Выбрать главу

— Tak, czy inaczej — powiedziała — przychodził zawsze o tej samej porze, to było wygodne. Rozmawialiśmy trochę. Widzenie jest ciężką próbą, ale zachowywał się całkiem zwyczajnie. Taki miał sposób bycia. Potem wyszedł, żeby zająć się jakimś projektem, nad którym pracował, nie wiem dokładnie, o co chodziło. Miał w moich apartamentach laboratorium, do którego mógł się wycofać w dniach widzeń. W swoich apartamentach miał znacznie większe.

Baley zastanawiał się czym zajmował się mąż Gladii w tym laboratoriach. Zapewne fetologią, cokolwiek to było.

— Czy nie wyglądał inaczej niż zwykle? Nie robił wrażenia zmartwionego?

Nie. Nigdy nie robił takiego wrażenia — była bliska śmiechu nie stłumiła tę chęć. — Był zawsze doskonale opanowany, zupełnie twój przyjaciel — wskazała dłonią Daniela, który ani drgnął.

— Rozumiem. Idźmy dalej.

Gladia jednak spytała — Czy pozwolisz, że się czegoś napiję?

— Ależ, proszę!

Dłoń Gladii przesunęła sio po poręczy fotela i nie minęła nawet minuta, gdy robot wniósł gorący napój (Baley widział unoszącą się parę). Gladia popijała małymi łyczkami, potem odstawiła napój.

— Teraz mi lepiej. Czy mogę zadać ci osobiste pytanie?

— Pytaj, kiedy tylko masz ochotę — odpowiedział Baley.

— Otóż dużo czytałam o Ziemi. Zawsze mnie interesowała. To taki cudaczny świat — Tu zabrakło jej tchu i niezwłocznie dodała — Wiesz, co chcę powiedzieć.

Baley zmarszczył brwi — Każdy świat wydaje się cudaczny temu kto w nim nie mieszka.

— Chciałam powiedzieć „inny”. W każdym razie chce ci zadać niegrzeczne pytanie. Mam nadzieję, że nie wyda się takie Ziemianinowi. Solarianina nie mogłabym o to spytać.

— Co to za pytanie, Gladio?

— Chodzi o ciebie i twojego przyjaciela, pana Olivawa, tak się nazywa, prawda?

— Tak.

— Wy dwaj chyba nie oglądacie się?

— Jak to rozumiesz?

— Że nie oglądacie się nawzajem. Wy się widzicie.

— Tak. Jesteśmy blisko siebie, fizycznie.

— Mógłbyś go dotknąć, gdybyś chciał?

— Zgadza się.

Popatrzyła na nich kolejno i powiedziała „ach” Co mogło to oznaczać? Niesmak? Zmianę zdania.

Baley wyobraził sobie siebie jak wstaje, podchodzi do Daniela i gładzi go po twarzy. Jej reakcja mogłaby być interesująca.

— Opowiadałaś, jak mąż przyszedł widzieć się z tobą — był pewien że dygresja, choć istotnie mogła być dla niej interesująca podyktowana była chęcią uniknięcia odpowiedzi.

Chwilę znów popijała swój napój. — Nie ma wiele do opowiadania. Widziałam, że był zajęty, więc wróciłam do swoich zajęć. Jakieś piętnaście minut później usłyszałam krzyk.

Przerwała i Baley ponaglił ją — Jaki krzyk?

— Rikaina, mojego męża. Po prostu krzyk, bez słów. Krzyk strachu albo raczej zdziwienia, zaskoczenia, czegoś w tym rodzaju. Nigdy nie słyszałam go krzyczącego.

Podniosła dłonie jakby chciała zasłonić uszy przed wspomnieniem tego krzyku. Szlafrok powoli zsunął się jej aż do pasa. Nie zwróciła na to uwagi, Baley zaś patrzył niezachwianie w swój notes.

— I co zrobiłaś? — spytał.

— Pobiegłam. Biegłam. Nie wiedziałam gdzie on jest.

— Mówiłaś, że poszedł do laboratorium w twojej części domu.

— Poszedł tam, Eliaszu, ale nie wiedziałam gdzie to jest. Nigdy tam nie byłam. Wiedziałam, że to gdzieś w zachodnim skrzydle ale byłam tak rozstrojona że nie pomyślałam o wezwaniu robota. Zaprowadziłby mnie, ale oczywiście żaden nie zjawił się bez wezwania Kiedy tam w końcu dotarłam — jakoś znalazłam drogę — on już nie żył.

