Выбрать главу

Mau dał nura, lecz Cox to przewidział. Może to prawda. Ten człowiek potrafi czytać ludziom w myślach.

Obejrzał się za siebie. Nie mógł się powstrzymać. Mężczyźni spoglądają na przeciwnika, choćby raz…

I tym, co zobaczył Mau, była nadlatująca kula. Wpadła do wody kilkadziesiąt centymetrów przed nim, pozostawiając za sobą bąbelki — i zatrzymała się kilka centymetrów od jego twarzy. Delikatnie wyjął ją z wody, gdy zaczęła opadać, a potem puścił ją i patrzył z zaciekawieniem, jak osuwa się na dno.

Jak to się stało? Kule naprawdę nie lubią wody…

Wynurzył się po haust powietrza i usłyszał następny strzał, kiedy zanurkował z powrotem. Odwrócił się i zobaczył kolejny bąbelkowy sznur zbliżający się do niego. Kula odbiła się od jego ramienia. Odbiła się! Prawie jej nie poczuł!

Popłynął w stronę przerwy w rafie prowadzącej ku głębinom; dzisiaj była na wpół zasłonięta pływającymi wodorostami. Przynajmniej dawała jakieś schronienie. Ale co się działo z tymi kulami? Kula z pewnością nie odbiła się od Ataby. Zrobiła w nim dziurę, pojawiło się dużo krwi.

Musiał znowu się wynurzyć, bo Cox był prawdopodobnie jeszcze bardziej niebezpieczny, kiedy nie widziało się, gdzie jest.

Mau chwycił krawędź rafy i znalazł oparcie dla nóg na korzeniu starego drzewa, które zaklinowało się w wyrwie. Podciągnął się bardzo ostrożnie.

Zobaczył Coksa, jak biegnie, biegnie cyplem starego korala od brzegu do Małej Nacji i nowej przerwy w rafie. Mau słyszał, jak jego buty trzeszczą na rafie, gdy biegł coraz szybciej, a przyglądający mu się Najeźdźcy schodzili mu z drogi.

Mężczyzna podniósł wzrok, wycelował i strzelił dwa razy, cały czas biegnąc po rafie.

Kula przeszła przez ucho Mau. W pierwszej kolejności, gdy wpadł do wody, pomyślał o bólu. W drugiej kolejności też pomyślał o bólu, bo był tak wielki. Woda zaróżowiła się. Sięgnął ręką do ucha i większej jego części nie było. Trzecia myśclass="underline" rekiny. I następna myśl, która pojawiła się w jakimś własnym małym świecie, brzmiała: Wystrzelił już pięć razy. Kiedy zużyje wszystkie naboje, będzie musiał naładować broń. Ale na jego miejscu poczekałbym, aż wystrzelę ostatni nabój z dużego pistoletu i wtedy go załaduję, trzymając drugi pistolet w pogotowiu na wypadek, gdyby mały brudas nagle wyskoczył z wody.

To była dziwna, mrożąca krew w żyłach myśl, błąkała się po jego głowie jak biała nić na… potwornym czerwonym tle. Ciągnęła się dalej: On może myśleć jak ty. Ty musisz myśleć jak on.

Ale jeśli będę myślał jak on, on wygra…

I nowa myśl odpowiedziała: Dlaczego? Myśląc jak on, nie stajesz się nim! Myśliwy poznaje zwyczaje świń, ale sam nie zamienia się w szynkę. Zgłębia tajniki pogody, ale nie staje się chmurą. A kiedy atakuje go groźna bestia, przypomina sobie, kto jest myśliwym, a kto zwierzyną! Nurkuj teraz! Już!

Zanurkował. Na zaklinowanym drzewie zatrzymało się mnóstwo wodorostów, które splotły się z liśćmi podczas kolejnych pływów. Skrył się w jego cieniu.

Drzewo stworzyło już własny świat. Pozbawione było wielu gałęzi, lecz zostało skolonizowane przez wodorosty i w ten zielony gąszcz wpływały małe rybki. Najlepsze było jednak to, że gdyby Mau wsunął się między drzewo i skraj przerwy w rafie, mógłby wystawić z wody twarz, niewidzialny w tej gęstwinie.

Zszedł niżej pod powierzchnię; woda wokół niego stawała się różowa. Ile krwi może się mieścić w jednym uchu? Ile? Wystarczy, żeby ściągnąć rekiny.

Rozległ się głuchy odgłos i całe drzewo się zatrzęsło.

— Mam cię teraz, koleżko — powiedział głos Coksa. Brzmiał, jak gdyby był tui nad Mau. — Nie masz gdzie uciec, co? — Drzewo znów się zabujało, gdy mężczyzna kroczył po jego pniu w ciężkich butach. — A ja nie spadnę, nie martw się. Ten kawałek drewna jest dla marynarza szeroki jak Bond Street!

