Выбрать главу

Baley próbował nie zwijać się w kłębek. Krył głowę w kolanach tylko wtedy gdy naprawdę już nie mógł wytrzymać. Miał, czego sam chciał. Poczucie wolności, wrażenie triumfu po zwycięstwie nad Attlebishem i Danielem, wymuszenie na Kosmitach uznania godności Ziemi, wszystko to zobowiązywało. Zaczął od tego, że przeszedł pod gołym niebem do samolotu. Lekki zawrót głowy wydał mu się zabawny. W przypływie pewności siebie polecił nie zasłaniać okien.

— Muszę do tego przywyknąć — myślał, wpatrując się w błękit, dopóki serce nie zaczęło mu bić gwałtownie a ściskanie w gardle stało się trudne do zniesienia.

Musiał zamykać oczy i chować głowę w ramiona w coraz krótszych odstępach czasu. Jego pewności siebie z każdą chwilą ubywało i nawet dotyk świeżo naładowanego blastera nie mógł tego zahamować.

Próbował skupić się na swoich planach. Musi najpierw poznać zwyczaje tej planety, narysować tło do którego wszystko inne będzie pasować, albo straci sens.

Zobaczyć socjologa!

Spytał robota o nazwisko najbardziej znanego socjologa na Solarii. Dobrą strona kontaktów z robotami było to, że nie stawiały pytań. Robot podał nazwisko i zauważył, że jest właśnie pora lunchu, zapewne więc socjolog poprosi o przesunięcie spotkania.

Pora lunchu? Nie bądź śmieszny! — powiedział ostro Baley. Do południa jeszcze dwie godziny.

— Używam czasu lokalnego, proszę pana.

Baley wytrzeszczył oczy, ale po chwili zrozumiał, o co chodzi W Miastach Ziemi dzień i nie następowały po sobie stosowanie do wymagań społeczeństwa. Na planecie zaś, jak ta wystawionej ku słońcu dzień i noc nie były wcale sprawą wyboru. Trzeba było przyjąć, chcąc nie chcąc, narzuconą kolejność ich Następowania po sobie.

Baley spróbował wyobrazić sobie świat jako kulę oświetlaną w miarę obracania się. Niełatwo mu to przyszło i poczuł coś w rodzaju pogardy dla pyszałkowatych kosmitów, którzy w tak podstawowej kwestii jak upływ czasu zdali się na kaprysy planet.

— Tak czy owak, skontaktuj się z nim.

Kiedy samolot wyładował roboty wyszły na spotkanie. Baley przekonał się, ?Ą cały się trzęsie.

— Podaj | mi ramie, chłopcze — mruknął do najbliższego robota.

Socjolog czekał w hallu. Uśmiechnął się półgębkiem — Pan Baley!

Dobry wieczór!

— Dobry wieczór panu! Czy byłby pan uprzejmy kazać zasłonić okna? — poprosił Baley goniąc resztkami tchu.

— Są już zasłonięte. Wiem coś niecoś o ziemskich zwyczajach.

Proszę za mija.

Baley radził już sobie bez pomocy robota. Szedł za gospodarzem przez labirynt korytarzy a kiedy w końcu usiadł w wielkiej stylowej komnacie, rajd był, że może odpocząć.

W niszach ściennych stały różowo-złote abstrakcyjne rzeźby.

Przyjemnie było na nie patrzeć. Nie nasuwały zbyt oczywistych skojarzeń. Wielkie pudło z wiszącymi białymi cylindrami i licznymi pedałami wyglądało na instrument muzyczny.

Kosmita wyglądał dokładnie tak samo, jak podczas seansu łączności tego dnia. Był wysoki, szczupły, siwowłosy. Miał trójkątną twarz, wydatny nos, głęboko osadzone bystre oczy.

Nazywał się Anzelmo Quemot.

Przyglądali się sobie aż w końcu Baley poczuł że musi już polegać na swym głosie. Jego pierwsze słowa, zupełnie niezaplanowane, nie miały nic! wspólnego ze śledztwem.

— Czy mógłbym się czegoś napić?

— Napić? Myśli pan o wodzie? — Spytał socjolog nieco zbyt wysokim głosem?

— Wolałbym coś mocniejszego.

Socjolog zrobił taką minę, jakby nie słyszał o obowiązkach gościnności. — I pewnie tak było — myślał Baley. W świecie gdzie jedynie oglądano się! nawzajem, nie było zwyczaju częstowania gości.

Robot przyniósł emaliowany pucharek. Napój w nim był jasnoróżowy. ‘Baley powąchał ostrożnie i jeszcze ostrożniej skosztował.

