Teraz potrzebne były kolejne fakty, jeden po drugim, wszystkie układające się w jedną całość jak małe szare kostki.
Mau szybko podpłynął ku powierzchni, ciągnąc za sobą topór. Chwycił wolną ręką kikut ułamanej gałęzi, na innej znalazł podparcie dla nóg i z płucami w ogniu pozwolił, żeby cały impet tego wynurzenia i cała siła pozostała w jego ciele przepłynęły do ramienia.
Topór wydostał się spod wody wielkim łukiem, poruszając się w przestrzeni, ale nie w czasie, z kropelkami wody wiszącymi w powietrzu i znaczącymi tor jego ruchu. Przysłonił światło słońca, zapalił gwiazdy, wywołał burze i dziwne zachody słońca na całym świecie (tak przynajmniej twierdził Pilu później, dużo później) — i gdy czas wrócił z podwójną prędkością, topór uderzył Coksa w pierś i mężczyzna upadł do tyłu. Mau widział, jak podnosi pistolet, zanurzając się, a potem na jego twarz wypłynął szeroki uśmiech z krwią w kącikach ust, po czym wciągnęło go w skłębioną wodę.
Rekiny przybyły na obiad.
Mau leżał na kłodzie, dopóki wrzenie nie ucichło. I w jego głowie myśli jak małe białe literki odznaczały się na czerwonym tle bólu w płucach: To był naprawdę dobry topór. Ciekawe, czy go kiedyś odzyskam.
Dźwignął się na kolana i zamrugał, nie do końca pewien, kim jest. A potem spojrzał w dół i zobaczył szary cień.
Będę kroczył twoimi śladami przez jakiś czas, rzekł głos tuż nad jego głową.
Mau stanął na nogi, nie mając w głowie ani jednej myśli, która nie byłaby poobijana, przeszedł do końca kłody i wkroczył na ścieżkę pokruszonej rafy. Powietrze wokół niego wypełniała szarość, a po obu stronach łopotały łagodnie wielkie skrzydła Locahy. Czuł się jak… metal, twardy, ostry, zimny.
Dotarli do pierwszego z wielkich kanu Najeźdźców i Mau wszedł do niego. Ci nieliczni wojownicy, którzy jeszcze nie wskoczyli do wody, padli przerażeni na kolana. Spojrzał im w oczy.
Oni mnie widzą. Oddają mi cześć, powiedział Locaha. Wiara to coś, w co trudno uwierzyć, prawda? Teraz, w tej chwili, tutaj, pod tymi gwiazdami — otrzymujesz dar. Możesz ich zabić dotykiem, słowem, swoim cieniem. Zasłużyłeś sobie. Jak chcesz, żeby umarli?
— Zabierzcie pojmanych na brzeg i zostawcie tam — Mau rozkazał tym, którzy byli najbliżej. — Przekażcie ten rozkaz dalej, a potem odpłyńcie. Jeśli tu zostaniecie, otoczę was swoimi skrzydłami.
I to wszystko? — zdziwił się Locaha.
Myśli układały się w chłodzie, jaki ogarnął umysł Mau, gdy chłopiec odwrócił się i ruszył dalej po rafie.
— Tak — odparł — to wszystko.
Ja bym postąpił inaczej, rzekł głos śmierci.
— A ja nie, Locaho. Nie jestem tobą. Mam wybór.
Mau szedł w ciszy i szarym cieniu.
Ten dzień okazał się dla ciebie całkiem udany, powiedział głos Locahy.
Mau nadal się nie odzywał. Za nimi flota Najeźdźców wszczęła pełen przerażenia tumult. Będzie tylu nowych do wykarmienia, pomyślał Mau. Tyle do zrobienia. Zawsze jest tyle do zrobienia.
Mnie mało co dziwi, rzekł Locaha, a ty się mylisz. W tej sytuacji ja też mam wybór…
Piasek pod stopami Mau poczerniał i z każdej strony otaczała go ciemność. Przed nim jednak rozciągała się ścieżka migoczących gwiazd.
Mau zatrzymał się i westchnął:
— Nie. Tylko nie kolejna pułapka.
Ale to jest droga do Idealnego Świata! — powiedział Locaha. Niewielu widziało ten szlak! Mau odwrócił się.
— Myślę, że jeśli Imo chce idealnego świata, to chce go tutaj, na dole — powiedział. Wciąż widział wokół siebie plażę, była jednak nieostra, jak gdyby za ścianą ciemnej wody.
