Выбрать главу

I stało się — jak sztuczka z kostkami domina. Stuk, stuk, stuk… Podłoże było tutaj bardziej poziome i kości toczyły się po nim szybciej. Dlaczego nie przewidziała czegoś takiego? Praojcowie tkwili w tej zatęchłej jaskini od zawsze. Chcieli się wydostać!

Pobiegła za mężczyznami, nim wzbił się kurz. Słyszała, że kiedy się bierze wdech, wdycha się maleńkie cząstki wszystkich, którzy kiedykolwiek żyli, uznała jednak, że nie jest wskazane wdychanie wszystkich naraz.

— Biegnijcie! — wrzasnęła.

Odwracali się już za siebie, gdy Daphne chwyciła staruszka za drugie ramię i w ten sposób pociągnęła Mau, aż wszystkie trzy pary nóg odzyskały właściwy rytm.

Wejście do jaskini znowu było białą kropeczką w oddali i zaledwie po kilku krokach Ataba zaczął jęczeć.

— Zostawmy lampy — wydyszał Mau. — Już ich nie potrzebujemy. Poniosę go!

Chwycił kapłana i zarzucił sobie na plecy.

Pobiegli. Kropka wcale się nie powiększała. Nikt się nie odwracał. Nie było sensu. Musieli tylko mieć przed sobą plamkę dnia i biec, dopóki nogi nie zaczną wyć z bólu.

Obejrzeli tylko posągi bogów, pomyślała Daphne, starając się oderwać myśli od tego, co się za nimi rozpadało. Powinni byli obejrzeć ściany! Ale oczywiście nie wiedzieliby, co oglądają! Mam szczęście, że tu jestem… w pewnym sensie. Coś trzasnęło pod jej stopami. Zaryzykowała szybki rzut oka w dół i zobaczyła toczący się kawałek kości, który ją wyprzedzał.

— Są tuż za nami!

— Wiem. Biegnij szybciej!

— Nie mogę. Ten pył zaraz mnie dopadnie.

— Nie dzieje się! Daj mi rękę! — Mau przesunął balast na plecach i chwycił dłoń dziewczyny, przez co o mało nie straciła równowagi. Stopy Mau dudniły po skale, jak gdyby napędzane parą. Ona mogła tylko próbować odbijać się od podłoża, gdy się zbliżało do stóp, w przeciwnym razie byłaby po nim wleczona.

Krąg światła był coraz bliżej i choć pozostawał maleńki przez dłuższy czas, teraz szybko się rozszerzał. Prastary proch, który szczypał skórę i dławił w gardle, pędził przed nimi pod sufitem, odcinając światło.

…wypadli na popołudniowe słońce, niespodziewanie i intensywnie jasne po mroku tunelu. Oślepiło ich i Daphne poczuła, jak gdyby wpadła do morza bieli, które zajęło miejsce świata. Mau też musiał zostać oślepiony, bo puścił jej rękę. Nie pozostało jej nic innego, jak otoczyć głowę rękami i liczyć na lądowanie w miękkim miejscu.

Zatoczyła się i skuliła, gdy prochy Praojców, wolne po tysiącach lat, wreszcie wyleciały na wiatr, rozwiewając się nad zboczem.

Byłoby miło, gdyby usłyszała tysiące głosików oddalających się z chmurą prochu, ale tak się niestety nie stało. Rzeczywistość często zawodzi, pomyślała, gdy chodzi o drobne, przynoszące satysfakcję detale.

Teraz usłyszała ludzi i odzyskiwała wzrok. Podnosząc się ostrożnie, dostrzegła przed sobą ziemię.

Sucha, przyprószona trawa zatrzeszczała cicho i ktoś znalazł się w jej polu widzenia.

Buty! Wielkie solidne buciory ze sznurowadłami, pobrudzone piaskiem i solą. A nad butami spodnie! Prawdziwe, ciężkie spodnie spodniowca! Mówiła, że przypłynie, i przypłynął! I to w samą porę!

Wyprostowała się i przeżyła szok, jakby dostała łopatą po głowie.

— Proszę, proszę, jaśnie panienka, ale mamy fart — powiedział mężczyzna, szczerząc do niej zęby w uśmiechu. — A więc poczciwa Judy tutaj wylądowała, co? Kto by pomyślał, że staremu capowi uda się coś takiego. Ale coś mi się zdaje, że nie wyszło mu to na dobre, bo na głowie tego brudasa widzę jego kapelusz. Co się stało z tym starym głupcem? Zeżarli go, hę? I co gorsza, nie odmówili modlitwy. Dam se łeb uciąć, że się wściekł!

