dotknie tych kamieni, będzie odpowiadać przede mną.
— Ten kamień to sprawka demona! — krzyknął Ataba. Rozejrzał się po zebranych, spodziewając się poparcia, ale go nie znalazł.
Ludzie nie byli po niczyjej stronie, zauważyła Daphne. Po prostu nie lubili krzyków. Sytuacja i bez tego była wystarczająco zła.
— Demon! — zagrzmiał Milo. — Podoba się wam to słowo, Atabo? Nazywacie go małym demonem. A on uratował was przed rekinem, zgadza się? I sami mówiliście, że to my stworzyliśmy kotwice bogów. Tak było! Dobrze słyszałem!
— Tylko niektóre — odrzekł Ataba, cofając się. — Tylko niektóre!
— Nie mówiliście, że „niektóre”! — odparował szybko Milo. — Nie mówił „niektóre” — oświadczył zebranym. — Mówił prawdę, jakby od tego zależało jego życie, i nie powiedział „niektóre”. Mam dobry słuch i nie powiedział „niektóre”!
— Kogo obchodzi, co powiedział? — wtrąciła Daphne. Odwróciła się do najbliższej kobiety. — Przynieście koce dla Mau! Jest zimny jak lód!
— Mau naprawdę uratował Atabę przed rekinem — potwierdził Pilu.
— To kłamstwo! Nic mi nie groziło… — zaczął kapłan i przerwał, bo Milo zaczął warczeć.
— Trzeba było to widzieć! — zawołał szybko Pilu, odwracając się do tłumu z szeroko otwartymi oczami i rozpostartymi ramionami. — Tak wielkiego w życiu nie widziałem! Był długi jak dom! Miał zęby jak, jak… potężne zęby! Kiedy do nas płynął, powstały takie fale, że o mało nie zatopiły kanu!
Daphne zamrugała i spojrzała z ukosa na zebranych. Otwierali oczy tak szeroko jak Pilu. Wszyscy stali z rozdziawionymi ustami.
— A Mau tylko czekał, unosząc się w wodzie — ciągnął Pilu. — Nie odwrócił się, żeby zwiać! Nie próbował uciekać! Spojrzał mu prosto w oko, tam, na jego własnym terytorium! Pomachał do rekina, rekina o zębach jak maczety, do rekina o zębach ostrych jak igły, żeby go do siebie przywołać! Przywoływał go do siebie! Tak! Byłem w wodzie i widziałem! Czekał na niego! I rekin zaczął płynąć w jego stronę coraz szybciej! Jak dzida! Płynął coraz szybciej i szybciej!
Wśród widowni ktoś zaczął zawodzić.
— A potem zobaczyłem coś zdumiewającego! — kontynuował Pilu, oczy miał szeroko otwarte i błyszczące. — Nigdy nie widziałem czegoś takiego! I nie zobaczę, nawet jeśli dożyję stu lat! Gdy rekin nacierał na niego, gdy rekin z wielkimi zębiskami pędził w jego stronę, gdy rekin długi jak dom ciął wodę jak nóż, Mau… zsikał się!
Drobne fale w lagunie rozbijały się o piaszczysty brzeg, czemu towarzyszył chlupot, nagle głośny w chwili całkowitej ciszy.
Kobieta, która wynosiła brudny koc z chaty, o mało nie wpadła na Daphne, nie mogąc oderwać oczu od Pilu.
O, dziękuję ci, Pilu, pomyślała z goryczą Daphne, gdy czar prysł. Tak dobrze ci szło, miałeś ich serca w dłoni, ale musiałeś wszystko zepsuć…
— I wtedy właśnie pojąłem — wyszeptał Pilu, zniżając głos i rozglądając się po kręgu twarzy, przechwytując każde spojrzenie. — Wtedy dowiedziałem się. Wtedy zrozumiałem. Że nie jest demonem! Nie jest bogiem ani bohaterem. Nie. Jest jedynie człowiekiem! Przerażonym człowiekiem! Człowiekiem takim jak wy i ja! Ale czy my byśmy czekali, przerażeni, gdyby rekin z wielkimi zębiskami chciał nas pożreć? On czekał! Widziałem to! I kiedy rekin zaatakował, krzyknął do niegoz pogardą! Krzykną! te słowa: Da! Na! Ha! Pa!
— Da! Na! Ha! Pa! — wymamrotało kilkoro ludzi jak we śnie.
