Выбрать главу

Klorissa odwróciła się z zaczerwienioną twarzą — To był przypadek, Czy jest pan ranny?

— Nie! Co to za przedmiot?

— To strzała. Wystrzeliwuje się ją z łuku, dzięki pracy napięte] cięciwy.

— O, tak! zawołał zuchwale dzieciak i wypuścił w powietrze drugą strzałę a potem roześmiał się.

— Zostaniesz ukarany. Odejdź! — powiedziała Klorissa.

— Chwileczkę! — zawołał Baley. Potarł kolano, którym uderzył o kamień, padając. — Mam kilka pytań. Jak się nazywasz?

— Bik — powiedział chłopak niedbale.

— Czy strzelałeś do mnie, Biku?

— Zgadza się — odpowiedział chłopiec.

— Czy zdajesz sobie sprawę, że mogłeś mnie trafić, gdybym nie został ostrzeżony?

Bik wzruszył ramionami — Strzelałem po to, żeby trafić.

Klorissa zaczęła z pośpiechem mówić — Niech mi pan pozwoli wyjaśnić. Łucznictwo jest zalecanym sportem. Zachęca do rywalizacji a przy tym nie wymaga kontaktu osobistego. Urządzamy zawody z użyciem techniki oglądania. Obawiam się, że niektórzy chłopcy strzelają do robotów. Ich to bawi a robotom nie szkodzi. Jestem w tej posiadłości jedyną dorosłą osobą, chłopiec musiał wiec wziąć pana za robota.

Baley słuchał. Odzyskiwał jasność umysłu. Jego twarz przybrała zwykły zacięty wyraz — Czy myślałeś Biku, że jestem robotem? spytał.

— Nie — odpowiedział dzieciak. — Pan jest Ziemianinem.

— W porządku. Uciekaj.

Bik odbiegł pogwizdując a Baley zwrócił się do robota — Skąd chłopak wiedział, że jestem Ziemianinem? Czy to nie ty byłeś przy nim, kiedy strzelał?

— Ja, proszę pana. To ja powiedziałem mu, że jest pan Ziemianinem.

— Czy mówiłeś mu, co to takiego Ziemianin?

— Tak, proszę pana.

— I co mówiłeś?

— Ziemianin to gorszy gatunek człowieka. Nie powinno się go wpuszczać na Solarię, bo roznosi choroby zakaźne, proszę pana.

— Kto ci to powiedział, chłopcze?

Robot milczał.

— Czy wiesz, kto ci to powiedział?

— Nie wiem, proszę pana. To było w moim banku pamięci.

— Powiedziałeś mu chłopcze, ze roznoszę choroby zakaźne a on bez wahania strzelił do mnie. Czemu go nie powstrzymałeś?

— Powinienem to zrobić, proszę pana. Nie powinienem pozwolić mu próbować skrzywdzić człowieka, choćby to był Ziemianin. Nie byłem wystarczająco szybki.

— Może zawahałeś się, bo pomyślałeś, że jestem tylko Ziemianinem?

— Nie, proszę pana.

Baley zacisnął usta. Robot mógł zaprzeczać w dobrej wierze, on jednak był pewien, że ten czynnik odegrał swoje role.

— Co robiłeś przy tym chłopcu?

— Nosiłem mu strzały, proszę pana.

— Czy mogę im się przyjrzeć?

Wyciągnął rękę. Robot zbliżył się i wręczył mu tuzin strzał. Baley położył ostrożnie na ziemi strzałę, która trafiła w drzewo i obejrzał po kolei inne. Oddał je robotowi i podniósł strzałę.

— Dlaczego podałeś chłopcu właśnie tę strzałę?

— Nie wybierałem jej, proszę pana. Poprosił o strzałę i ta mi się trafiła pierwsza. Szukał celu, zobaczył pana, spytał, kto to jest teru dziwny człowiek, wyjaśniłem mu…

— Wiem, co mu wyjaśniłeś. Strzała, którą mu wręczyłeś ma szare lotki. Wszystkie inne mają czarne lotki.

Robot patrzył bezmyślnie.

— Czy przyprowadziłeś tu tego dzieciaka? celowo?

— Chodziliśmy bez celu, proszę pana.

Ziemianin spojrzał w lukę między dwoma drzewami, przez którą wpadła strzała zmierzająca do celu. Spytał — Czy przypadkiem ten dzieciak, Bik, nie jest najlepszym łucznikiem, jakiego tu macie?

— Robot pochylił głowę — On jest najlepszy, proszę pana.

