Выбрать главу

— W porządku — zgodził się Baley — Z każdą minutą uczymy się czegoś nowego. A teraz chłopcze, wytłumacz mi, jak działa ten sprzęt, podaj mi kod łączności, czy jak to tam nazywasz i zmykaj.

Robot przyswajał to sobie przez chwilę, zanim odezwał się — Czy życzy pan sobie nawiązać łączność osobiście, proszę pana?

— Zgadza się.

Daniel dotknął rękawa Baleya — Pozwól Eliaszu…

— O co znowu chodzi?

— Myślę, że robotowi łatwiej uda się nawiązać łączność. To jego specjalność.

— Nie wątpię, ±e zrobiłby to lepiej. Ja mogę coś poplątać — Baley zmierzył spojrzeniem Daniela — mimo to wolę nawiązać łączność osobiście. Wydałem polecenie, czy nie?

— Wydałeś, Eliaszu. Twoje polecenie zgodne z Pierwszym Prawem będą wykonywane. Jeśli jednak pozwolisz chciałbym ci udzielić stosownej informacji o robotach Solariańskich. Są one daleko bardziej wyspecjalizowane niż roboty innych światów. Chociaż ich psychika pozwala na wykonywanie wielu różnych czynności, są one ukierunkowane na jeden ich rodzaj. Wykonywanie czynności nie związanych z ich specjalnością powoduje powstawanie silnych napięć związanych z zastosowaniem Trzech Praw. Z kolei nie wykonywanie obowiązków do których są powołane, wprowadza również w użycie Trzy Prawa.

— Mój bezpośredni rozkaz uruchamia Drugie Prawo — nieprawdaż?

— To prawda. Powstające napięcie jest jednak „nieprzyjemne” dla robota. Solarianin prawie nigdy nie wtrąca się do stałych czynności robotów. Nie interesuje go to i nie odczuwa takiej potrzeby.

— Czy próbujesz mi wmówić, Danielu, że uczucia robota zostaną zranione gdy człowiek wykona jego pracę?

— Wiesz Eliaszu, ze ból w ludzkim rozumieniu tego słowa nie stosuje się do reakcji robotów.

— A więc o co chodzi?

— Wrażenie, którego doznaje robot jest jednak dla niego równie dezorganizujące jak ból dla człowieka, o ile mogę sądzić.

— Ale ja nie jestem Solarianinem. Jestem Ziemianinem. Nie znoszę, gdy robot robi to, co chcę zrobić sam.

— Weź jednak pod uwagę, że takie potraktowanie robota mogą nasi gospodarze uznać za niegrzeczne. W społeczeństwie takim, jak to muszą istnieć mniej lub bardziej sztywne zasady postępowania z robotami. Obrażanie gospodarzy nie ułatwi nam zadania.

— W porządku — powiedział Baley — Niech robot robi swoje.

Wycofał się. Był to pouczający incydent, pouczający jako przykład jak bezwzględne może być zrobotyzowane społeczeństwo. Skoro już powołano do życia roboty, nie tak łatwo było się ich pozbyć.

Człowiek który chciałby obywać się bez nich choćby tylko przez jakiś czas, przekonałby się, że to niemożliwe.

Zmrużywszy oczy przyglądał się jak robot zbliża się do ściany.

Ziemscy socjologowie mogą sobie wyciągać wnioski z tego, co zaszło przed chwilą. On sam ma już zdanie na ten temat.

Połowa ściany przesunęła się w bok. Ukazała się tablica kontrolna, której nie powstydziłaby się sektorowa siłownia w ziemskim Mieście.

Baley zatęsknił do fajki. Pouczono go, że w świecie niepalących palenie byłoby niewybaczalnym naruszeniem dobrych obyczajów.

Nie pozwolono mu zabrać przyborów. Były chwile, w których ustnik fajki w zębach, główka fajki w dłoni, byłyby niezmiernie krzepiące.

Robot uwijał się dostrajając szybkimi dotknięciami palców aparaturę. Daniel wyjaśnił — Trzeba się najpierw zapowiedzieć. Robot odbierze sygnał i jeśli wywoływana osoba jest osiągalna i wyraża chęć rozmowy nawiązany zostaje pełen kontakt.

— Czy te wszystkie przyciski są potrzebne? Robot większości z nich nie dotknął.

— W tej sprawie, Eliaszu, moje informacje są niezadowalające.

Bywa, jednak konieczne zorganizowanie wielu połączeń jednocześnie albo łączności z poruszającymi się obiektami, co wymaga ciągłego dostrajania.

