Выбрать главу

— No dobrze, są — wymamrotała Daphne, potykając się o własny gniew. — Ale tylko na pokaz. — Złość znowu w niej rozgorzała. — Czego nie można powiedzieć o waszych strzelbach! Odłóżcie je!

Gubernator skinął na mężczyzn, którzy położyli muszkiety, bardzo ostrożnie, ale i bardzo szybko, na piasku. Na plaży zjawił się właśnie Milo, żeby zobaczyć, co to za zamieszanie, i majaczył groźnie w tle.

— I flaga! — zawołała Daphne.

— Bądź tak dobry, Evans, i potrzymaj ją — powiedział gubernator. — Posłuchaj, kochanie, nie chcemy zrobić krzywdy tym, ehm… — zerknął na Milo — miłym ludziom, ale musimy potwierdzić nasze prawa do Niedzielnych Wysp Matczynych. Uważamy, że są przedłużeniem Poniedziałkowych Wysp Świątecznych…

— Kim są „my”? Ty?

— Cóż, sam król…

— Tej wyspy nie może dostać! — wrzasnęła Daphne. — Nie potrzebuje jej! Nie może jej mieć! Nie skończył jeszcze z Kanadą!

— Złotko, zdaje się, że przejścia związane z twoim pobytem na tej wyspie w jakiś sposób wpłynęły na ciebie… — zaczął gubernator.

Daphne cofnęła się o krok.

— Przejścia? Nie chciałabym być nigdzie indziej! Pomagałam kobietom rodzić! Zabiłam człowieka…

— Tego, któremu amputowałaś nogę? — zapytał zdumiony ojciec.

— Co? Jego? Nie, on ma się dobrze — wyjaśniła Daphne z lekceważącym machnięciem ręki. — Ten, którego zabiłam, był mordercą. I warzyłam piwo. Naprawdę dobre! Ojcze, musisz mnie posłuchać. To bardzo ważne, żebyś to zrozumiał już teraz. Jesteśmy tu na drugim końcu świata, ojcze, naprawdę. Jesteśmy na początku… Jesteśmy… w miejscu, gdzie można udzielić Bogu rozgrzeszenia.

Nie chciała tego powiedzieć. Ojciec stał tam wstrząśnięty. Dodała:

— Przepraszam, ty i babcia krzyczeliście tak głośno tamtego wieczoru, że wszystko słyszałam — a że nie było sensu oszukiwać w takiej chwili, dodała też: — Zwłaszcza że nadstawiałam uszu.

Spojrzał na nią, twarz mu poszarzała.

— Co jest takiego wyjątkowego w tym miejscu?

— Jest tu jaskinia. Są w niej cudowne rzeźby. Jest bardzo stara. Możliwe, że ma ponad sto tysięcy lat.

— Jaskiniowcy — powiedział spokojnie gubernator.

— Wydaje mi się, że na suficie są gwiezdne mapy. Wynaleźli… cóż, praktycznie wszystko. Opłynęli cały świat, kiedy my kuliliśmy się przy ogniskach. Myślę, że mogę to udowodnić. — Daphne wzięła ojca za rękę. — W lampach zostało jeszcze trochę nafty — powiedziała. — Pokażę ci. Wam nie! — dodała, kiedy ruszyli za nimi żołnierze. — Wy zostajecie tutaj. I nikt nie zajmie niczyjego kraju, kiedy nas tu nie będzie, czy to jest jasne?

Mężczyźni spojrzeli na gubernatora, który wzruszył ramionami z roztargnieniem, całkowicie zdominowany przez własną córkę.

— Cokolwiek ona rozkaże — powiedział.

Córka wzięła go za rękę i zaproponowała:

— Chodźmy to obejrzeć.

Zaczęli wspinać się ścieżką, ale byli jeszcze na tyle blisko, żeby usłyszeć, jak Pilu podchodzi do żołnierzy i mówi:

— Macie ochotę na piwo?

— Nie pozwól im go pić, dopóki nie spluną do niego i nie odśpiewają szesnaście razy „Mee, mee, czarny baranie” — zabrzmiał rozkaz z góry, a potem: — I powiedz im, że potrzebujemy nafty do lamp.

* * *

Pierwszą rzeczą, jaką powiedział jej ojciec, kiedy zobaczył bogów, było:

— Boże drogi!

A potem, napatrzywszy się na wszystko z otwartymi ustami, wydusił z siebie:

— Nieprawdopodobne! To powinno się znaleźć w muzeum!

