— Pani Bul…!
Rozdział 9
Jak kamień przetaczano
Na twarzy Daphne rozprysła się kropla. Dziewczyna otworzyła oczy, a jej usta wypowiedziały: „…got!”
Cahle i staruszka wpatrywały się w nią uśmiechnięte. Gdy mrużyła oczy w świetle, poczuła, jak pani Bulgot delikatnie wyciąga coś z jej włosów. Ale jednocześnie działo się coś jeszcze. Pamięć wyciekała z jej umysłu jak woda podczas odpływu. Oblicze śmierci… wielkie słupy świata… białe płyty… mknęły ku przeszłości jak srebrne ryby i stopniowo się zacierały.
Odwróciła się w stronę sąsiedniej maty. Mau leżał nieruchomo i chrapał.
Nie ma co się tak ekscytować, pomyślała, czując lekki zawrót głowy. Było mu zimno, a ona sprowadziła go tutaj, żeby się ogrzał. Potem… coś się wydarzyło. Zarysy tego zdarzenia wciąż pozostawały w jej głowie, nie mogła ich jednak wypełnić. Oprócz…
— Była jakaś srebrna ryba? — zastanawiała się na głos.
Pani Bulgot wyglądała na bardzo zaskoczoną i powiedziała coś do Cahle, która uśmiechnęła się i kiwnęła głową.
— Twierdzi, że naprawdę masz w sobie moc — powiedziała Cahle. — Wyciągnęłaś go z mrocznego snu.
— Naprawdę? Nie pamiętam. Pamiętam tylko rybę.
Daphne wciąż miała lukę w pamięci, kiedy Cahle już sobie poszła, i wciąż tkwiła w niej ryba. Wydarzyło się coś wielkiego i ważnego, w czym brała udział, a teraz pamięta tylko jakąś rybę?
Pani Bulgot leżała skulona w swoim kącie i wyglądała, jakby spała. Daphne była jednak pewna, że nie śpi. Pewnie podgląda spod powiek, które są prawie zamknięte, i tak nadstawia uszu, że za chwilę zatrzepoczą. Te wszystkie kobiety zanadto się interesują nią i Mau. Zupełnie jak plotkujące służące w domu. Było to niemądre i niepotrzebne, no naprawdę!
Mau na swojej macie wydawał się taki drobny. Drgawki ustały, a chłopak zwinął się w kłębek. To był poruszający widok, gdy tak leżał zupełnie nieruchomo.
— Ermintrudo — rozległ się jej głos w powietrzu.
— Tak? — odezwała się, po czym dodała: — Ty to ja, prawda?
— Kiedy śpi, wciąż śni o mrocznych głębinach. Dotknij go. Ogrzej. Daj mu poczuć, że nie jest sam.
Głos, który brzmiał jak jej własny, sprawił, że się zaczerwieniła. Czuła tę rozpaloną różowość, która zalewała jej policzki.
— To nie byłoby stosowne — wysyczała, nim zdążyła się ugryźć w język. Po czym chciała krzyknąć: „To nie ja! To tylko głupia wnuczka pewnej starej kobiety!”
— Więc kim ty jesteś? — zapytał głos w powietrzu. — Istotą, która potrafi czuć, ale nie potrafi dotknąć? Tutaj? W tym miejscu? Mau jest sam. Myśli, że nie ma duszy, więc tworzy ją sobie. Pomóż mu. Ocal go. Powiedz mu, że ci głupi starcy nie mają racji.
— Ci głupi star… — zaczęła Daphne i poczuła, jak wraca do niej pewne wspomnienie. — Praojcowie?
— Tak! Pomóż mu przetoczyć ten kamień! Jest dzieckiem kobiety i płacze!
— Kim jesteś? — rzuciła pytanie w powietrze.
Głos wrócił do niej jak echo.
— Kim jesteś?
I zamilkł, nie pozostawiając nawet zarysu w ciszy.
Muszę to przemyśleć, postanowiła Daphne. A może nie. Nie teraz, nie w tym miejscu, bo może jest coś takiego jak nadmiar myślenia. Bo choćby nie wiem jak bardzo pragnęła być Daphne, zza pleców zawsze wyglądała Ermintruda. Zresztą, dodały jej myśli, jest tutaj pani Bulgot, można ją więc uznać za przyzwoitkę, do tego lepszą niż kapitan Roberts, bo aż tak martwa to ona nie jest.
