Gdy tylko chłopca położono na macie, zmieniła się.
Do tej pory staruszka wydawała się Daphne dosyć dziwną, drobną osóbką. Straciła większość włosów na głowie, poruszała się czasem na czworakach jak szympans i wyglądała, jakby zszyto ją ze starych skórzanych worków. Poza tym, szczerze mówiąc, była pazerna, jeśli chodzi o jedzenie, i często puszczała gazy w sposób, jaki nie przystoi damie, chociaż to akurat była wina głównie solonej wołowiny.
Teraz ostrożnie pełzała wokół Mau, dotykając go delikatnie tu i ówdzie. Przysłuchiwała się uważnie jego uszom i unosiła jego nogi jedna po drugiej, przyglądając się drgawkom z taką koncentracją, jak gdyby obserwowała nowy gatunek dzikiego zwierzęcia.
— On nie może umrzeć! — wyrwało się Daphne, która nie mogła już znieść napięcia. — On po prostu nie śpi. Całe noce pilnuje wyspy! Ale przecież nie można umrzeć z braku snu! Prawda?
Sędziwa kobieta posłała jej szeroki uśmiech i chwyciła stopę Mau. Krótkim czarnym paznokciem przesunęła wolno po drgającej podeszwie i wydawała się rozczarowana tym, czego w ten sposób się dowiedziała.
— On nie umiera, prawda? On nie może umrzeć! — nalegała Daphne, gdy weszła Cahle. Przy drzwiach zbierali się inni.
Pani Bulgot nie zwracała na nich najmniejszej uwagi i rzuciła Daphne spojrzenie, które wyraźnie mówiło: „O? A ty co, wszystkie rozumy pozjadałaś?”, i nie przestawała podnosić i skrobać nóg chłopca, żeby pokazać, kto tu rządzi. Potem spojrzała na Cahle i powiedziała coś bardzo szybko. W pewnym momencie Cahle roześmiała się i pokręciła głową.
— Mówi, że chłopak jest w… — przerwała i jej wargi poruszały się, gdy próbowała znaleźć słowo, które Daphne mogłaby zrozumieć. — W miejscu pomiędzy — dokończyła. — W miejscu cieni. Nie jest ani żywy, ani martwy.
— Gdzie to jest? — chciała wiedzieć Daphne.
Kolejne trudne pytanie.
— Miejsce i nie miejsce… nie można tam pójść. Nie można tam popłynąć. Na morzu… nie. Na lądzie… nie. Jak cień. Tak! Miejsce cieni!
— Jak się tam dostanę? — Pytanie zostało przekazane pani Bulgot i odpowiedź była obcesowa.
— Ty? Nie można!
— On mnie uratował przed utonięciem! Uratował mi życie, rozumie pani? Poza tym taki macie zwyczaj. Jeśli ktoś komuś ratuje życie, to jest jak dług. Trzeba go spłacić. Ja chcę to zrobić!
Wydawało się, że pani Bulgot nie ma nic przeciwko temu, kiedy przetłumaczono jej słowa Daphne. Powiedziała coś.
Cahle pokiwała głową.
— Mówi, że musisz umrzeć, jeśli chcesz się dostać do świata cieni — przetłumaczyła. — Pyta, czy umiesz.
— To znaczy jest to coś, co się ćwiczy?
— Tak. Wielokrotnie — potwierdziła spokojnie Cahle.
— Myślałam, że ma się tylko jedno podejście! — zdziwiła się Daphne.
Pani Bulgot nagle znalazła się przed dziewczyną. Wbijała w nią poważne spojrzenie, przekręcając głowę w jedną i drugą stronę, jak gdyby starała się w jej twarzy coś znaleźć. I zanim Daphne zdążyła się ruszyć, staruszka nagle chwyciła jej rękę, przycisnęła ją sobie do serca i przytrzymała.
— Bum-bum? — powiedziała.
— Bicie serca? Hm… czuję — przyznała Daphne, starając się bardzo mocno i bez skutku nie czuć zażenowania. — Dosyć słabo… to znaczy ma pani bardzo… dużo…
Serce przestało bić.
Daphne próbowała wyrwać rękę, ale staruszka trzymała ją pewnie. Twarz pani Bulgot była teraz pozbawiona wyrazu i lekko zaabsorbowana, jak gdyby próbowała wykonać w głowie jakieś skomplikowane obliczenia, wydawało się też, że w pokoju pociemniało.
Daphne nie mogła się powstrzymać. Zaczęła liczyć pod nosem.
— …piętnaście… szesnaście…
I wtem… bum… tak słabe, że można go było nie zauważyć… bum… tym razem trochę głośniejsze… bum-bum… wróciło. Staruszka uśmiechnęła się.
