W tym momencie mężczyźni w czerni wyjęli mniejsze wersje flagi spodniowców, podnieśli je entuzjastycznie i zakrzyknęli:
— Hura!
— Poproszę o zwrot korony, Wasza Wysokość — rzucił szybko pan Black. — Wydam oczywiście pokwitowanie.
— Och, dużo lepiej to wszystko będzie wyglądać, kiedy nas koronują w należyty sposób w Londynie — rzekła babka. — Doprawdy, tutaj to tylko…
— Zamilcz, kobieto — zażądał król, nie podnosząc głosu.
Przez chwilę Daphne wydawało się, że tylko ona to usłyszała. Babka nie mogła, bo cały czas mówiła. A potem jej uszy doścignęły język i nie mogły uwierzyć własnym oczom.
— Coś ty powiedział?
— No nareszcie, matko — powiedział król. — Ja to ja, nie my. Jestem sobą, nie nami. Jeden tyłek na tronie, jedna głowa w koronie. Ty natomiast jesteś złośliwą jędzą o manierach lisicy i nie przerywaj mi, kiedy mówię! Jak śmiesz obrażać naszych gospodarzy! I nim wypowiesz kolejne słowo, zastanów się: cenisz sobie swoją wyższość nad — jak ich nazywasz — pospólstwem, które ja zawsze uważałem za całkiem przyzwoitych ludzi, kiedy już skorzystają z szansy i się wykąpią. Cóż, jestem, widzisz, królem… królem… i owo przywiązanie do hierarchii, którego się uczepiłaś ze wszystkich sił, nie pozwoli ci teraz się odciąć. Będziesz natomiast do końca naszego pobytu tutaj zachowywać się godnie i z wdzięcznością. Kto wie, może to miejsce przemówi do ciebie, tak jak przemówiło do mnie. A jeśli nawet w tej chwili układasz sobie w głowie jakąś kąśliwą ripostę, to zechciej rozważyć cudowną i nader wskazaną ewentualność powstrzymania się od niej. To rozkaz!
Król, oddychając dość ciężko, skinął głową w stronę przywódcy Dżentelmenów Ostatniej Szansy.
— Nie zrobiłem niczego niestosownego, prawda? — zapytał Dżentelmenów Ostatniej Szansy.
Babka patrzyła tylko przed siebie.
— Oczywiście, Najjaśniejszy Panie. Jesteście ostatecznie królem — wymamrotał pan Black.
— …praszam, panienko — odezwał się ktoś za plecami Daphne. — Czy to panna Ermintruda?
Odwróciła się, żeby sprawdzić kto to. Jedna z łodzi zdążyła wrócić do statku i zabrać kolejnych członków załogi, i teraz Daphne patrzyła na drobnego mężczyznę w bardzo niedopasowanym ubraniu. Najwyraźniej należało do kogoś innego, kto z zadowoleniem się z nim rozstał.
— Cookie?
Mężczyzna promieniał z radości.
— Mówiłem panience, że trumna utrzyma mnie przy życiu!
— Papo, to jest Cookie, który był dla mnie wielkim przyjacielem na Judy. Cookie, to jest mój ojciec. Jest królem.
— Fajnie — powiedział Cookie.
— Trumna? — powtórzył król, znów sprawiając wrażenie skonsternowanego.
— Mówiłam ci o nim, papo. Pamiętasz? Kieszenie? Maszt i całun? Mały nadmuchiwany stół bilardowy?
— Ach, ta trumna! Mój Boże! Jak długo pozostawał pan na morzu, panie Cookie?
— Dwa tygodnie, królu. Po pierwszym tygodniu skończył mi się opał do piecyka, byłem więc zdany na suchary, ciasto miętowe i plankton do czasu, aż wylądowałem na wyspie — opowiadał kucharz.
— Plankton? — zdziwiła się Daphne.
— Cedziłem przez brodę, panienko. Pomyślałem sobie, no cóż, wieloryby się nim żywią, więc czemu miałbym nie spróbować? — Sięgnął do kieszeni i wyciągnął zabrudzoną kartkę. — Zresztą wylądowałem na zabawnej wysepce. Do drzewa przybita była mosiężna tabliczka z nazwą. Spisałem ją, spójrzcie.
Król i jego córka przeczytali, co zapisano rozmazanym ołówkiem: Wyspa Urodzinowa Pani Ethel J. Bundy.
— Ona naprawdę istnieje! — krzyknęła Daphne.
