Daniel wyjaśnił ze spokojem — Byłoby lepiej proszę pani, gdyby wróciła pani do kabiny, albo zechciała włożyć na siebie coś z ubrania.
Gladia ze zdziwieniem spojrzała w dół na własną nagość — Ależ, naturalnie.
5. Opis morderstwa
— Przecież to było tylko oglądanie — mówiła ze skruchą Gladia. Owinęła się szlafrokiem, pozostawiając odkryte ramiona i nogi do pół uda. Baley doszedł już do siebie i czując, że zrobił z siebie głupca, po stoicku ignorował ten widok.
— Zaskoczyło mnie to, proszę pani, nic więcej…
— Proszę, niech mnie pan nazywa Gladia, chyba że wasze zwyczaje nie pozwalają na to.
— Ależ nie, Gladia. Chce też cię zapewnić, że tamta scena nie sprawiła mi przykrości, byłem jedynie zaskoczony — Wystarczy, że zachował się głupio, nie musi jeszcze dawać biedaczce do zrozumienia, że jej wygląd był mu niemiły. W rzeczywistości było całkiem, — całkiem…
Nie znalazł właściwych słów, pewien był jednak, że nie potrafi opowiedzieć o tym Jessie.
— Widzę, że uraziłam cię — mówiła Gladia — ale stało się to niechcący, przez brak zastanowienia. Wiem, oczywiście, że trzeba pamiętać o zwyczajach innych planet ale te zwyczaje są czasem takie dziwaczne — to znaczy nie dziwaczne — poprawiła się pośpiesznie — ale dziwne i tak łatwo o nich zapomnieć… Zapomniałam też i o zaciemnieniu okien.
— Ależ wszystko w porządku — wymamrotał Baley. Gladia była teraz w pokoju, w którym wszystkie okna były zasłonięte a łagodne oświetlenie było niewątpliwie sztuczne.
— Co do tamtej sceny — ciągnęła z powagą — to było przecież tylko oglądanie. Ostatecznie nie miałeś nic przeciw rozmowie ze mną, kiedy byłam pod suszarką i również nie miałam nic na sobie.
— No cóż — powiedział Baley, życząc sobie w skrytości, by ten temat wreszcie ją znużył — słyszeć to jedno, a widzieć to co innego.
— Ależ wcale nie chodzi o widzenie — zarumieniła się i spuściła wzrok — Nie sądzisz chyba, że zrobiłabym coś takiego — myślę o wyjściu spod suszarki — gdyby ktoś mnie widział. To było tylko oglądanie.
— To przecież jedno i to samo, nieprawdaż?
— To wcale nie to samo! W tej chwili oglądasz mnie. Nie możesz mnie dotknąć, ani powąchać, ani zrobić niczego w tym rodzaju, nieprawdaż? Gdybyś mnie widział, mógłbyś to zrobić. Jestem jednak oddalona od ciebie przynajmniej o dwieście mil. Jak możesz mówić, ze to jedno i to samo?
To zainteresowało Baleya — A jednak widzę cię na własne oczy.
— Nie, nie widzisz mnie. Widzisz mój obraz. Mnie oglądasz — więc to nie to samo?
— To zupełnie różne rzeczy.
— Rozumiem — I rozumiał, do pewnego stopnia. Rozróżnienie nie przychodziło mu łatwo ale była w tym jakaś logika.
— Czy naprawdę rozumiesz? — spytała, przechylając głowę.
— Naprawdę.
— A więc nie miałbyś nic przeciw temu, żebym zdjęła z siebie ten szlafrok? — zaśmiała się.
— Droczy się ze mną — pomyślał a głośno powiedział — To by mnie rozpraszało, ale wrócimy jeszcze do tego tematu.
— A czy nie przeszkadza ci, że mam na sobie szlafrok a nie coś bardziej formalnego? Pytam serio.
— Nie mam nic przeciw temu.
— Czy mogę zwracać się do ciebie po imieniu?
— Proszę, korzystaj z okazji.
— A jak masz na imię?
— Eliasz.
— Świetnie — wtuliła się w fotel na pozór twardy, wyglądający wręcz jak wyrób ceramiczny, który jednak ugiął się, gdy usiadła i objął ją łagodnie.
— Przejdźmy teraz do sprawy — rzekł Baley.
— Przejdźmy.
