Postawna kobieta wzruszyła ramionami.
— Ufam dziewczynie-duchowi. Ojciec takiej dziewczyny musi być dobrym człowiekiem.
— A gdybym tak popłynął kanu do wyspy spodniowców i zatknął swoją flagę w piasku? — odezwał się Tom-ali. — Czy wtedy byłaby nasza?
— Nie — powiedział Mau. — Tylko byś ich rozśmieszył. Flagi to taka łopocząca broń. Jeśli masz flagę, potrzebujesz broni.
— Przecież my też mamy broń.
Mau zamilkł.
— I kiepski proch — zauważył Pilu.
— Myślę… myślę, że jeśli się jest przyssawką w morzu pełnym rekinów, trzeba się trzymać tego największego — rzekł Milo. Jego słowa spotkały się z ogólnym uznaniem; rada wyspy dopiero się uczyła polityki międzynarodowej, była jednak ekspertem od ryb.
Wszyscy patrzyli na Mau, który znów wbijał wzrok w atlas. Wpatrywał się tak długo, że zaczęli się martwić. Odkąd odpłynęli Najeźdźcy, coś się w nim zmieniło. Wszyscy tak mówili. Chodził jak ktoś, kogo stopy ledwie dotykają ziemi, bo tak im kazał; kiedy się z nim rozmawiało, patrzył na ciebie jak człowiek lustrujący horyzont, który widzi tylko on.
— Nie będziemy potężniejsi od Imperium — powiedział — ale możemy być tacy, jakimi oni nie odważą się być. Możemy być słabi. Dziewczyna-duch powiedziała mi o człowieku, który nazywał się Iza-Ak-Njutan. Nie był wojownikiem, nie miał dzidy, lecz w jego głowie obracały się słońce i księżyc i stał na ramionach olbrzymów. Ówczesny król obdarzył go wielkimi honorami, bo znał tajemnice nieba. Mam pomysł. Muszę pomówić z dziewczyną-duchem.
Powinno istnieć wyrażenie „miesiąc miodowy”, pomyślała Daphne, ale w odniesieniu niedo męża i żony, tylko rodzicai dziecka. Ten trwał dwanaście dni i miała wrażenie, że to ona jest rodzicem, a ojciec dzieckiem. Nigdy go takim nie widziała. Spenetrowali całą wyspę i gubernator w krótkim czasie opanował miejscowy język w stopniu zdumiewającym. Chodził na połowy z Milo i skandalicznie się upił piwem z grupką wyspiarzy — skończyło się na tym, że każdy wiosłował w innym kierunku, śpiewając jedną z jego starych szkolnych piosenek.
Nauczył ich gry w krykieta, rozegrali więc mecz przeciwko żołnierzom i marynarzom ze statku, zastępując kije strzelbami. Sprawy przybrały bardzo ciekawy obrót, kiedy pozwolono wykonać rzut Cahle.
Ojciec Daphne oświadczył, że Cahle jest nie tylko najszybszym serwującym, jakiego w życiu widział, ale ma także niemal australijski talent do zabójczej precyzji. Kiedy pierwszych trzech skamlących żołnierzy zniesiono do laguny, żeby mogli posiedzieć w wodzie, aż ustanie pieczenie, czwarty spojrzał tylko, jak Cahle pędzi w jego stronę, wymachując prawą ręką, i uciekł do lasu, zasłaniając krocze hełmem. Dla dobra dalszej gry zabroniono jej serwowania, a ojciec Daphne wyjaśnił, że kobietom w zasadzie nie powinno się pozwalać grać w krykieta, ponieważ całkowicie go nie rozumieją, Daphne wydawało się jednak, że Cahle rozumie tę grę doskonale i dlatego właśnie stara się jak najszybciej doprowadzić ją do finału, żeby mogła zająć się czymś bardziej interesującym, albowiem jej zdaniem świat oferuje obezwładniającą obfitość czynności o niebo bardziej interesujących niż krykiet.
Drużyna żołnierzy nie wyszła dużo lepiej na tym, że odbijać zaczęli mieszkańcy wyspy płci męskiej. Nie tylko byli „diabelnie dobrzy” przy kiju, ale też wbili sobie do głów, że trzeba trafić w kogoś z przeciwnej drużyny. Ostatecznie ogłoszono remis z powodu obrażeń, z których większość leczono siedzeniem w lagunie.
A poza tym przypłynął nowy statek i gra tak czy inaczej musiała się skończyć.
Mau pierwszy go dojrzał; zawsze pierwszy zauważał to, co przybywa z morza. Tak wielkiego kanu jeszcze nie widział — miał tyle żagli, że można go było pomylić z nadciągającą burzą. Wszyscy wylegli na plażę, gdy rzucił kotwicę za laguną i spuścił szalupę. Tym razem bez żołnierzy. Płynęło w niej czterech mężczyzn w czerni.