Foxlip! Nie najgorszy spośród buntowników, ale to nie miało większego znaczenia, bo za jego pasem zobaczyła dwa pistolety, a im wszystko jedno, kto pociąga za spust.

Na polanie zgromadziła się większość tubylców. Musieli sami przyprowadzić tutaj tych mężczyzn. Czemu by nie? Od tygodni powtarzała im przecież, że ojciec ją odnajdzie. Większość z nich prawdopodobnie nigdy wcześniej nie widziała spodniowca.

— Gdzie jest pański przyjaciel, panie Foxlip? Pan Polegrave jest z panem? — zapytała i zdobyła się na uśmiech.

— Tutaj, panienko — rozległ się chrapliwy głos.

Zadrżała. Polegrave! I na domiar złego nie widziała go. Zakradał się od tyłu, jak to miał w zwyczaju, ta podstępna gnida.

— A czy dołączy do nas pan Cox? — zapytała, starając się utrzymać na twarzy uśmiech.

Foxlip rozglądał się po niewielkiej dolinie. Liczył ludzi; widziała, jak poruszają mu się usta.

— On? Zastrzeliłem go — oświadczył Foxlip.

Kłamiesz, pomyślała. Nie odważyłbyś się. Aż tak odważny to nie jesteś. Ani tak głupi. Gdybyś spudłował, kazałby ci wyrwać serce. Wielkie nieba, jeszcze parę miesięcy temu nie byłabym w stanie wymyślić takiego zdania. Jak bardzo mogą się poszerzyć horyzonty?

— Dobra robota — powiedziała.

W głowie kotłowały jej się myśli. Dwaj mężczyźni z pistoletami. I nie zawahają się ich użyć. Jeśli powie coś nie tak, ktoś może zginąć. Musiała ich stąd zabrać — zabrać stąd i przypomnieć im, że jest dla nich cenna.

— Ojciec wypłaci wam mnóstwo pieniędzy, jeśli mnie odstawicie do Port Mercia, panie Foxlip.

— Och, myślę se, że piniążki tak czy inaczej popłyną, tak, tak, bez dwóch zdań — rzekł Foxlip, cały czas się rozglądając. — Jest tyle możliwości, o tak. A więc jesteś teraz królową dzikusów? Biała dziewczynka zupełnie sama. Okropieństwo. Założę się, że przydałoby się panience trochę kurtularnego towarzystwa, jakie mogą zapewnić dwaj dżentelmeni tacy jak my… cóż, mówię „my”, ale oczywiście pan Polegrave ma paskudny zwyczaj wycierania glutów w rękaw, no ale biskupi dopuszczali się znacznie gorszych rzeczy, o czym wiadomo nie od dziś.

Później Daphne uważała, że wszystko mogłoby pójść po jej myśli, gdyby nie Ataba.

W ciemności pod ziemią zobaczył bogów. I teraz to wspomnienie przyprawiało go o zawrót głowy. Brakowało mu tchu i był oszołomiony, ale zobaczył bogów i wszelka niepewność została zmieciona z kurzem historii. Rzeczywiście byli z kamienia, ale lśnili w swym tajemnym domu i był pewien, że przemówili do niego, powiedzieli mu, że wszystko, w co wierzył, jest prawdą, i że w tym nowym świecie będzie ich prorokiem, wyprowadzonym z cienia na płonących skrzydłach pewności.

A tutaj… spodniowcy! Źródło wszelkiego zła! Byli zarazą, która osłabia duszę! Sprowadzali stal, wołowinę i piekielne przedmioty, które rozleniwiały i ogłupiały ludzi! Teraz jednak przepełnił go święty ogień, w samą porę.

Wszyscy słyszeli, jak wykrzykiwał prastare klątwy i kroczył po polanie z głośno trzeszczącymi kolanami. Daphne niewiele z tego rozumiała. Słowa przepychały się jedno przez drugie, walcząc o to, by je usłyszano. Kto wiedział, co płonące oczy Ataby naprawdę widziały, kiedy wyrwał dzidę jednemu z młodych mężczyzn i zaczął groźnie wymachiwać nią przed Foxlipem…

…który go zastrzelił.

Rozdział 11

Zbrodnie i kary

Huk wystrzału odbijał się echem wokół góry. Jeszcze głośniej brzmiał w głowie Daphne. Ataba runął na wznak jak padające drzewo.

Tylko Milo i Pilu wiedzieli, co się właśnie stało, pomyślała. Nikt inny stąd nawet nie widział broni palnej. Usłyszeli huk i starzec padł na ziemię. Może mi się uda nie dopuścić do tego, żeby zginęli wszyscy. Mau kucnął przy ciele Ataby i już miał się podnieść, gdy gorączkowymi gestami dała mu znak, żeby nie wstawał.