Temu tutaj daleko do ideału! — stwierdził Locaha.
— Dzisiaj stał się trochę bardziej idealny. I przyjdą kolejne dni.
Naprawdę chcesz wrócić? Drugiej szansy nie będzie… żadnej szansy. Jest tylko to… co się dzieje.
— A to, co się nie dzieje? — zapytał Mau.
To? To też się dzieje, gdzie indziej. Wszystko, co może się stać, musi się stać, i wszystko, co może się stać, musi mieć świat, żeby się w nim stać. Dlatego Imo buduje tyle światów, że nie wystarczy liczb, żeby je zliczyć. Dlatego jego ogień plonie tak czerwono. Żegnaj, Mau. Z niecierpliwością czekam na nasze kolejne spotkanie. Ty wywracasz światy do góry nogami… Och, i jeszcze jedno. Ci inni, o których wspomniałem, którym ukazała się migocząca ścieżka? Wszyscy powiedzieli to samo, co ty. Zrozumieli, że idealny świat jest podróżą, nie miejscem. Ja mogę dokonać tylko jednego wyboru, Mau, ale jestem w tym dobry.
Szarość znikała i usiłowała zabrać ze sobą wspomnienia. Umysł Mau chwytał je, gdy odpływały, a szara zasłona rozstąpiła się i wpuściła światło, które natychmiast wszystko zalało.
Żył i to był fakt. Dziewczyna-duch biegła plażą z wyciągniętymi rękami i to był kolejny fakt. Nogi wydawały mu się dziwne i słabe i ten fakt stawał się z każdą mijającą minutą coraz bardziej realny. Ale kiedy go podtrzymywała, gdy patrzyli, jak wyładowywano tych nieszczęśników, i nie poruszyła się, aż ostatnia łódź wojenna zamieniła się w kropkę na nieskończonym horyzoncie… był to fakt wielki jak Nacja.
Rozdział 15
Świat do góry nogami
Mau obudził się. Jakaś nieznajoma karmiła go kleikiem. Kiedy zobaczyła, że otworzył oczy, wydała cichy okrzyk, ucałowała go w czoło i wybiegła z chaty.
Mau wyciągnął się i wbił wzrok w sufit, a wtedy wszystko wróciło. Niektóre fragmenty były nieco zamazane, ale drzewo, topór i śmierć Coksa były tak wyraźne jak mały gekon, który mu się przyglądał, zwisając do góry nogami z sufitu. Mau odniósł wrażenie, że przyglądał się jednak komuś innemu, komuś kawałek dalej. Innej osobie, a tą osobą był on…
Był ciekaw, czy…
— Nie dzieje się! — Ten wrzask był jak błyskawica w głowie, bo wydobył się z dzioba jakieś piętnaście centymetrów od jego ucha. — Pokaż… — i tutaj papuga wymamrotała coś do siebie, a potem dość niechętnie dodała: — …reformy.
— O, świetnie. Jak się czujesz? — zapytała dziewczyna-duch, wchodząc do chaty.
Mau usiadł sztywno.
— Jesteś cała we krwi!
— Tak. Wiem. Ostatnią dobrą bluzkę diabli wzięli — poskarżyła się Daphne. — Ale teraz jest z nim dużo lepiej. Właściwie to jestem z siebie całkiem dumna. Musiałam mu uciąć nogę pod kolanem! I zamknęłam ranę kubłem gorącej smoły, dokładnie według podręcznika!
— Czy to nie boli? — zapytał Mau, kładąc się znów na macie. Od siedzenia zakręciło mu się w głowie.
— Jak się chwyci za rączkę, to nie. — Spojrzała na jego zdziwioną minę. — Przepraszam, żartowałam. Dzięki Bogu za panią Bulgot; potrafi sprawić, że człowiek prześpi wszystko. Tak czy inaczej, chyba będzie żył, bo trudno by mu było z tą straszną raną. A dziś rano musiałam amputować stopę. Wszystko poszło… cóż, to było straszne. Najeźdźcy paskudnie traktowali pojmanych.
— Odpiłowywałaś im chore części?
— To się nazywa chirurgia, bardzo cię proszę! Nic trudnego, jeśli tylko znajdę kogoś, kto przytrzyma podręcznik otwarty na właściwej stronie.
— Nie! Nie mówię, że to coś złego! — wtrącił szybko Mau. — Tylko że… że akurat ty się tym zajmujesz. Myślałem, że nie znosisz widoku krwi.