— Niech mnie kule biją, toż to Ptaszynka — obwieścił gubernator, podając kij Pilu. — Ciekaw jestem, czego tu chcą… Ahoj, panowie! Potrzebujecie może pomocy?
Szalupa dotknęła piasku i jeden z mężczyzn wyskoczył z niej, szybkim krokiem podszedł do gubernatora i odciągnął go, pomimo łagodnych protestów, na bok.
Rozmowa, którą przeprowadzili, była mało zrozumiała dla Mau, ponieważ mężczyzna w czarnym stroju mówił szeptem, natomiast gubernator zadawał pytania na cały głos, toteż to, co do niego docierało, brzmiało jak szybkie brzęczenie przerywane eksplozjami:
— Mnie…? Co, wszystkich…? A wujek Bernie? Wiem na pewno, że jest w Ameryce…! Mają tam lwy…? Słuchaj no pan, ja naprawdę nie… Tutaj…? No oczywiście nikt nie chce drugiego Ryszarda Lwie Serce, ale chyba nie musimy… — i tak dalej.
Potem ojciec Daphne podniósł rękę, żeby przerwać brzęczenie mężczyzny w czerni, i odwrócił się do Mau. Wyglądał na wstrząśniętego i zdenerwowanym głosem poprosił:
— Czy byłbyś tak dobry i zawołał moją córkę? Podejrzewam, że zszywa teraz kogoś w Zakątku Dam. Hm, jestem pewien, że to jakieś nieporozumienie. Na pewno nie ma się czym przejmować.
Kiedy wrócili, żołnierze gubernatora, którzy od ponad tygodnia chodzili bez mundurów, zdążyli się już wcisnąć w czerwone bluzy i ustawili się dookoła na straży, chociaż w tym momencie nie byli pewni, kogo strzegą, przed czym i jak, nie wspominając o tym, dlaczego, toteż do wydania rozkazów strzegli wszystkich przed wszystkim.
Opuszczono kolejną łódź, która płynęła do laguny z kolejną grupką ludzi. Jedna z pasażerek, siedząca sztywno, jakby kij połknęła, niestety wyglądała znajomo.
Daphne podbiegła do ojca.
— Co się dzieje? — Wbiła gniewne spojrzenie w mężczyzn w czarnych strojach i dodała: — I kim są ci… ludzie?
— Czy to wasza przeurocza córka, Najjaśniejszy Panie? — zapytał jeden z mężczyzn, uchylając przed nią kapelusza.
— Najjaśniejszy Panie? — powtórzyła Daphne. Nie spuszczała gniewnego spojrzenia z mężczyzny w czerni. Nikt nie powinien nazywać nikogo przeuroczym bez dowodu na piśmie.
— Wygląda na to, że jestem, nie owijając w bawełnę, królem — wyjaśnił Najjaśniejszy Pan. — Muszę powiedzieć, że wiadomość ta nie nadeszła w najszczęśliwszym momencie. Ten dżentelmen to pan Black z Londynu.
Daphne przestała go piorunować wzrokiem.
— Ale myślałam, że stu trzydziestu… — zaczęła. Nagle na jej twarzy odmalowało się przerażenie i obejrzała się na zbliżającą się łódź. — Czyżby babcia dokonała czegoś… niemądrego? Może przy użyciu noży i broni palnej?
— Jaśnie Pani? Nic mi o tym nie wiadomo — powiedział Dżentelmen Ostatniej Szansy. — Właśnie tu płynie, Wasza Wysokość. Najpierw oczywiście zawinęliśmy do Port Mercia i zabraliśmy Jego Eminencję księdza biskupa Topleigha. Obawiam się, że arcybiskup Canterbury niezbyt dobrze znosi podróże, przysłał jednak instrukcje dotyczące koronacji.
— Koronacja tutaj? No chyba to może poczekać! — zawołał Jego Wysokość.
Tymczasem Daphne obserwowała postać w odległej łodzi. To nie mogła być prawda. Przebyłaby taki szmat drogi? Po to, żeby móc komenderować królem? Oczywiście, że tak… przyholowałaby statek we własnych zębach! I tym razem Daphne nie ucieknie na drugi koniec świata.
— Ściśle mówiąc, może — odparł pan Black. — Został pan królem w chwili śmierci ostatniego monarchy. W tej samej sekundzie. Tak to się dzieje.
— Naprawdę?
— Tak, Najjaśniejszy Panie — odpowiedział cierpliwie pan Black. — Bóg się tym zajmuje.