Выбрать главу

A więc to tyle? Tyle wysiłku, żeby znaleźć jakąś morską grotę? Było ich mnóstwo w klifach po zachodniej stronie wyspy. Dzieciaki zaglądały do nich od dawien dawna i nie znalazły tam nic nadzwyczajnego.

Światło lampy wychwyciło jednak coś w ciemności.

— Wchodzę z tobą — zakomunikowała Daphne za jego plecami.

— Nie. Zostań tutaj. To może być niebezpieczne.

— Właśnie, i dlatego powinnam z tobą pójść.

— To miejsce było zamknięte od zawsze!Co możemi się stać?

— Co? Sam powiedziałeś, że to może być niebezpieczne! — zauważyła Daphne.

— Ja wejdę pierwszy — odezwał się zza jej pleców Ataba. — Jeśli jest tam Locaha, chwycę go za rękę.

— Nie zamierzam tu zostawać z tymi wszystkimi trzeszczącymi umarlakami! — zaprotestowała Daphne. — Tak, wiem, że to tylko papierośl, ale wcale nie boję się przez to mniej!

Spojrzeli po sobie wszyscy troje w świetle lamp, a potem, jak jeden mąż, próbowali przecisnąć się przez wąską szparę w przestrzeń wypełnioną zatęchłym powietrzem. Wydawało się zgniłe, jeśli powietrze może gnić.

Stopnie, wszystkie co do jednego, były kamieniami bogów. Widniały na nich wyryte znaki, tak jak na kamieniach z plaży, a niektóre rozciągały się na kilka brył. Gdzieniegdzie kamienie były popękane lub ich brakowało.

Zwykłe kawałki skały, pomyślał Mau. Dlaczego sądziliśmy, że należy je czcić? Podniósł lampę wyżej i zobaczył powód.

Przed nim, po kolana w wodzie, potężni, połyskujący bielą i cali roziskrzeni, stali bogowie — pękate Powietrze z czterema synami na ramionach, lśniąca Woda, dziki Ogień z rękami przywiązanymi do boków, tak jak w opowieści. Powietrze i Woda trzymali wielkie kamienne kule w rękach, natomiast Ogień miał swoją kulę na głowie i skrzyła się ona czerwienią. Była jeszcze czwarta figura, blada i niekompletna, bez głowy, jedno ramię spadło do wody. W tej chwili Mau pomyślał: To Imo. Rozbity. Czy odważę się odnaleźć jego twarz?

Ataba wrzasnął (i na zewnątrz jeden szkielet poruszył się lekko).

— Widzisz ich? Czy ty ich widzisz? — wydusił z siebie kapłan pomiędzy głębokimi haustami zatęchłego powietrza. — Spójrz na bogów, mały demonie! — Zgiął się wpół w ataku kaszlu. Tutejsze powietrze zdecydowanie nie było zdrowe; wdychało się je, ale brakowało w nim życia.

— Tak, widzę — przytaknął Mau. — Bogów z kamienia, Atabo.

— Dlaczego mieliby być z krwi i kości? I jaki kamień tak lśni? Nie pomyliłem się w mojej wierze, mały demonie, nie pomyliłem się! Nie możesz temu zaprzeczyć!

— Nie mogę zaprzeczyć temu, co widzę, ale mogę się zastanawiać, co to jest — rzekł Mau, kiedy starzec znów zaczął rzęzić.

Mau spojrzał w ciemność ku światłu z lampy Daphne.

— Natychmiast wracajmy! — zawołał. — Nawet płomienie się duszą!

— To tylko posągi! — krzyknęła w odpowiedzi Daphne. — Ale tutaj… to dopiero jest niesamowite!

Rozległ się zgrzyt przesuwanego kamienia gdzieś obok niej. Ataba straszliwie rzęził. Brzmiało to, jak gdyby każdy jego oddech odpiłowywano z drzewa.

Mau spojrzał na gasnący płomień swojej lampy i krzyknął:

— Musimy wracać!

— Ale tu jest szkielet! — zawołała Daphne. — I ma… nie do wiary. Och, musisz to zobaczyć! Musisz zobaczyć, co ma w buzi!

— Chcesz wracać tunelem po ciemku? — zawołał w odpowiedzi na całe gardło Mau (a na zewnątrz, w korytarzu, jeden z Praojców się poruszył).

Najwyraźniej to poskutkowało. Zauważył, że lampa dziewczyny zaczyna się przesuwać w stronę wyjścia. Daphne dyszała ciężko, kiedy go dogoniła, a jej światło miało teraz ciemnopomarańczową barwę.

