— Wszyscy chcielibyśmy dzisiaj znać odpowiedzi — odparł Mau. — Proszę was, wszystkich, żebyście mi pomogli przesunąć ten głaz. Nikt inny nie musi wchodzić do środka. Sam to zrobię. Być może odnajdę prawdę.
— Nie — zaoponował stanowczo Ataba — wejdźmy tam razem i razem odnajdźmy prawdę.
— Świetnie — rzekł Mau. — W ten sposób możemy znaleźć jej dwa razy więcej.
Ataba stanął obok Mau, kiedy mężczyźni zajęli pozycje.
— Mówisz, że się nie boisz. A ja się boję, młody człowieku, całym sobą, od stóp do głów.
— Prawdą, którą tam znajdziemy, będą martwe szczątki, to wszystko — powiedział Mau. — Wysuszone. Zamienione w proch. Jeśli chcecie się bać, pomyślcie o Najeźdźcach.
— Nie lekceważ przeszłości tak pochopnie, mały demonie. Może cię jeszcze czegoś nauczyć.
Milo wetknął drąg między skałę a kamień i naparł na niego z całej siły. Głaz drgnął i przesunął się o parę centymetrów.
Robili to powoli i ostrożnie, bo kamień z pewnością zmiażdżyłby każdego, na kogo by spadł. Wyczyszczenie rowka okazało się dobrym pomysłem. Wszystko szło sprawnie i po pewnym czasie widać już było połowę otworu jaskini.
Mau zajrzał do środka. Było tam pusto. Wyobrażał sobie różne rzeczy, ale nie pustkę. Podłoże w jaskini było dość równe. Zalegało tam trochę pyłu, kilka chrząszczy uciekło w mrok i to wszystko, co skrywała jaskinia. Prócz głębokości.
Dlaczego spodziewał się, że kiedy ją odemkną, wypadną stamtąd kości? Dlaczego miałaby być pełna? Podniósł kamyk i cisnął go jak najdalej w ciemność. Wydawało się, że stuka i odbija się przez dłuższy czas.
— Dobra — rzekł, a jaskinia rzuciła w niego z powrotem jego głosem. — Będziemy potrzebować tych lamp, Daphne.
Wstała, trzymając po jednej lampie ze Słodkiej Judy w każdej ręce.
— Jedna czerwona i jedna zielona — powiedziała. — Zapasowe lampy ze sterburty i bakburty. Przykro mi, ale nie zostało zbyt wiele lamp kabinowych i mamy mało nafty.
— A ta biała lampa obok ciebie? — zapytał Mau.
— Tę zabieram ja — oznajmiła dziewczyna-duch — i żeby nie marnować czasu, ustalmy, że już się posprzeczaliśmy i ja cię przekonałam.
Kolejne przedmioty spodniowców, pomyślał Mau, podnosząc lampę. Ciekaw jestem, czego my używaliśmy? Niskie sklepienie podpowiedziało mu, kiedy go dotknął. Palce pokryły się sadzą.
A więc pochodnie. Można było zrobić całkiem niezłe ze świńskiego tłuszczu. Jeśli mieli go pod dostatkiem, przydawały się do nocnych połowów, bo ryby podpływały do światła. Żywimy się rybami i soloną wołowiną ze Słodkiej Judy, bo tak jest łatwiej, pomyślał, a teraz będziemy szukać naszych zmarłych przy świetle lamp spodniowców.
Rozdział 10
Zobaczyć znaczy uwierzyć
Jaskinia czekała. Może się w niej czaić cokolwiek, pomyślał Mau. I w tym właśnie tkwiło sedno sprawy. Chodziło o to, żeby wiedzieć. Żeby mieć pewność. Daphne nie wyglądała na przestraszoną. Mau przestrzegł ją, że pewnie zastaną tam kości, na co odparła, że nic nie szkodzi, bo przecież kości nie próbują nikogo zabić, a skoro już dostała wiadomość od Pramatek, wolałaby doprowadzić sprawę do końca, jeśli łaska.
Odnaleźli Praojców w miejscu, gdzie docierały jeszcze resztki dziennego światła, i Mau zaczynał rozumieć. Nie byli straszni, byli po prostu… żałośni. Niektórzy wciąż siedzieli tam, gdzie ich ustawiono, z kolanami pod brodą, zapatrzeni w dalekie światło martwymi, obojętnymi oczami. Byli jedynie łupinami i pokruszonymi kośćmi. Gdy przyjrzało się im bliżej, widać było, że są związani pędami papierośli. Ta roślina naprawdę miała wiele zastosowań, nawet po śmierci. Zatrzymali się, kiedy światło zamieniło się w małą kropkę na końcu tunelu.