Pierwszy łyk wyparował, pozostawiając miłe wrażenie gorąca. Następny był już bardziej materialny.

— Może i jeszcze trochę?

— Może | później, dziękuję. Bardzo to uprzejmie, że zgodził się pan mnie widzieć.

Quemot usiłował się uśmiechnąć ale nie zdołał. — Minęło wiele czasu odkąd robiłem takie rzeczy! — Aż się skręcał, mówiąc to.

— Musi to panu sprawiać kłopot.

— Owszem — Quemot odszedł w drugi koniec sali i obrócił stojący tam fotel tak, że kiedy usiadł nie patrzył na Baleya. Zaciskał urękawiczone dłonie. Nozdrza mu drżały.

Baley wypiwszy czuł miłe ciepło i odzyskał nieco pewności siebie.

— Co pan właściwie czuje w mojej obecności, doktorze?

— To bardzo osobiste pytanie — mruknął socjolog.

— Wiem. Jak panu mówiłem prowadzę śledztwo w sprawie morderstwa i musze stawiać wiele pytań, także osobistych.

— Mam nadzieje, że będą przyzwoita — Quemot nie patrzył na Bak’a — a jeśli już spotykał jego wzrok, umykał spojrzeniem.

— Nie pytam z czystej ciekawości, co „pan czuje. To ważne dla śledztwa.

— Nie rozumiem dlaczego.

— Muszę wiedzieć jak najwięcej o tym świecie, rozumieć uczucia Solarian.

Quemot nie patrzył już wcale na Baleya, gdy mówił wolno Moja żona zmarła przed dziesięciu laty. Nie było mi łatwo ją widywać ale można do tego przywyknąć. Nie narzucała rei się. Nowej żony mi nie przydzielono. Nie jestem już w wieku… — patrzył na Baley „a jakby spodziewał się że dokończy ja a gdy ten milczał ciągnął zniżając głos — płodzenia. Z braku żony odwykłem od widzenia ludzi.

— Czy odczuwa pan panikę? — Baley pomyślał o samolocie.

— Nie — Quemot obrócił głowę b” spojrzeć na Baleya, po czym odwrócił wzrok. Szczerze mówiąc wydaje mi się, że czuje pański zapach.

— Mój zapach? — Baley odchylił się do tylu.

— To oczywiście, sprawa wyobraźni. Nie wiem, czy wydziela pan jakąś woń, bo nawet gdyby tak było, filtry by jej nie przepuściły.

Wyobraźnia jednak… — wzruszył ramionami.

— Rozumiem.

— Jest i coś więcej. Proszę, mi wybaczyć ale w obecności drugiego człowieka mam wrażenie, że dotyka mnie coś śliskiego, coś, przed czym się wzdrygam. To bardzo nieprzyjemne.

Baley poskrobał się za uchem. Starał się powściągać irytację. Była to, mimo wszystko, chorobliwa reakcja tamtych na coś zupełnie normalnego.

— Jeśli tak, dziwię się, że zgodził się pan widzieć się ze mną. Musiał pan przewidywać nieprzyjemności.

— Zgadza się ale, wie pan, byłem ciekaw. Pan jest Ziemianinem.

Baley pomyślał, że chyba powinno to być argumentem przeciw widzeniu ale spytał tylko — I cóż stąd.?

Coś w rodzaju entuzjazmu zabrzmiało w głosie Quemota — To nie tak łatwo wyjaśnić. Zajmuję się socjologią od dziesięciu lat. Wysunąłem parę nowych twierdzeń. W związku z jednym z nich zainteresowałem się Ziemią i Ziemianami. Otóż, jeśli przyjrzeć się społeczeństwu i zwyczajom Solarii staje się oczywiste, że to społeczeństwo i te zwyczaje wywodzą się z Ziemi.

10. Historia kultury

— Co takiego? — Baley nie mógł się powstrzymać od okrzyku.

Quemot spojrzał przez ramię — Nie chodzi Q obecną kulturę Ziemi.

— Ach tak?

— Chodzi o przeszłość, o historię starożytną. Zna ją pan, oczywiście, jak Ziemianin.

— Oglądałem książki — powiedział wymijająco Baley.

— A wiec wie pan, co mam na myśli.

Baley, który tego nie widział, rzekł — Chciałbym, żeby mi pan wytłumaczył, doktorze, dlaczego Solaria tak się różni od innych Zaziemskich Światów, skąd tu tyle robotów, dlaczego wasze zwyczaje są takie, jakie są. Przepraszam, jeśli to wygląda na zmianę tematu.