— Wiesz, myślałam, że to może być dzieło Greków — powiedziała — albo Egipcjan! Że my, spodniowcy… a właściwie chyba togowianie…

— A więc wybłagaliśmy od was nawet swoich bogów? — burknął Mau, otaczając ramieniem kapłana.

— Co? Nie! To bardziej…

Mau wciągnął ją za sobą przez wąską szczelinę.

— Koniec gadania! — rozkazał. — Szybko!

„-ko!” odbiło się echem w korytarzu. Najstarszy Praojciec obok Mau przewrócił się do tyłu z krótkim pstryknięciem, a potem rozpadł się w proch i strzępy zeschniętej papierośli, przedtem jednak pchnął tego, który siedział za nim…

Patrzyli z przerażeniem, jak sznur przewracających się, rozpadających Praojców wyprzedza światło lamp, wypełniając powietrze mdłym, gryzącym pyłem.

Spojrzeli po sobie i natychmiast podjęli grupową decyzję.

— W nogi!

Ciągnąc za sobą potykającego się staruszka, popędzili wznoszącym się łagodnie korytarzem. Pył wciskał im się do oczu i drapał w gardłach, lecz około czterdziestego padającego szkieletu wyprzedzili falę kości. Ani myśleli się zatrzymywać; pył za nimi tworzył gęstą skłębioną masę, która tak jak oni pragnęła się stamtąd wydostać. Biegli więc dalej, coraz bliżej świeższego powietrza, aż hałas ucichł.

Daphne zdziwiła się, kiedy Mau zwolnił, tymczasem on wskazał biały kamień wystający ze ściany, z siedzącym na nim zgarbionym Praojcem.

— Możemy chwilę odsapnąć — zaproponował. — Ten tam jest za wysoko, żeby go przewrócić.

Podparł Atabę, którego oddech niemal grzechotał. Kapłan jednak mimo to się uśmiechał.

— Widziałem bogów — wydyszał — i ty też, Mau.

— Dziękuję panu — powiedział Mau.

Kapłan zrobił zdziwioną minę.

— Za co?

— Za to, że nie nazwał mnie pan małym demonem.

— Ach, w chwili zwycięstwa potrafię być wspaniałomyślny.

— Były z kamienia — przypomniał Mau.

— Z magicznego kamienia! Z mleka świata! Widziałeś go kiedy aż tyle? Jakaż ludzka ręka mogła go wyrzeźbić? Jakiż umysł mógł je wymyślić? To znak. W jądrze ciemności znalazłem światło! Nie pomyliłem się!

— To kamienie — powtórzył cierpliwie Mau. — Nie widzieliście płyt na podłodze? To wasze kamienie bogów! Służyły do tego, żeby po nich chodzić! Wpadły do morza, a wy myśleliście, że są święte!

— Człowiek w ciemności może pobłądzić, to prawda. Ale w tych kamieniach dostrzegliśmy krztynę prawdy. Bogowie uczynili z ciebie swoje narzędzie, chłopcze. Wzgardziłeś nimi i odrzuciłeś ich, lecz im szybciej przed nimi uciekałeś, tym bardziej się do nich zbliżałeś. I…

— Powinniśmy iść dalej — zasugerowała Daphne przy wtórze rozpadających się kości w oddali. — Nawet jeśli oni nas nie dogonią, zrobi to pył. No już, ruszać się!

Posłuchali jej jak rozumni mężczyźni, gdy kobieta się przy czymś upiera, i poszli dalej tunelem w najszybszym tempie, w jakim Ataba mógł kuśtykać.

Daphne jednak została z tyłu. Huczący przypływ Praojców był już prawie przy kamieniu, który — tak — powinien ich powstrzymać, lecz Mau wydawał się zbyt pewny siebie, co jej zdaniem znaczyło, że nawet on nie miał całkowitej pewności. Nie musiał odpoczywać, ale Ataba bardzo się męczył. Rzeczywiście martwi się o tego staruszka, pomyślała. Demon nie…

Trzask… Przewracające się kości uderzyły w kamień i znieruchomiały.

A przynajmniej wszystkie prócz jednej.

Później Daphne pomyślała, że było to prawdopodobnie jakieś żebro. Wystrzeliło z tego kłębowiska jak łosoś z wody i trafiło w czaszkę Praojca, który siedział jak na grzędzie powyżej; wychylił się do tyłu i spadł po drugiej stronie kamienia na następny szkielet.