Klęknęła przy macie Mau. Głos miał rację: po jego twarzy spływała strużka łez, chociaż wydawało się, że chłopak jest pogrążony w głębokim śnie. Pocałowała te łzy, bo czuła, że tak powinna, a potem spróbowała wsunąć pod niego rękę, co było naprawdę trudne, a zresztą ramię zaraz jej zdrętwiało i musiała je wyciągnąć. Tyle tego romansowania, skomentowała. Przysunęła swoją matę i położyła się obok niego, co znaczyło, że mogła bez większych trudności otoczyć Mau ramieniem, lecz poza tym musiała ułożyć się w dość dziwacznej pozycji z głową na drugim ramieniu. Po chwili jednak jego ręka uniosła się i ścisnęła jej dłoń, delikatnie, i w tym momencie, pomimo niewygody, Daphne zasnęła.
Pani Bulgot odczekała do chwili, kiedy miała pewność, że Daphne już śpi, wtedy rozprostowała palce i spojrzała na srebrną rybkę, którą wyciągnęła z włosów dziewczyny. Rzucała się na jej dłoni.
Połknęła ją. To była tylko rybka ze snu, ale takie rzeczy dobrze robią na duszę.
Daphne obudziła się, gdy pierwsze światła poranka malowały już niebo na różowo. Odczuwała sztywność w mięśniach, z których istnienia wcześniej nie zdawała sobie sprawy. Jak sobie radzą małżeństwa? Była to dla niej wielka tajemnica.
Mau pochrapywał cichutko i w ogóle się nie poruszał.
Jak można pomóc takiemu chłopcu? Chciał być wszędzie i robić wszystko. Prawdopodobnie będzie więc próbował robić więcej, niż powinien, i znów wpakuje się w tarapaty, a ona będzie musiała go z nich wyciągać. Wydała westchnienie, które było starsze od niej. Ojciec oczywiście był taki sam. Potrafił przepracować całą noc nad dokumentami dla Ministerstwa Spraw Zagranicznych, mając do dyspozycji lokaja, który przynosił mu kawę i kanapki z pieczoną kaczką. Nierzadko pokojówki zastawały go rankiem śpiącego przy biurku z głową na mapie Dolnej Sydonii.
Babka robiła kąśliwe komentarze typu: „Mniemam, że Jego Wysokość nie ma już innych ministrów?” Ale Daphne teraz rozumiała. Był jak Mau, próbując pracą wypełnić w sobie pustkę, żeby nie zalały jej wspomnienia.
W tej chwili cieszyła się, że jest sama. Poza chrapaniem Mau i pani Bulgot słychać było tylko wiatr i szum fal rozbijających się na rafie. Na tej wyspie uznawano to za ciszę.
— Pokaż gacie! — doleciało zza drzwi.
A tak, ta przeklęta papuga. Była naprawdę irytująca. Często nie widziało jej się przez kilka dni, ponieważ zapałała głęboką, żywiołową nienawiścią do pantalonowców i ogromną frajdę sprawiało jej robienie im na złość przy każdej możliwej okazji. I akurat kiedy trafiała się chwila ciszy, a nawet duchowego uniesienia, ptaszysko pojawiało się nagle, wrzeszcząc „Pokaż… bieliznę!”
Daphne westchnęła. Czasem świat powinien być lepiej zorganizowany. Zaczęła nasłuchiwać i usłyszała, jak papuga odlatuje ku szczytowi góry.
Dobra, pomyślała, po kolei. Najpierw więc podeszła do ogniska i podgrzała w garnku trochę solonej wołowiny. Dodała korzenie, co do których Cahle nie zgłosiła zastrzeżeń, i połówkę bardzo małej czerwonej papryki. Tylko połówkę, bo te papryczki były piekielnie ostre i od całej piekłoby ją w buzi, chociaż pani Bulgot chrupała je na surowo.
Tak czy siak, była winna staruszce mnóstwo przeżutej wołowiny.
A teraz przyszła pora na wielką próbę. Nie powinno być tak, że różne rzeczy po prostu się dzieją. Skoro podobno ma moc, musi wziąć sprawy w swoje ręce. Nie może być wiecznie dziewczyną-duchem, obijaną przez wydarzenia.
Dobrze. Powinna uklęknąć? Tutaj ludzie raczej nie klękali, ale nie chciała być niegrzeczna, nawet jeśli rozmawiała tylko ze sobą.