— Hm… mogłabym spróbować… — zaczęła Daphne. — Proszę mi tylko pokazać, co mam robić!
— Mówi, że nie ma czasu na naukę — przetłumaczyła Cahle. — Powiedziała, że trzeba całego życia, żeby nauczyć się umierać.
— Ja się bardzo szybko uczę!
Cahle pokręciła głową.
— Ojciec cię szuka. Jest wodzem spodniowców, tak? Jeśli umrzesz, co mu powiemy? Kiedy matka będzie po tobie płakać, co jej powiemy?
Daphne poczuła napływające łzy i próbowała je powstrzymać.
— Moja matka… nie może płakać — wykrztusiła.
Raz jeszcze ciemne oczka pani Bulgot przyjrzały się twarzy Daphne, jak gdyby była przejrzystą taflą wody — i Daphne znów się tam znalazła, na schodach, w koszuli nocnej w małe niebieskie kwiatki, z rękami wokół kolan, wpatrzona z przerażeniem w małą trumnę ustawioną na dużej, zapłakana, bo chłopiec miał być pochowany zupełnie sam w trumnie zamiast przy matce i na pewno będzie się bał.
Słyszała zniżone głosy mężczyzn rozmawiających z ojcem i stukot karafki z brandy, wyczuwała zapach bardzo starego dywanu.
Komuś zaburczało w brzuchu i oto ujrzała panią Bulgot — siedziała na dywanie i przeżuwała soloną wołowinę, przyglądając się dziewczynie z zainteresowaniem.
Staruszka wstała i sięgnęła po małą trumienkę, którą postawiła ostrożnie na dywanie. Znów wyciągnęła rękę i uniosła wieko dużej trumny, po czym spojrzała na Daphne wyczekująco.
Niżej, w holu, zastukały kroki służącej, gdy przeszła po wykafelkowanej podłodze i zniknęła za zielonym suknem w kuchennych drzwiach, łkając.
Daphne wiedziała, co robić. W wyobraźni robiła to tysiące razy. Wyjęła malutkie zimne ciałko z samotnej trumny, ucałowała twarzyczkę braciszka i ułożyła go przy matce. Płacz ustał…
…przed nią znów ukazały się błyszczące oczy pani Bulgot. Uszy wypełniał jej szum morza.
Staruszka odwróciła się do Cahle, po czym wybełkotała i wycharczała coś, co brzmiało jak długa przemowa, a może było to tylko jakieś polecenie. Cahle zaczęła odpowiadać, ale staruszka podniosła palec, bardzo surowo. Coś się zmieniło.
— Mówi, że to ty musisz go sprowadzić — przekazała Cahle, nieco poirytowana. — Mówi, że gdzieś tam, na drugim końcu świata, zniknęło cierpienie.
Daphne była ciekawa, jak daleko sięgają te ciemne oczy. Gdzieś tam, aż na drugi koniec świata. Może. Jak ona to robi? To nie wyglądało jak sen; raczej jak wspomnienie! Ale ból ustępował…
— Mówi, że masz moc, tak jak ona — dodała niechętnie Cahle. — Często odwiedzała świat cieni. Wiem o tym. Jest z tego znana.
Pani Bulgot posłała Daphne kolejny ze swych niewinnych uśmieszków.
— Mówi, że pośle cię między cienie — kontynuowała Cahle. — Że masz bardzo zdrowe zęby i byłaś dobra dla starej kobiety.
— E tam… żaden kłopot — zapewniła dziewczyna, cały czas zastanawiając się nerwowo: Skąd wiedziała? Jak ona to zrobiła?
— Mówi, że nie ma czasu na naukę, ale zna inny sposób, i kiedy wrócisz spośród cieni, będziesz mogła nadal przeżuwać dużo mięsa swoimi cudownymi białymi zębami.
Starowinka posłała jej uśmiech tak szeroki, że uszy o mało nie wpadły jej do ust.
— Na pewno!
— Teraz więc cię otruje — oświadczyła Cahle.
Daphne spojrzała na panią Bulgot, która zachęcająco kiwała głową.
— Otruje? Eee… naprawdę? Eee… dziękuję — wybąkała Daphne. — Dziękuję bardzo.
Mau biegł. Nie wiedział dlaczego; nogi same go niosły. A powietrze było… zupełnie jak nie powietrze. Gęste, gęste jak woda, i czarne, jego wzrok sięgał jednak daleko, a on sam poruszał się szybko. Z ziemi wokół niego wyrastały potężne słupy i wydawało się, że pną się w górę w nieskończoność, do samego spienionego sklepienia.