Baley przekonał się, że będzie miał olbrzymie trudności. Nie wiedział jak zacząć. Na Ziemi pytałby o nazwisko, klasę, miasto, sektor mieszkalny, miałby setki pytań pod ręką. Gdyby nawet z góry znał odpowiedź na wstępne pytania, ułatwiałyby jednak one przejście do decydującej fazy przesłuchania. Służyłyby poznaniu przesłuchiwanej osoby i decydowały o dalszej taktyce.
Tutaj nie mógł być pewien niczego. Nawet słowo „widzieć” znaczyło dla każdego z ich dwojga co innego. Ile jeszcze było takich słów? Ile razy nie będą się rozumieli, a on nie będzie tego świadomy?
— Jak długo byłaś zamężna, Gladia?
— Dziesięć lat, Eliaszu.
— A ile masz lat?
— Trzydzieści trzy.
Baleyowi miło było to usłyszeć. Mogła przecież z powodzeniem mieć i sto trzydzieści trzy.
— Czy byłaś szczęśliwa w małżeństwie?
To zaniepokoiło Gladię — Co masz na myśli?
— No cóż… — Baley zmieszał się. Jak zdefiniować szczęście małżeńskie? Co mogli uważać za szczęśliwe małżeństwo Solarianie?
Spytał — Czy często się widywaliście?
— Co takiego?! Oczywiście, że nie! Nie jesteśmy przecież zwierzętami.
Baley skrzywił się — mieszkaliście w tym samym domu. Myślałem…
— Oczywiście, że mieszkaliśmy w tym samym domu! Byliśmy przecież małżeństwem. Ja miałam jednak swoje apartamenty, a on swoje. On miał swoje sprawy zawodowe (zajmowały mu mnóstwo czasu), a ja swoje zajęcia.
— Czy mąż cię widywał?
— Nie wypada o tym mówić, ale owszem, widywał mnie.
— Czy macie dzieci?
Gladia poderwała się z oburzeniem — Tego już za wiele! Ze wszystkich nieprzyzwoitości…
— Chwileczkę! Chwileczkę! — Baley uderzył pięścią w poręcz fotela — Nie utrudniaj mi! To jest śledztwo w sprawie morderstwa. Morderstwa, czy to rozumiesz? Zamordowano twojego męża. Chcesz by wykryto i ukarano mordercę, czy nie?
— Więc pytaj o morderstwo a nie o… o…
— Muszę pytać o najróżniejsze rzeczy. Przede wszystkim chciałbym wiedzieć, czy żal ci męża — ta brutalność była zamierzona. — Nie widać tego po tobie.
Popatrzyła na mnie wyniośle — Zawsze mi żal kogoś, kto umiera, zwłaszcza, jeśli jest młody i mógłby być z niego pożytek.
— Czy nie żal ci go jednak trochę i dlatego, że był twoim mężem?
— Był mi przeznaczony i, cóż, widywaliśmy się zgodnie z planem, i — zaczęła mówić szybko — jeśli musisz to wiedzieć, nie mamy dzieci, bo nie mamy jeszcze przydziału. Nie widzę, co to wszystko ma wspólnego z odczuwaniem żalu po czyjejś śmierci.
— Może i nie ma — pomyślał Baley — to zależy od — uwarunkowań społecznych, których nie dane mi było poznać — zmienił temat — Mówiono mi, że znasz okoliczności morderstwa.
Wyczuł, że rośnie w niej napięcie — To ja… znalazłam ciało, czy tak powinnam się wyrazić?
— Więc właściwie nie byłaś świadkiem morderstwa?
— Ach, nie — powiedziała słabym głosem.
— Odpowiedz mi jednak swoimi słowami, co się zdarzyło — usiadł wygodniej i nadstawił ucha.
Zaczęła — Była wtedy trzydziesta druga piątej…
— A w standardowym czasie? — spytał szybko Baley.
— Nie jestem pewna. Nie wiem naprawdę. Myślę, że można to sprawdzić.
Głos jej drżał, oczy się rozszerzyły. Pomyślał, że są nieco zbyt szare by można było nazwać je niebieskimi.
— Przyszedł do mnie. Wiedziałam, że przyjdzie. To był — wyznaczony dzień.
— Czy zawsze przychodził wyznaczonego dnia?
— O tak, był bardzo sumienny, prawdziwy Solarianin. Nigdy na opuścił wyznaczonego dnia i zawsze przychodził o tej samej porze.
Oczywiście nie bawił długo. Nie mamy przydziału na dz…
Nie dokończyła. Baley skinął głową.