Daphne starała się zrozumieć, co powiedziano później, ale wszyscy zaczęli mówić naraz, a ponieważ wszyscy zaczęli mówić naraz, wszyscy zaczęli też mówić głośniej. Coś się jednak działo. Ciche rozmowy przybierały na sile, wzmagały, a potem były podejmowane przez innych i toczyły się na językach w kręgu. Jakikolwiek ma być tego wynik, pomyślała Daphne, prawdopodobnie nie będzie to jedno proste słowo. Potem Pilu zaczął chodzić dookoła, przykucając tu i ówdzie, włączał się na chwilę, a potem przechodził dalej.
Nikt nie podnosił rąk, nie odbyło się żadne głosowanie, ale Daphne pomyślała: Ciekawe, czy tak to wyglądało w starożytnych Atenach. Oto demokracja w czystej postaci. Ludzie nie mają jedynie prawa do głosowania, mają głos…
Po jakimś czasie zaczęło się uciszać. Pilu podniósł się po ostatniej rozmowie i znowu wyszedł na środek kręgu. Dał Mau znak głową i zaczął mówić:
— Człowiek, który zabija kapłana albo innego człowieka dla przyjemności oglądania jego agonii, albo zabija delfina… — po tych słowach w kręgu rozległ się głośny pomruk — nie może być człowiekiem. Jak mówią, to musiał być zły demon w ludzkiej powłoce. Dziewczyna-duch nie mogłago zabić, bo już nie żył. Mau zakrył dłońmi usta.
— Tak właśnie myślicie?
Rozległ się ryk potwierdzenia.
— Świetnie. — Klasnął w dłonie i podniósł głos: — Musimy jeszcze dokończyć ogrodzenie, potrzebujemy też więcej drewna z Judy, a pułapka na ryby sama się nie zrobi!
Krąg powstał i zamienił się w wektory zdążających we wszystkich kierunkach ludzi. Nikt nie walił w stół drewnianym młotkiem ani nie nosił peruki. Po prostu zrobili, co trzeba, bez zbędnego zamieszania, a teraz, no cóż, trzeba było zreperować ogrodzenie.
— Tego chciałaś? — zapytał Mau, który nagle wyrósł obok Daphne.
— Słucham? Co? — Nie zauważyła nawet, jak do niej podchodził. — O, tak. Hm, tak. Dziękuję. Niezła, eee, mowa końcowa — przyznała. — A ty?
— Ja uważam, że podjęto decyzję i sprawa jest zamknięta — odparł rześko Mau. — Ten człowiek ściągnął tu Locahę i przybył ze służącymi mu pistoletami. Ale Locaha nie jest niczyim służącym.
Rozdział 12
Armaty i polityka
Mau usiadł na kamieniu bogów.
_ Jak myślisz, gdzie jest teraz Cox?
— Mam szczerą nadzieję, że zatopiła go wielka fala! — wyznała Daphne. — Wiem, że nie powinnam, a jednak.
— I boisz się, że tak się nie stało — powiedział Mau. Nie było to pytanie.
— To prawda. Na niego trzeba by czegoś więcej niż fali. Ha, Foxlip powiedział, że zabił Coksa. Chciał się tylko popisać, jestem pewna. Ale Polegrave wspomniał coś o tym, że Cox ma kumpli ludożerców. Czy to możliwe?
— Nie wiem. Najeźdźcy zabijają dla chwały i czaszek. Mówisz, że on zabija bez powodu. Zabija to, co żyje. Jak ktoś z koszmaru, jakiś potwór. Nie wiedzieliby, co z nim zrobić.
— Zupę? — zasugerowała Daphne.
— Wątpię — odparł Mau. — Kanibal musi uważać na to, co je. Milo dałby im siłę, Pilu magiczny głos, a ja… niestrawność. Kto by chciał zjadać szaleńca?
Daphne zadrżała.
— Dobrze, tylko żeby nie chcieli zjadać mnie!
— Nie, oni nigdy nie jedzą kobiet — uspokoił ją Mau.
— Co za dżentelmeni!
— Nie, nakarmiliby tobą swoje żony, żeby stały się jeszcze piękniejsze.