Zabrał głos robot — Proszę panów, połączenie zostało nawiązane i zaakceptowane. Kiedy będą panowie gotowi…

— Jesteśmy gotowi! — warknął Baley i jak na komendę światło zalało drugą połowę sali.

Daniel rzekł pośpiesznie — Nie zażądałem, by tamtejszy robot zasłonił okna. Bardzo mi przykro. Musimy…

— Mniejsze o to — skrzywił się Baley — Dam sobie radę. Nie przeszkadzaj.

Oglądał wnętrze łazienki, tak mu się przynajmniej wydawało.

Cześć pomieszczenia zajmowało wyposażenie gabinetu kosmetycznego. Baley wyobraził sobie robota, czy może roboty, pracujące szybko j precyzyjnie nad uczesaniem kobiety i jej powierzchownością.

Nie zwracał uwagi na drobiazgi. Nie zdołałby ich rozpoznać. Ściany były pokryte zawiłym mozaikowym wzorem, który łudził oko wrażeniem przedstawienia czegoś znanego i rzeczywistego, co po chwili umykało w abstrakcje, kojącym i przyciągającym z hipnotyczną siłą.

Zasłona w dużej kabinie natryskowej nie była materialną, była to jakaś świetlna sztuczka, migocząca, nieprzejrzysta ściana światła. Nie było widać nikogo.

Baley spojrzał na posadzkę. Gdzie kończył się jego pokój a zaczynał inny? Nietrudno było się domyślić. Różnica oświetlenia była wyraźna. To musiało być tam. Postąpił ku tej linii i z wahaniem uniósł rękę.

Czuł to samo, co kiedy wkładał rękę w ziemski stereosystem. Tam jednak ciągle widział rękę, choć słabiej. Tu znikła. Zdawało się, że kończy się w przegubie.

A gdyby przekroczył tę linię? Zapewne przestałby widzieć cokolwiek, znalazłby się w ciemności. Myśl o tym sprawiła mu nawet przyjemność.

Jakiś głos wyrwał go z zamyślenia. Cofnął się pośpiesznie, podnosząc wzrok.

Głos należał do Gladii Delmarre. To musiała być ona. Górna część świetlnej zasłony znikła i widać było jej głowę.

Uśmiechnęła się do Baley — witam ponownie. Przepraszam, że musiał pan czekać. Zaraz będę gotowa.

Miała trójkątną twarz o szerokich kościach policzkowych (widać to było przy uśmiechu), pełne usta i drobny podbródek. Nie była zbyt wysoka, pięć stóp i dwa cale (zgodnie z powszechną opinia kosmitki powinny być wysokie i majestatyczne). Nie była też szatynką. Włosy miała rudawe, prawie blond i niezbyt długie Rozwiewał je strumień ciepłego powietrza. Widok był wcale miły.

Baley, nieco zmieszany, powiedział — Jeśli wolałaby pani odłożyć rozmowę na później…

— Ależ nie! Jestem prawie gotowa. Możemy rozmawiać. Hannis Gruer uprzedził mnie, że chciał pan ze mną mówić. Słyszałam, że pochodzi pan z Ziemi — Wpatrywała się w niego wręcz łakomie.

Baley skłonił się i usiadł — Mój towarzysz pochodzi z Aurory.

Uśmiechnęła się, wciąż wpatrując się w Baleya jakby interesował ją tylko on. Było to zupełnie zrozumiałe.

Uniosła ramiona rozczesując włosy palcami jakby chciała przyśpieszyć ich wysychanie. Miała piękne ramiona. — Bardzo powabna — pomyślał Baley.

Potem pomyślał z niepokojem, że nie spodobałoby się to Jessie. Wtrącił się Daniel — Czy mogłaby pani kazać zasłonić to okno, pani Delmarre? Mój towarzysz źle znosi światło dzienne. Na Ziemi jak pani zapewne wiadomo…

Młoda kobieta (Baley dałby jej jakieś dwadzieścia pięć lat. choć z żalem pomyślał, że wygląd kosmitów może nie odpowiadać ich wiekowi) podniosła ręce do ust, wykrzykując — Ależ tak! Wiem! Jak to głupio z mojej strony! Zaraz wezwę robota…

Wyszła spod suszarki i wyciągnęła rękę do płytki kontaktowej Ciągle powtarzam, że przydałoby się tu więcej tych płytek. Jeśli dom ma być wygodny, powinny być zawsze pod rękę, nie dalej niż o pięć stóp. Ale — czy coś się stało?

Patrzyła ze zdumieniem na Baleya, który zerwał się na nogi zaczerwieniony aż po uszy, wywracając krzesło i odwracając się pośpiesznie.