Выбрать главу

Ale kapitan nie odpalił działa, opowiadał Cookie. Położył je na pokładzie, wyprostował się ze skrzyżowanymi rękami i z posępnym uśmiechem na twarzy, a Cox po prostu stał ze skonsternowaną miną i po chwili każdy lojalny członek załogi z pistoletem w ręku wziął na cel jego głowę. Bunt stracił cały impet. Coksa i jego kumpli zapędzono do szalupy z jedzeniem, wodą i kompasem. Pozostawała jeszcze oczywiście kwestia broni. Buntownicy wciąż mieli przyjaciół wśród załogi, którzy przekonywali, że pozostawienie ich na niepewnych wodach bez broni to wyrok śmierci. Ostatecznie broń zostawiono im na małej wysepce w odległości mili, chociaż kapitan Roberts oświadczył, że jego zdaniem każdy pirat lub handlarz niewolników, który natknie się na Coksa i jego ludzi, bardzo szybko będzie miał nowego kapitana. Kazał nabić działa i trzymać je w pogotowiu dzień i noc, twierdząc, że jeśli łódź znów się pojawi, natychmiast zostanie ostrzelana.

Szalupę opuszczono na wodę i odpłynęła z milczącą i zatroskaną załogą, nie licząc Polegrave’a i Foxlipa, którzy szydzili i pluli. A to dlatego, że w swej głupocie nie rozumieli, powiedział Cookie, że kierują się ku niespokojnym wodom, mając za przywódcę okrutnego szaleńca.

Słodka Judy tak naprawdę już się nie pozbierała po tym incydencie, chociaż nadal trzymała kurs. Ludzie mało się odzywali i poza wachtą stronili od innych. Nie był to wesoły statek. Pięciu członków załogi uciekło już wcześniej w Port Henry i tak — bez buntowników — statek nie miał wystarczającej obsady, kiedy nadeszła wielka fala.

I taką historię opowiedziała Daphne. Starała się mówić szczerze, a jeśli opierała się na dość histerycznych relacjach Cookiego, informowała o tym. Żałowała, że nie ma talentu Pilu; on potrafił sprawić, że potknięcie się o kamień brzmi jak niesamowita przygoda.

Gdy skończyła, zapadła cisza. Większość ludzi odwróciła się w stronę Pilu i patrzyła na niego. Daphne posługiwała się obcym językiem, najlepiej jak umiała, ale dostrzegała skonsternowane spojrzenia.

Pilu opowiedział im tę historię raz jeszcze, wcielając się przy tym w różne role. Rozpoznała postać kapitana Robertsa, ciężką i majestatyczną, tym, który przemykał się chyłkiem, był z pewnością Polegrave, a tym, który tupał i grzmiał, był Cox. Cały czas krzyczeli jeden na drugiego, podczas gdy palce Pilu strzelały jak pistolety i w ten sposób historia się rozwijała, powstawała z niebytu.

Dodatkowy element nieco zwariowanego realizmu zapewniała papuga, która tańczyła jak szalona na wierzchołku palmy kokosowej i wykrzykiwała rzeczy w rodzaju:”A Darwin to co? Waaark!”

Tłumaczenie Pilu było bardziej obszerne od relacji Daphne, ale kiedy miał opowiedzieć o zastrzeleniu starca, przerwał i poprosił o wyjaśnienia.

— Zabił mężczyznę w kanu, bo ten nie był spodniowcem?

Była na to przygotowana.

— Nie. Ten, którego zabi… ten, który nie żyje, tak by zrobił, ale myślę, że Cox zabił tamtego starca, bo nie widział innego celu, do którego mógłby strzelić.

— Mhm… mój angielski nie jest zbyt dobry… — zaczął Pilu.

— Przykro mi, ale dobrze mnie zrozumiałeś.

— Zabija dla Locahy i dla chwały, jak Najeźdźcy?

— Nie. Po prostu chce.

Pilu spojrzał na nią, jak gdyby ten fragment był trudny do przełożenia. I tak było. Po dźwiękach wydawanych przez słuchaczy można było poznać, że ich zdaniem Pilu coś przekręcił.

