Выбрать главу

— Może pan sobie darować te groźby, Kosmito! Wiem, że ma pan Ziemię za nic, ale nie jestem sam. Mój partner. Daniel Olivaw jest z Aurory. Niewiele mówi, nie po to tu jest. Mówienie to moja sprawa.

Potrafi jednak diabelnie dobrze słuchać. Nie zapomina ani słowa!

— Krótko mówiąc panie Attlebish — Baley z przyjemnością pominął tytuły — Aurorę i czterdzieści parę innych światów interesuje, jakie to małpie figle stroicie tu, na Solarii. Jeśli wyrzuci pan nas, następna delegacja odwiedzi Solarię na okrętach wojennych.

Przekonaliśmy się już na Ziemi, jak działa ten schemat. Urażona duma oznacza okręty wojenne w rewanżu.

Attlebish spojrzał na Daniela z namysłem. Spuścił nieco z tonu — Nie dzieje się tu nic, co zasługiwałoby na uwagę.

— Gruer myślał inaczej i mój partner o tym wie.

Daniel przeniósł przy tych słowach wzrok na Ziemianina, ale Baley nie zważał na to. — Zamierzam kontynuować to śledztwo.

Normalnie zrobiłbym wszystko by móc wrócić na Ziemie. Nie mogę o tym myśleć spokojnie. Gdybym był właścicielem tego zarobocianego pałacu oddałbym go razem z robotami, z panem i pańskim ohydnym światem w dodatku, za bilet powrotny na Ziemię.

— Nie zamierzam jednak odchodzić na pański rozkaz. Nie odejdę dopóki nie zakończę powierzonej mi sprawy. Niech pan spróbuje się mnie pozbyć wbrew mej woli a zajrzy pan w lufy kosmicznej artylerii!

— Poza tym, od tej chwili to śledztwo będzie prowadzone po mojemu. Ja nim będę kierował. Będę widział ludzi których zechcę zobaczyć, widział, a nie oglądał. Żądam na to oficjalnej zgody pańskiego urzędu.

— To niemożliwe, to nie do przyjęcia…

— Danielu, wytłumacz mu!

Humanoid przemówił beznamiętnym tonem — Jak poinformował pana, dyrektorze Attlebish mój partner, zostaliśmy tu skierowani by przeprowadzić śledztwo w sprawie morderstwa. To sprawa zasadniczej wagi. Nie zamierzamy oczywiście, naruszać któregokolwiek z waszych zwyczajów. Być może widywanie ludzi nie będzie konieczne. byłoby jednak pomocne, gdyby udzielił pan zgody na te widzenia, które okażą się niezbędne, jak tego żądał agent Baley, Co do opuszczenia tej planety wbrew naszej woli, nie doradzalibyśmy tego, chociaż byłoby nam przykro gdyby nasz dalszy pobyt wydał się panu, czy komukolwiek na Solarii, uciążliwy.

Baley słuchał tych napuszonych zdań, z zimnym zacięciem ust, które nie było uśmiechem. Dla kogoś, kto wiedział, że Daniel jest robotem, jasne było ze usiłuje on nie urazić nikogo, Baleya ani Attlebisha. Dla kogoś jednak, kto brał Daniela za przedstawiciela Aurory, najstarszego i najpotężniejszego z Zaziemskich światów, brzmiało to jak seria zawoalowanych gróźb.

Attlebish dotknął palcami czoła — Pomyśle o tym.

— Byle nie za długo — powiedział Baley — bo chcę złożyć komuś wizytę w ciągu godziny i to nie w stereowizji. Koniec oglądania.

Dał znać robotowi by przerwał połączenie i przez chwilę jeszcze patrzył z niedowierzaniem w miejsce, które zajmował Attlebish. Nie zaplanował niczego z tego, co zaszło. Był to odruch, u przyczyn którego leżał jego cen — i niepotrzebna arogancja Attlebisha. Cieszy i się jednak ze ta’; się stało. Miał, czego chciał. Przejął ster.

— Tak właśnie należy rozmawiać z tym parszywym Kosmitą! pomyślał Gdyby tak cała ludność Ziemi mogła tego posłuchać! Przy tym tamten wyglądał jak typowy Kosmita. Tym lepiej.

Nie rozumiał jednak, dlaczego tak gwałtownie pragnął tych widzeń. Widzenie (nie oglądanie) było częścią jego planu. Mówił jednak o tym w takim uniesieniu, że gotów był rozwalić ściany tego domu, choć było to, oczywiście bezcelowe.

— Dlaczego?

Było coś oprócz tej sprawy, co go pobudziło, coś co nie miało nic wspólnego z bezpieczeństwem Ziemi. Dziwne, ale przyszedł mu na myśl sen o słońcu świecącym poprzez wszystkie nieprzejrzyste poziomy olbrzymich podziemnych miast Ziemi.