Kolejny głuchy odgłos. Cox podskakiwał, wprawiając drzewo w kołysanie. Przetoczyło się lekko i kula przeleciała obok twarzy Mau, nim zdążył znowu skryć się w cieniu.

— Aha. Widzę, że krwawimy — powiedział Cox. — Świetnie. Poczekam tu sobie tylko, aż zjawią się rekiny. Lubię patrzeć, jak rekin wcina obiad.

Mau przesuwał się pod kłodą, pomagając sobie rękami. Za nim ciągnęła się różowa wstęga.

Padło już sześć strzałów. W schronieniu kępy wodorostów podniósł głowę i usłyszał trzask.

— Wiesz, ci kanibale naprawdę mnie rozczarowali — odezwał się Cox tuż nad jego głową. — Za dużo gadaniny, za dużo zasad, o wiele za dużo ecie pecie. Ecie pecie srecie, cha, cha. Brakuje im ikry, wszystkim. Jeśli chcesz znać moje zdanie, to skonsumowali za dużo misjonarzy. — Rozległ się kolejny trzask. Cox załadowywał broń. Potrzebne mu były do tego dwie ręce, prawda?

Trzask…

Mau sięgnął po nóż, ale przy pasku nic nie znalazł.

…Trzask.

Popłynął więc twarzą do góry wzdłuż dolnej części pnia, z nosem jedynie jakieś ćwierć metra od kory pokrytej maleńkimi krabami.

Tak to się miało skończyć. Najlepiej byłoby wyskoczyć z wody i dać się zastrzelić. To na pewno lepsze od zębów rekina. I wtedy umarłby ostatni, który pamiętał Nację…

Zgłupiałeś do końca, Mau? To był nowy głos. Mówił dalej: Jestem tobą, Mau, jestem tylko tobą. Nie umrzesz. Zwyciężysz, jeśli będziesz uważał!

Trzask…

Bladozielone wodorosty przed nim poruszyły się i dostrzegł coś czarnego. W chwili, kiedy czas się zatrzymał, odsunął wodorosty i zobaczył go, był wbity mocno w pień… pień naznaczony mnóstwem małych nacięć, żeby pokazać, gdzie mężczyźni pomogli innym mężczyznom.

Tamtego dnia był z siebie dumny. Wbił topór alaki tak mocno, żeby następny chłopiec musiał wytężyć wszystkie siły, próbując go wyciągnąć. Następnym chłopcem był on.

Bez namysłu, jakby oglądając siebie z zewnątrz, chwycił rączkę i podniósł nogi, aż oparły się pewnie o spód pnia. Topór siedział mocno.

— Słyszę, jak się tam wijesz — powiedział nad nim głos. — Za chwilę będziesz się wiercił dużo szybciej. Widzę już płetwy. O cholewka, szkoda, że nie wziąłem kanapek.

Trzask…

Topór oddzielił się od pnia. Mau nic nie czuł. W jego głowie znów zagościła szarość. Nie myśl. Rób, co trzeba, jedno po drugim. Topór został uwolniony. Mau trzymał go teraz. Taki był fakt. Innym faktem było to, że Cox miał już naładowaną broń.

Mau, przytrzymując się gałęzi, dotarł do miejsca, gdzie mógł zaczerpnąć powietrza, nie zostając zauważonym. A przynajmniej taką miał nadzieję. Gdy zanurzył głowę, minęła ją kula. Zostało pięć i Cox tracił cierpliwość; znów wystrzelił (zostały cztery naboje, fakt) i Cox znalazł się nad Mau, wypatrując ruchu w plątaninie unoszącej się zieleni. Kula wpadła do wody prosto jak dzida, lecz szybko zgubiła drogę. Trudno się biega w wodzie, pomyślał Mau. Im bardziej się próbuje, tym trudniejsze się to staje. Fakt. Tak samo musi być z kulami. Nowy fakt.

— Trafiłem cię teraz? — zapytał Cox. — Mam nadzieję, że tak, bo są coraz bliżej. Tak naprawdę powiedziałem to tylko z uprzejmości, bo chcę widzieć, jak się wijesz. Chcę tu zostać i zobaczyć, jak rekinom się odbija, a potem wrócę tam i porozmawiam sobie z twoją kobietką.

Płuca Mau zaczęły go palić. Wprawił w chybotanie pień drzewa, a potem zszedł niżej. Nie usłyszał, co krzyknął Cox, ale cztery kule wpadły z pluskiem do wody wysoko nad nim. Zostawiły za sobą ślady z bąbelków i po chwili porwał je prąd.

Sześć strzałów. Został więc tylko pistolet. Nie, Cox musiał go załadować. A to wymagało dwóch rąk. Fakt.