Daphne nie mogła pozwolić, żeby coś takiego uszło mu płazem, powiedziała więc:

— Wiem. I dlatego znajduje się w muzeum.

— Ale kto tu przyjedzie?

— Każdy, kto tylko zechce, papo. To znaczy uczeni z całego świata.

— Tylko że tu daleko od wszystkich ważnych miejsc — zauważył gubernator, przesuwając palcami po kamiennym globie.

— Nie, papo. To jest ważne miejsce. Wszystkie pozostałe są daleko. Tak czy siak, dla Towarzystwa Królewskiego nie będzie to żadna przeszkoda. Przypłyną tu na północ, choćby mieli płynąć wpław w butach z ołowiu!

— Raczej na południe, kochanie — poprawił ją ojciec.

Daphne pchnęła glob. Przetoczył się trochę i kontynenty zatańczyły. Teraz świat był odwrócony do góry nogami.

— To planeta, papo. Północ i południe to tylko różne sposoby patrzenia na nią. Jestem pewna, że tutejsi mieszkańcy nie będą mieć nic przeciwko temu, żeby wykonano kopie dla największych muzeów. Ale nie zabieraj im tego miejsca. Należy do nich.

— Ludzie powiedzieliby raczej, że należy do całego świata.

— Wtedy myśleliby jak złodzieje. Nie mamy do niego żadnych praw. Ale jeśli nie będziemy się zachowywać jak zbóje, tutejsi na pewno okażą się dla nas łaskawi.

— Łaskawi — powtórzył ojciec, obracając to słowo w ustach jak nieznane ciastko.

Daphne zmrużyła oczy.

— Tylko nie sugeruj, papo, że łaska jest czymś, co można znaleźć tylko na naszym końcu świata, dobrze?

— Nie, masz rację. Oczywiście zrobię, co będę mógł. To bardzo ważne miejsce, teraz to wiem.

Pocałowała go.

Kiedy znowu się odezwał, wyglądało, że jest speszony i nie wie, jak się wyrazić.

— A więc… nic ci się tutaj nie stało? Dobrze się odżywiałaś? Miałaś co robić… hm… prócz amputowania nóg?

— Szczerze mówiąc, to była tylko jedna noga. Aha, i jeszcze stopa. Pomagałam odebrać dwoje noworodków… a ściśle mówiąc, za pierwszym razem tylko się przyglądałam i odśpiewałam jedną piosenkę, pani Bulgot uczy mnie stosowania ziół, a ja w zamian za to przeżuwam dla niej wieprzowinę…

— Przeżuwasz… dla niej… wieprzowinę… — powtórzył ojciec jak zahipnotyzowany.

— Bo widzisz, ona nie ma zębów.

— Ach tak, jasne. — Gubernator poruszył się niespokojnie. — Miałaś też jakieś inne… przygody?

— Niech pomyślę… Mau uratował mnie przed utonięciem, on jest teraz wodzem i… a tak, poznałam wodza kanibalów, który wygląda zupełnie jak pan premier!

— Naprawdę? — zdziwił się ojciec. — Chociaż, jak się nad tym zastanowić, nietrudno jest to sobie wyobrazić. A… hm… czy może… czy ktoś… próbował… zrobić ci coś złego?

Wypowiedział te słowa tak ostrożnie, że Daphne o mało się nie roześmiała. Ojcowie! Ale nie mogła mu powiedzieć o chichoczących pokojówkach, kuchennych plotkach, nie wspominając o żartach Cahle. Spędziła sporo czasu w Zakątku Kobiet. No chyba nie wyobrażał sobie, że chodziła z zamkniętymi oczami i zatkanymi uszami?

— Był tu taki jeden. Morderca. Z załogi Judy, o czym z żalem informuję — powiedziała. — Zastrzelił kogoś, a potem mierzył do mnie.

— Wielkie nieba!

— Więc go otrułam. W pewnym sensie. Ale na Nacji nazywają to inaczej… co to jest, jak kat kogoś wiesza?

— Hm… egzekucja? — podsunął gubernator, z trudem nadążając.

— Właśnie. A komuś innemu złamałam nos glinianą miską, bo chciał do mnie strzelić.

— Naprawdę? No cóż, pewnie trucizna działałaby zbyt wolno. — Gubernator starał się nie pogarszać sprawy. Jego twarz w świetle lampy wyglądała upiornie, jakby była z wosku i miała się zaraz zacząć topić.

— Kiedy o tym opowiadam, rzeczywiście mam wrażenie, że tyle się tutaj… — Nie dokończyła.

— Działo? — podsunął ojciec.