Przerwała i ku zażenowaniu Baleya pochyliła głowę i zapłakała Nie usiłowała ukryć twarzy. Zamknęła po prostu oczy, a łzy ciekły jej po policzkach. Płakała bezgłośnie. Ramiona jej drżały.

Potem otworzyła oczy i spojrzała przez łzy na Baleya — Nigdy nie widziałam umarłego. Był cały we krwi a jego głowa była… Całkiem… Zdołałam jakoś wezwać robota a on przywołał inne. Zajęła się mną i Rikainem. Nie pamiętam…

— Jak to, zajęły się Rikainem?

— Wyniosły go stamtąd i posprzątały — powiedziała głosem oburzonej pani domu. — Był straszny bałagan.

— A co stało się z ciałem?

Pokręciła głową — Nie wiem. Chyba je spalono, jak to się robi z ciałami.

— Nie wezwałaś policji?

Patrzyła na niego tępym wzrokiem. Przypomniał sobie: tu nie ma policji. — Kogoś chyba jednak wezwałaś, jeśli zajęto się tą sprawą? — Roboty wezwały doktora, ja zawiadomiłam pracownię Rikaina.

Jego roboty musiały dowiedzieć się, że nie wróci.

— Doktora wezwano zapewne do ciebie?

Skinęła głową. Teraz dopiero zauważyła szlafrok spowijający jej biodra. — Podciągnęła go mrucząc ze smutkiem — przepraszam!

Żal było patrzeć na nią, jak siedzi drżąc, z wyrazem zgrozy na twarzy. Przywołały go wspomnienia. Nigdy nie widziała zwłok. Nigdy nie widziała krwi ani roztrzaskanej głowy. Jeśli nawet małżeńskie uczucia nie bywały na Solarii zbyt głębokie, było to jednak dla niej spotkanie z martwą istotą ludzką.

Baley nie wiedział, co począć. Miał ochotę przepraszać, ale przecież jako policjant spełniał tylko swój obowiązek.

Czy jednak ona to zrozumie? W jej świecie nie było policji.

Spytał łagodnie — Czy oprócz krzyku męża, Gladio, nie słyszałaś niczego?

Podniosła wzrok. Na jej pięknej twarzy malowało się strapienie — Niczego.

— Żadnych krzyków, żadnych głosów?

Pokręciła głową — Niczego nie słyszałam.

— Czy mąż był sam, kiedy go znalazłaś? Byliście tam tylko wy dwoje?

— Tak.

— Żadnych oznak czyjejś obecności?

— Niczego nie zauważyłam. Nie mogło tam zresztą być nikogo — Dlaczego?

Zaskoczyło ją to pytanie. Potem z przygnębieniem wyjaśniła Zapominam, że jesteś z Ziemi. Po prostu nikogo tam być nie mogło.

Mąż nigdy nie widział nikogo poza mną. To nie w jego stylu.

Był bardzo akuratny. Przestrzegał zwyczajów.

A jeśli ktoś przybył bez zaproszenia, nie uprzedzając twego męża? Nie uniknąłby widzenia z tym kimś, mimo dbałości o formy.

— Wezwałby roboty i kazał odprawić tamtego. Zrobiłby to! Nikt zresztą nie próbowałby widzieć się z nimi bez zaproszenia. Nie wyobrażam sobie tego. A Rikain z pewnością nie zaprosiłby nikogo. Co za pomysł!

— Zginął od uderzenia w głowę. Zgadzasz się z tym?

— Tak sądzę. Był… całkiem…

— Nie chodzi mi o szczegóły. Czy można było rozbić mu głowę jakimś zdalnie sterowanym przyrządem?

— Niczego takiego nie zauważyłam.

— A zauważyłabyś, gdyby tam było. Czyli jakaś ręka trzymała narzędzie zbrodni i opuściła je na głowę męża. Ktoś musiał siać o cztery stopy od niego. Ktoś widział się z nim.

— Niemożliwe — powiedziała stanowczo. — Solarianin nie zniósłby niczyjego widoku.

— Solarianin zdolny do morderstwa mógłby się może na to zdobyć, (Nie był tego pewien. Zetknął się kiedyś na Ziemi ze sprawą szczególnie bezwzględnego mordercy, który został ujęty tylko dlatego, że nie mógł zdobyć się na zakłóceni^ ciszy w łazienkach publicznych).

Gladia kręciła głową. — Ty nie rozumiesz, co to znaczy widzieć kogoś. Ziemianie widują innych nieustanni^, nie rozumieją więc.

Widać było, że walczy z ciekawością. Oczy jej zabłysły — Dla ciebie to normalne widzieć kogoś.

— Zawsze uważałem to za oczywiste.

— Nie wprawia cię to w zakłopotanie?