— Świetna robota — pochwalił go król. — Opowie nam pan o tym w szczegółach przy kolacji. A teraz, jeśli nie macie nic przeciwko temu, chciałbym trochę popanować. — Król Henryk IX zatarł ręce. — Dobra, co tu jeszcze… ach tak. Charlie, chcesz zostać arcybiskupem?
Jego Eminencja biskup Topleigh, który znowu zaczął pakować swoją torbę, zamachał szaleńczo rękoma z nagłym wyrazem przerażenia na twarzy.
— Dziękuję, ale nie, Henry!
— Naprawdę? Jesteś pewien?
— Tak, dziękuję ci. Każą mi nosić buty. Tutaj,na wyspach, bardzo mi się podoba!
— Czy to jest wasza ostateczna diecezja? — zapytał król tym powolnym, afektowanym tonem, który przybierają ludzie, kiedy prezentują wyjątkowo kiepski żart słowny.
Nikt się nie zaśmiał. Nawet Daphne, która bardzo ojca kochała, mogła się zdobyć najwyżej na blady uśmiech. A potem jej ojciec zrobił coś, czego nikt, nawet król, nie powinien robić. Próbował tłumaczyć.
— Może nie zauważyliście gry słów? — zapytał nieco urażonym tonem. — Celowo pomyliłem „decyzję” z „diecezją”, czyli obszarem podlegającym arcybiskupowi.
— Formalnie rzecz biorąc, to byłaby prowincja kościelna, panie — rzekł poważnym głosem pan Black. — Diecezje podlegają biskupom.
— Chociaż prowincja, ściśle mówiąc, obejmuje też archidiecezję — mówił w zamyśleniu pan Red. — Dlatego arcybiskup Canterbury jest jednocześnie biskupem Canterbury.
— No proszę, Wasza Wysokość. — Pan Black posłał królowi uradowany uśmieszek. — Z tym małym wyjaśnieniem wasz cudowny kalambur zrobi w kręgach kościelnych furorę.
— Pan się jednak nie zaśmiał, panie Black!
— Owszem, Wasza Wysokość. Zakazuje się nam śmiać z tego, co mówią królowie, w przeciwnym wypadku zrywalibyśmy boki przez cały dzień.
— No, przynajmniej jest jedna rzecz, którą mogę zrobić — powiedział król i podszedł do Mau. — Będę zaszczycony, drogi panie, jeśli zechcesz dołączyć do mojego Imperium. Dodam tylko, że niewiele osób ma luksus wyboru.
— Dziękuję, królu — powiedział Mau — ale my… — Przerwał i odwrócił się do Pilu, szukając u niego wsparcia. — Nie chcemy się przyłączać, Wasza Jasność. Imperium jest zbyt wielkie i zostaniemy przez nie połknięci.
— W takim razie padniecie ofiarą pierwszego człowieka, który tu przypłynie z garstką uzbrojonych ludzi — rzekł król. — To znaczy, nie licząc mnie — dodał szybko.
— Tak, Wasza Mość — odparł Mau. Zauważył, że dziewczyna-duch go obserwuje, i pomyślał: Dobra, to jest ten moment. — Dlatego chcemy się przyłączyć do Towarzystwa Królewskiego.
— Co takiego? — Król odwrócił się do córki, która uśmiechała się szeroko. — Ty ich do tego namówiłaś, córeczko?
— Papo, to jest kolebka nauki — powiedziała szybko Daphne — a ja tylko podsunęłam im pomysł. Sami przemyśleli sprawę. Ich przodkowie byli uczonymi. Widziałeś jaskinię! To się musi udać!
Pilu nerwowo przeskakiwał wzrokiem z króla na jego córkę i wtrącił:
— Kiedy utworzono Towarzystwo Królewskie, król przekazał mu maczugę ogromnością podobną do jego…
— Ogromnością? — zdziwił się król.
— To był Karol II, Jaśnie Panie — szepnął pan Black. — Rzeczywiście powiedział, że Towarzystwo zasługuje na buławę „swoją ogromnością podobną naszej”, i chyba możemy być wdzięczni, że nie powiedział „ogromnieniem”
— …co znaczy, że jego zdaniem członkowie Towarzystwa byli potężni jak królowie, tak więc pokornie, nie, dumnie prosimy, by nas przyjęto — rzekł Pilu, spoglądając na dziewczynę-ducha. — Wszystkich uczonych powitamy jak, hm, braci.
— Zgódź się, papo, zgódź! — prosiła Daphne. — Nauka nie zna granic!
— Nie mogę się wypowiadać w imieniu Towarzystwa… — zaczął król, lecz Daphne była na to przygotowana. Jaki ma sens bycie księżniczką, jeśli nie można przerwać królowi.