— Ilu może ich tu jeszcze być? — zastanawiał się na głos Ataba.
— Liczę — powiedział Mau. — Do tej pory doliczyłem się ponad stu.
— Stu dwóch — poprawiła go Daphne. Wydawało się, że ciągną się w nieskończoność, siedząc jeden za drugim niczym najstarsza załoga wioślarska świata, która wiosłuje ku wieczności. Niektórzy wciąż mieli przywiązaną do ręki dzidę lub maczugę.
Szli dalej i światło znikło. Mijali setki umarłych i Daphne w końcu straciła rachubę. Wciąż powtarzała sobie, jak bardzo się nie boi. No bo czyż nie podobał jej się wykład o anatomii, na którym kiedyś była? Mimo że cały czas miała zamknięte oczy?
W każdym razie gdy się oglądało setki i tysiące umarłych, sytuacji w żaden sposób nie poprawiał fakt, że przemykało po nich światło lampy Ataby. Można było wtedy odnieść wrażenie, że się poruszają. Na pewno pochodzili z tych wysp; widziała na starych, zgrubiałych skórach zamazane tatuaże podobne do tych, które nadal nosili wszyscy mężczyźni — wszyscy prócz Mau. Fala wybrzuszająca się na tle tarczy zachodzącego słońca…
— Od jak dawna umieszczacie ich tutaj? — zapytała.
— Od zawsze — odpowiedział Mau i wysforował się do przodu. — Z innych wysp też są!
— Zmęczył się pan? — Daphne zapytała Atabę, kiedy zostali sami.
— Ani trochę, dziewczyno.
— Pański oddech brzmi trochę chrapliwie.
— To moja sprawa. Nie twoja.
— Po prostu… niepokoi mnie to.
— Byłbym zobowiązany, gdybyś przestała się niepokoić — odburknął Ataba. — Wiem, co się dzieje. Zaczyna się od noży i garnków i nagle stajemy się własnością spodniowców, tak, a potem przysyłacie swoich kapłanów i przestają do nas należeć także nasze dusze.
— Niczego takiego nie robię!
— A kiedy twój ojciec przypłynie wielkim kanu? Co się z nami wtedy stanie?
— Nie wiem… — odparła Daphne, co było lepsze od powiedzenia prawdy. Rzeczywiście, zatykamy flagi tam, gdzie się pojawiamy, musiała przyznać przed samą sobą. Robimy to jakby z przyzwyczajenia, jakbyśmy wypełniali jeszcze jeden uciążliwy obowiązek.
— Ha! Zamilkłaś — zauważył kapłan. — Kobiety mówią, że jesteś dobrym dzieckiem i dobrze się sprawujesz, ale różnica między spodniowcami i Najeźdźcami polega na tym, że kanibale wcześniej czy później odchodzą!
— Wygaduje pan straszne rzeczy! — zawołała z żarem Daphne. — My nie zjadamy ludzi!
— Są różne sposoby zjadania ludzi, dziewczyno, a ty jesteś bystra, o tak, wystarczająco bystra, żeby to rozumieć. I czasem ludzie nie zdają sobie sprawy, że ich zjedzono, dopóki nie usłyszą beknięcia!
— Chodźcie szybko! — To był Mau, którego lampa zieleniła się w oddali.
Daphne pobiegła, żeby Ataba nie zobaczył jej twarzy. Jej ojciec, owszem, był przyzwoitym człowiekiem, ale to stulecie było świadkiem rywalizacji wielkich imperiów i żadnej małej wysepce nie pozwalano należeć tylko do siebie. Co by zrobił Mau, gdyby ktoś zatknął flagę na jego plaży?
Miała go teraz przed sobą, zazielenionego i wskazującego na rząd Praojców.
Kiedy podeszła bliżej, zauważyła biały kamień na skraju tunelu. Jeden z Praojców siedział na nim jak wódz, lecz z rękami splecionymi wokół kolan, jak cała reszta. Był też odwrócony od wejścia do jaskini ku nieznanemu.
Przed nim ciągnął się rząd wojowników, zwróconych teraz ku… czemu? Światło dnia zostawili już za sobą.
Mau czekał z błyszczącymi oczami, aż przykuśtyka Ataba.
— Wiecie, dlaczego są odwróceni w tę stronę, Atabo? — zapytał.
— Wyglądają, jakby nas przed czymś chronili — stwierdził kapłan.
— Tutaj? Przed czym? Tutaj nie ma niczego prócz ciemności.