Zapadło milczenie, jedno z tych, które są lodowato zimne i zarazem rozpalone do czerwoności. Przepełniały je bezszelestne słowa, których nie powinno się wypowiadać lub które powinno się wypowiedzieć innym razem, w inny sposób, albo które mogły być wypowiedziane, albo musiały być wypowiedziane, ale nie mogły, i miały tak płynąć przez tę ciszę w nieskończoność albo do czasu, aż jedno z nich wypadnie…
— Ahem — chrząknęła Daphne i wszystkie pozostałe słowa pierzchły, na zawsze. Dużo później wiele razy się zastanawiała, co by się wtedy wydarzyło, gdyby nie wybrała słowa, które bezsprzecznie należało do jej babki. I taki był tego finał. Niektórzy ludzie mają tylko jedną właściwą chwilę na właściwe słowo. To smutne, ale najwyraźniej nic na to nie można poradzić. — Cóż, jakoś sobie nie wyobrażam, żeby ktoś miał go zjeść czy nawet zostawić na talerzu — dodała szybko, żeby zagłuszyć ostatnie echa „Ahem” w głowie. — Jestem pewna, że kapitan miał rację, kiedy mówił, że Cox jak zaraza opanuje każdy statek, który się na niego natknie. To zdumiewające, jak wiele można osiągnąć, jeśli komuś jest wszystko jedno, kogo zabije. A on będzie zabijać. Ci dwaj zostali wysłani na przeszpiegi, jestem tego pewna. A to znaczy, że znalazł większą łódź.
— Łódź, w której przypłynęli, wciąż tu jest, ale zeszłej nocy skradziono jedno z naszych kanu — poinformował Mau. — Chyba niezbyt dobrze rozumiemy te rzeczy.
— Nie sądzę, żeby to miało jakieś znaczenie.
— To prawda. Za nimi przybędą Najeźdźcy… polując na tych, którzy przeżyli. Prędzej czy później się tutaj pojawią. Ale chcę…
— Ehm…
To był mały chłopczyk. Daphne nie pamiętała, jak ma na imię, ale podskakiwał jak ktoś, kto nie chce przeszkadzać, ale musi, cóż, przeszkodzić.
— Tak, Hoti? — zwrócił się do niego Mau.
— No więc mówią, że kończą im się cierniste gałęzie do ogrodzenia wielkiego pola — wyjaśniło z przejęciem dziecko.
— Biegnij i powiedz im, że rośnie ich dużo na zachód od jaskini Praojców. — Chłopiec pobiegł z powrotem i Mau krzyknął za nim: — Powiedz im też, że kazałem wycinać dłuższe kawałki! W przeciwnym razie to marnotrawstwo!
— A ty musisz bronić swojej wyspy — powiedziała Daphne.
Zareagował, jakby go uderzono.
— Myślisz, że nie będę, dziewczyno-duchu? Tak myślisz?
— Nie chodzi tylko o twój lud! Musisz bronić swoich bogów!
— Co? Jak możesz mówić coś takiego?
— Nie tych metafizycznych… nie tych z kamieniami bogów i ofiarami, i całą resztą! Mam na myśli posągi i to wszystko, co jest w jaskini!
— Tamto? To tylko kamienie. Nic niewarte…
— Nie! Wcale nie są nic niewarte. Mówią ci, kim jesteś! — Zasmuciła się. Ostatnio tyle się wydarzyło i słowa „dziewczyna-duch”, wypowiedziane tak ostro, zabolały ją. Naprawdę. Oczywiście wszyscy nazywali ją dziewczyną-duchem, czasem nawet Mau, i do tej pory się tym nie przejmowała. Ale tym razem to określenie zdawało się mówić: Odejdź, córko spodniowców, nie jesteś jedną z nas.
Wzięła się w garść.
— Nie widziałeś w jaskini tego co ja! Pamiętasz Powietrze, Ogień i Wodę z ich kulami? I tę figurę bez głowy?
— Przepraszam — powiedział Mau, chowając twarz w dłoniach.
— Słucham?
— Obraziłem cię. Wiem, kiedy się obrażasz. Twoja twarz zaczyna lśnić, a potem próbujesz się zachowywać, jak gdyby nic się nie stało. Przepraszam, że krzyczałem. To wszystko jest… no, wiesz.
— Tak, wiem.
Siedzieli w milczeniu, które zalega, kiedy myśli za bardzo się splątują, żeby zamienić się w słowa. Po chwili Daphne odkaszlnęła.
— No ale widziałeś tę potłuczoną? I to ramię wystające z wody?
— Tak. Widziałem wszystko — powiedział Mau, patrzył jednak na kobietę, która pospiesznie się do nich zbliżała.
— Nie! Wcale nie! Powietrze robiło się coraz gorsze!
Potłuczona figura trzymała coś. Odkryłam to, kiedy kłóciłeś się z Atabą. To był świat. Odwrócony do góry nogami. Chodźmy to obejrzeć. — Chwyciła go za rękę i pociągnęła w stronę ścieżki wiodącej na górę. — Wszyscy muszą to zobaczyć! Bardzo…