Dodał wytrwale jeszcze kilka zdań i odwrócił się do Daphne.

— Ale nie delfiny — powiedział. — Żaden marynarz nie zabiłby delfina. Musiało ci się pomylić.

— Nie. Naprawdę.

— Ale to jest zabijanie duszy — protestował Pilu. — Kiedy umieramy, zamieniamy się w delfiny i jesteśmy nimi do czasu, aż będziemy mogli znów się narodzić. Kto by zabił delfina? — Po jego twarzy spływały łzy zdziwienia i złości.

— Przykro mi. Cox to robił. Foxlip też do nich strzelał.

— Dlaczego?

— Pewnie chciał naśladować Coksa. Upodobnić się dodużego.

— Do dużego?

— Jak remory. Eee, wyje nazywacie przyssawkami. Pływają z rekinami. Może nawet wydaje im się, że są rekinami.

— Nawet Najeźdźcy nie zrobiliby czegoś takiego, a oni czczą Locahę! Nie do wiary!

— Widziałam na własne oczy. A biedny kapitan Roberts napisał o tym w dzienniku pokładowym. Mogę pokazać. — Za późno przypomniała sobie, że Pilu nie czyta, najwyżej rozpoznaje pismo, kiedy mu się je pokaże. Jego spojrzenie wyrażało teraz błaganie o pomoc, stanęła więc blisko niego i odnalazła właściwy fragment: — I znów, Cox i jego kamraci strzelali do delfinów; wbrew wszelkiej przyzwoitości i uznanym prawom morza. Oby Bóg im wybaczył bo nie wybaczy im żaden prawy marynarz. Doprawdy podejrzewam, że w tym przypadku nawet Wszechmogący uzna, iż Jego miłosierdzie wystawione jest na zbyt wielką próbę!!!

Odczytała to na glos. Ludzie w kręgu zaczęli się burzyć. Rozległy się głośne szepty, których nie rozumiała, i wyglądało na to, że osiągnięto jakieś porozumienie. Skinienia i szepty krążyły w przeciwnych kierunkach, aż spotkały się przy Mau, którego twarz rozjaśnił słaby uśmiech.

— To byli ludzie, którzy bez powodu strzelali do brązowego człowieka — powiedział. — I strzelali do delfinów, które są szanowane nawet przez spodniowców. Mogłaś zajrzeć im do głów, dziewczyno-duchu. Prawda? Wiedziałaś, co myślą?

Daphne nie mogła spojrzeć mu w twarz.

— Tak — przyznała.

— Jesteśmy dla nich dzikusami. Zwykłymi zwierzętami. Brudasami.

— Tak. — Wciąż nie ośmielała się podnieść wzroku w obawie przed jego spojrzeniem. Wtedy, pierwszego dnia, pociągnęła za spust, pamiętała o tym. A on podziękował jej za dar ognia.

— Kiedy dziewczyna-duch zobaczyła mnie po raz pierwszy… — zaczął Mau.

O nie, chyba im teraz nie powie? — przeraziła się. No chyba, że nie. Ale ten jego uśmieszek, tak się uśmiecha, kiedy się naprawdę złości!

— …dała mi jeść — kontynuował Mau — a później dała mi broń, żeby mi pomóc rozpalić ogień, mimo iż była daleko od domu, przestraszona. Była też na tyle przezorna, że wyjęła kulę, która wylatuje i zabija, żeby nic mi się nie stało. I zaprosiła mnie na Słodką Judy, i poczęstowała pysznymi bułeczkami o smaku homarowym. Każdy z was zna dziewczynę-ducha.

Podniosła wzrok. Wszyscy się w nią wpatrywali. Mau wstał i wyszedł na środek kręgu.

— Ci mężczyźni byli inni — powiedział — a dziewczyna-duch umiała czytać im w myślach. Nie chcieli odśpiewać pieśni piwa, bo uważali nas za kogoś w rodzaju zwierząt, a byli zbyt dumni i wielcy, by śpiewać zwierzęcą pieśń. Ona wiedziała o tym. — Rozejrzał się po zebranych. — Dziewczyna-duch myśli, że zabiła człowieka. Zrobiła to? Musicie zdecydować.