Klorissa gapiła się na Baley’a — Jak pan na to wpadł?

— Ano tak — rzekł szorstko Baley. — Proszę porównać strzałę z szarymi lotkami z innymi. Tylko ta ma naoliwiony koniec. Może to zabrzmi melodramatycznie, proszę pani, ale uratowała mi pani życie.

Strzała, która mnie minęła jest zatruta.

13. Spotkanie z robotykiem.

— To niemożliwe! Wielkie nieba! Absolutnie niemożliwe!

— Tak właśnie jest, ponad wszelką wątpliwość. Czy macie tu jakieś zwierzę, na którego stratę możecie sobie pozwolić? Wystarczy zadrasnąć je tą strzała a zobaczy pani, co się stanie.

— Czemu ktoś miałby…

— Wiem, czemu — przerwał szorstko Baley. — Pytanie tylko, kto?

— Nikt!

Baley poczuł, że zawrót głowy powraca. Wpadł w gniew. Rzucił strzałę w stronę Klorissy.

— Niech ją pani podniesie. Jeśli nie chce pani jej badać, proszę ją zniszczyć. Jeżeli podniosą ją dzieci, dojdzie do wypadku.

Pośpiesznie podniosła strzałę trzymając ją dwoma palcami.

Baley popędził ku najbliższemu wejściu do budynku. Klorissa poszła za nim trzymając ostrożnie strzałę.

Pod dachem Baley poczuł że wraca do równowagi.

— Kto zatruł strzałę? — zastanawiał się.

— Nie mam pojęcia.

— Chyba nie zrobił tego sam chłopiec. Czy mogłaby pani ustalić, kim są jego rodzice?

— Możemy sprawdzić rejestry — powiedziała bez entuzjazmu Klorissa. — Potrzebujemy ich analiz genetycznych.

— Czy ten dzieciak mógł dowiedzieć się kim są jego rodzice?

— W żadnym razie — zaprzeczyła energicznie Klorissa — Musiałby włamać się do archiwum. To niemożliwe.

— A jeśliby dorosły odwiedził ten zakład i dowiadywał się o swoje dziecko?

— To bardzo mało prawdopodobne.

— Przypuśćmy jednak. Czy powiedziano by mu?

— Nie wiem. To nie jest zabronione ale po prostu nie jest przyjęte.

— Czy pani powiedziałaby?

— Starałabym się nie powiedzieć. Wiem że doktor Delmarre nie zrobiłby tego. Uważał że te informacje winny służyć tylko analizie genetycznej. Jego poprzednik mógł postępować inaczej. Czemu pan pyta?

— Nie widzę, jaki powód mógłby mieć ten dzieciak. Może mieli go jego rodzice.

— Wszystko to jest takie okropne — Wstrząs sprawił, że Klorissa zbliżyła się do Baleya bardziej niż kiedykolwiek przedtem. Wyciągnęła nawet ku niemu rękę. — Jak to się mogło stać? Szef zabity. Pan omal nie zginął. Nie ma na Solarii powodów, by robić takie rzeczy. Mamy wszystko, czego możemy zapragnąć.

Jej twarz rozjaśniła się — Ta strzała nie może być zatruta. Nie powinnam dać się panu przekonać.

— Skąd ta nagła pewność?

— Robot, który był z Bikiem nie pozwoliłby na to. Nie mógłby zrobić niczego, co mogło wyrządzić szkodę człowiekowi. Gwarancją jest Pierwsze Prawo Robotyki.

— Zastanawiam się, czym właściwie jest Pierwsze Prawo…

— Co pan ma na myśli?

— Nic. Jeśli zbada pani strzałę, przekona się, że jest zatruta. Baleya już to nie interesowało. Nie miał wątpliwości co do trucizny.

— Czy nadal uważa pani, że to pani Delmarre winna jest śmierci małżonka?

— Tylko ona była przy tym obecna.

— A pani była jedyną dorosłą osobą, obecną tu w chwili gdy strzelano do mnie zatrutą strzałą.

— Nie miałam z tym nic wspólnego.

— Być może. Być może też pani Delmarre jest tak samo niewinna. Czy mogę skorzystać z pani sprzętu łączności.

— Tak, oczywiście.

Baley wiedział, kto chce kogo zobaczyć i wcale nie była to Gladia. Z zaskoczeniem usłyszał, jak mówi — Połącz mnie z Gladią Delmarre!

Robot wykonał polecenie bez żadnych uwag a Baley, osłupiały przyglądał się jego manipulacjom, zachodząc w głowę, czemu wydał takie polecenie.