— I rekin odwrócił się i uciekł. Rekin bał się spojrzeć mu w oczy. Rekin odpłynął i byliśmy uratowani. Byłem tam. Widziałem to.
Daphne uświadomiła sobie, że pocą jej się ręce. Czuła, jak rekin ociera się o nią. Widziała jego potworne oko. Mogła narysować jego zęby. Ona też tam była. Też to widziała. Głos Pilu wszystko jej pokazał.
Przypomniała sobie, jak poproszono pana Griffitha z kaplicy nonkonformistycznej, żeby wystąpił w ich kościele parafialnym. Kazanie było dosyć wilgotne, bo spryskiwał wiernych deszczykiem śliny, był jednak tak przepełniony Bogiem, że zalewał nim wszystko.
Wygłaszał kazanie, jak gdyby dzierżył, w dłoni płonący miecz. Spośród krokwi wyleciały nietoperze. Organy same zaczęły grać. Woda w chrzcielnicy zabulgotała. Ogólnie rzecz biorąc, to wszystko bardzo się różniło od kazań wielebnego Fleblow-Poundupa, który w pogodny dzień, gdy przy ambonie czekały już na niego siatka i słoik na motyle, potrafił w pół godziny uwinąć się z całym nabożeństwem.
Kiedy wrócili do domu, babka stanęła w holu, wzięła głęboki wdech i powiedziała: „Pięknie!” I to wszystko. W kościele parafialnym ludzie zwykle zachowywali się bardzo cicho. Może obawiali się, że zbudzą Boga, a wtedy zacznie zadawać im podchwytliwe pytania albo poddawać ich jakiejś próbie.
Ale Pilu przedstawił historię o rekinie tak, jak kiedyś pan Griffith głosił kazanie. Narysował w powietrzu obraz, a potem sprawił, że zaczął się on ruszać. Tak to było? Naprawdę? Ale jakże to nie może być prawda? Przecież byli tam. Widzieli wszystko. Uczestniczyli w tym razem.
Spojrzała na Mau. Oczy wciąż miał otwarte, a jego ciałem wstrząsały drgawki. Po chwili podniosła wzrok i jej spojrzenie natknęło się na twarz Cahle.
— Zabrał go Locaha — powiedziała.
— To znaczy, że on umiera?
— Tak. Spoczywa na nim zimna dłoń Locahy. Znasz go. Nie wysypia się. Nie dojada. Dźwignie każdy ciężar, przebiegnie każdy dystans. Za dużo myśli. Czy ktoś kiedykolwiek widział, żeby nie pracował, nie pilnował, nie kopał, nie dźwigał? Chce przenieść na barkach cały świat! I kiedy tacy ludzie słabną, Locaha rzuca się na nich.
Daphne pochyliła się nad Mau. Miał sine usta.
— Ty nie umierasz — wyszeptała. — To niemożliwe.
Potrząsnęła nim delikatnie i z jego ust wypłynął strumieńpowietrza, słabiutki jak kichnięcie pająka:
— Nie…
— Nie dzieje się! — dokończyła triumfalnie. — Widzicie? Locaha jeszcze go nie zabrał! Spójrzcie na jego nogi! On nie umiera! Wydaje mu się, że biegnie!
Cahle popatrzyła uważnie na drgające nogi Mau i przyłożyła dłoń do jego czoła. Jej oczy otworzyły się szerzej.
— Słyszałam o tym — powiedziała. — To choroba cieni. Zabije go i tak. Kobieta Niebo będzie wiedziała, co robić.
— Gdzie ona jest?
— Przeżuwasz dla niej jedzenie — uzmysłowiła jej Cahle, uśmiechając się.
Za nią zjawiła się Nieznajoma i z przerażeniem wpatrywała się w Mau.
— Pani Bulgot? — zapytała Daphne.
— Jest bardzo stara. Ma wielką moc.
— Więc lepiej się pośpieszmy!
Daphne włożyła ręce pod ramiona Mau i podciągnęła go. Ku jej zdumieniu Nieznajoma podała Cahle niemowlaka i chwyciła Mau za stopy. Spojrzała na Daphne wyczekująco.
Razem pobiegły na wzgórze i po chwili wysforowały się do przodu, zostawiając wszystkich za sobą. Kiedy dotarły do chaty, pani Bulgot czekała na nich z roziskrzonymi czarnymi oczkami.