Daniel powiedział z namysłem (o ile dawało się to odczytać z jego głosu) — Czy to aby bezpieczne, Eliaszu? Zastanawiam sio nad tym.

— W każdym razie to poskutkowało. Nie był to zresztą bluff.

Myślę, że dla Aurory jest naprawdę ważne wykrycie tego co się dzieje na Solarii i że Aurora o tym wie. Przy okazji, dziękuje żeś nie sprostował moich słów.

— To całkiem naturalne. Zaprzeczyć ci znaczyłoby zaszkodzić ci, Attlebish zaś poniósł szkodę raczej nieznaczna. Powtarzam jednak, że twoja nowa propozycja jest niebezpieczna.

— O jakiej propozycji mówisz?

— O twoim zamiarze widywania ludzi. Chodzi o przeciwieństwo oglądania. Nie aprobuję tego.

— Rozumiem, o co chodzi, Nie proszę o aprobatę.

— Otrzymałem instrukcje, partnerze Eliaszu. Nie wiem, co ci powiedzie! dyrektor — Gruer podczas mojej nieobecności zeszłego wieczoru. Ze zmiany twego podejścia do sprawy wynika jedno, że coś ci powiedział. Jeślibym miał zgadywać, musiał cię uprzedzić o możliwym zagrożeniu innych planet wynikającymi z rozwoju sytuacji na Solarii.

Baley sięgnął po fajkę. Robił to od czasu do czasu i zawsze wtedy irytował się, nie znajdując jej i przypominając sobie, że nie może palić. Powiedział — Jej s, ich tylko dwadzieścia tysięcy. Jakie mogą stanowić zagrożenie?

— Moich zwierzchników na Aurorze niepokoi od pewnego czasu Solaria. Nie powiedzieli mi wszystkiego…

— …A i tego, co ci powiedzieli, nie wolno ci powtórzyć, nieprawdaż?

— Trzeba będzie wiele wyjaśnić, zanim będziemy mogli mówić o tym swobodnie — odpowiedział Daniel.

— Więc dobrze, jakie mogą być dokonania Solarian? Nowe bronie? Opłacanie działalności wywrotowej? Kampania indywidualnych zabójstw? Co może zdziałać dwadzieścia tysięcy przeciw setkom milionów Kosmitów?

Daniel milczał — Wiesz, ze zamierzam to wyjaśnić — Ale chyba nie w sposób, jaki proponujesz. Eliaszu? Mam polecenie, by jak najtroskliwiej strzec twego bezpieczeństwa.

— Tak czy inaczej musiałbyś to robić Pierwsze Prawo!

— A nawet coś więcej. Gdyby zaistniał konflikt miedzy bezpieczeństwem twoim a czyimś, mam bronić twojego — Wiem, dlaczego. Gdyby mi się coś stało, me mógłbyś pozostać na Solarii. Wynikłyby komplikacje, których nie życzy sobie Aurora. Póki zaś żyję, jestem tu na prośbę Solarii i możemy użyć tego argumentu, by ich zmusić do zatrzymania nas. Moja śmierć zmienia wszystko, masz wiać rozkaz zachowania mnie przy życiu. Czy me mam racji?

— Nie ośmielam się poddawać w wątpliwość otrzymanych rozkazów.

— W porządku. Możesz się nie martwić Jeśli uznam za konieczne widzieć kogoś, nie zabije mnie otwarta przestrzeń. Przeżyje i chyba nawet przywykną.

— Chodzi me tylko o otwartą przestrzeń, Eliaszu. Nie pochwalam zamiaru widywania Solarian.

— Chodzi o to, ze tego nie lubią.

— Tym gorzej dla nich. Niech wkładają rękawice i noszą filtry w nosie. Niech odkażają powietrze, a jeśli widzenie mnie we własnej osobie jest dla nich obraza moralności, mech się krzywią i niech się rumienią. Uważam widywanie ich za konieczne i będę to robił.

— Nie mogę ci na to pozwolić.

— Ty nie możesz pozwolić mnie?

— Chyba rozumiesz, Eliaszu, dlaczego?

— Nie rozumiem!

— Weź pod uwag,., że dyrektor Gruer, główna solariańska osobistość w tym śledztwie, został otruty. Jeśli pozwolę ci postępować według twego planu, będzie to oznaczało narażenie twej osoby. Będziesz nieuchronnie następna ofiarą. Jak więc mógłbym ci pozwolić opuścić ten niebezpieczny dom?

— A jak możesz mnie zatrzymać. Danielu?

— Sil.,, jeśli to będzie konieczne, partnerze Eliaszu — powiedział chłodno Daniel. — Nawet gdybym musiał cię zranić. Zginiesz z pewnością, jeśli tego me zrobię.