Выбрать главу

Potem zajął się znów swoją kanapką.

Nie minęło pięć minut a Leebig, czy raczej Solarianin, który musiał nim być, patrzył już z wściekłością na Baleya. Baley nie pozostał mu dłużny. Leebig był szczupły. Trzymał się prosto. Jego oczy miały wyraz roztargnienia pomieszanego z gniewem. Jedna z powiek nieco opadała.

— To Pan jest tym Ziemianinem?

— Eliasz Baley, agent C-7, prowadzący śledztwo w sprawie morderstwa doktora Rikaina Delmarre’a. Pańskie nazwisko?

— Jestem doktor Jothan Leebig. Czemu pozwala pan sobie przeszkadzać mi w pracy?

— Przyczyna jest prosta. To mój obowiązek.

— Więc niech się pan z nim zabiera gdzie indziej.

— Przedtem zadam panu kilka pytań, doktorze. Był pan bliskim współpracownikiem doktora Delmarre’a. Zgadza się?

Leebig zacisnął pięści i podszedł do kominka na którego gzymsie niewielkie mechaniczne urządzenia poruszały się w skomplikowanym cyklu, hipnotycznie przyciągając wzrok.

Obraz podążył za Leebigiem, który idąc był w jego środku. Pokój stanowiący tło przesunął się w rytmie kroków w tył.

— Jeżeli jest pan tym cudzoziemcem, którego sprowadzenie zapowiadał Gruer…

— Jestem nim.

— Jeśli tak, znalazł się pan tutaj wbrew memu życzeniu. Koniec oglądania!

— Jeszcze nie. Nie przerywać połączenia! — Baley podniósł głos — i palec, który wycelował w robotyka. Leebig cofnął się z wyrazem niesmaku na twarzy.

— Jeśli mówię o widzeniu się z panem, nie są to puste słowa.

— Tylko bez tych ziemskich grubiaństw, wypraszam sobie.

— Stwierdzam tylko fakt. Będę musiał widzieć się z panem, jeśli nie uda mi się nakłonić pana do wysłuchania mnie. Przytrzymam pana za kołnierz.

— Jest pan plugawym zwierzęciem!

— Może pan sobie myśleć, co pan chce. Zrobię to.

— Jeśli spróbuje pan wtargnąć do mojej posiadłości to ja … ja pana…

Baley uniósł brwi — Zabije mnie pan? Często rzuca pan takie groźby?

— Nie rzucam żadnych gróźb.

— Więc porozmawiajmy! Można było sporo załatwić w tym czasie, który pan zmarnował. Był pan bliskim współpracownikiem doktora Rikaina Delmarre’a. Zgadza się?

Robotyk opuścił głowę, gdy podniósł wzrok, panował już nad sobą. Zdobył się nawet na przelotny zdawkowy uśmiech.

— Byłem.

— Delmarre interesował się, o ile wiem, nowymi rodzajami robotów.

— Tak było.

— Jakimi rodzajami?

— Czy pan jest robotykiem?

— Nie. Proszę to wyjaśnić laikowi.

— Nie wiem, czy potrafię.

— Proszę spróbować. Przypuszczam, że chodziło mu o roboty, zdolne do utrzymania dzieci w posłuchu. Jakie były z tym problemy?

Leebig odrzekł, unosząc brwi — Ujmując to jak najprościej, bez wdawania się w szczegóły, trzeba wzmocnić całkę C, rządzącą reakcją tandemu Sikorowicza na poziomie W-65.

— To niezrozumiałe.

— Ale tak jest.

— Dla mnie to niezrozumiałe. Czy mógłby pan ująć to inaczej?

— Oznacza to pewne osłabienie Pierwszego Prawa.

A to czemu? Dziecko jest przecież utrzymywane w posłuchu dla swego przyszłego dobra. Taka jest teoria.

— Ach, przyszłe dobro! — oczy Leebiga zapłonęły.

Wydawał się zapominać, kto go słucha. Zrobił się wymowny Myśli pan, że to takie proste? A iluż to ludzi zgodziłoby się na drobne choćby niewygody w imię znacznych korzyści w przyszłości? Ileż to czasu trzeba uczyć dziecko, że to, co mu smakuje teraz, oznacza ból brzucha potem, a to co mu nie smakuje teraz, wyleczy go z bólu brzucha potem. A pan chce, by robot to zrozumiał? Jeśliby robot sprawił dziecku przykrość, spowodowałoby to powstanie w pozytronowym mózgu potężnych niszczących napięć. Przeciwdziałanie temu poprzez umożliwienie robotowi zrozumienia owego przyszłego dobra wymagałoby uruchomienia tylu dodatkowych ścieżek, że masa mózgu wzrosłaby o połowę, chyba że zrezygnowałoby się z innych połączeń.

— Nie udało się więc panu zbudować takiego robota?

— Nie i nie zanosi się na to.

— Czy doktor Delmarre wypróbowywał model takiego robota zanim zginął?

— Nie takiego robota. Zajmowaliśmy się też innymi.

— Doktorze Leebig, chciałbym pana prosić o udzielenie mi lekcji. Chcę dowiedzieć się czegoś więcej o robotyce.

Leebig pokręcił głową a powieka opadła mu przy tym w upiornym zmrużeniu oka — To chyba oczywiste, że wykład robotyki nie jest sprawą paru chwil. Nie mam aż tyle czasu.

— Mimo to musi mnie pan poinformować. Cała Solaria — przesiąknięta jest wonią robotów. Jeśli to wymaga czasu, tym bardziej muszę widzieć się z panem. Nie umiem pracować ani myśleć korzystając z oglądania.

Nie wydawało się możliwe by Leebig mógł przybrać jeszcze bardziej sztywną postawę, a jednak udało mu się to.

— Nie interesują mnie pańskie ziemskie fobie. Widzenie nie wchodzi w grę.

— Może zmieni pan zdanie, gdy dowie się pan o czym chcę z panem mówić.

— To nie ma znaczenia.

— Ach tak? Proszę więc posłuchać. Jestem pewien, że w dziejach robotyki omijano celowo Pierwsze Prawo.

— Omijano? Czy pan zwariował? Po co?

— Aby ukryć fakt — odpowiedział całkiem spokojnie Baley że robot może popełnić morderstwo.

14. Ujawnienie motywu

Leebig wykrzywił usta w grymasie, który był, jak to po chwili zrozumiał Baley, nieudaną próbą uśmiechu.

— Proszę tak nie mówić. Niech pan nigdy tego nie mówi.

— Dlaczego?

— Bo wszystko, co podważa zaufanie do robotów, jest szkodliwe.

Brak zaufania do nich to choroba.

Zachowywał się jakby pouczał dziecko. Mówił łagodnym tonem, mając ochotę krzyczeć. Starał się przekonywać kogoś, kto jego zdaniem zasługiwał na najwyższy wymiar kary.

— Czy zna pan historię robotyki?

— Trochę.

— A powinien pan, jako Ziemianin. Czy wie pan, że roboty zaczynały od walki z kompleksem Frankensteina? Ludzie nie ufali im i obawiali się ich. Robotyka była wręcz tajną nauką. Trzy Prawa wbudowano w roboty, by przezwyciężyć tę nieufność a mimo to Ziemia nigdy nie pozwoliła rozwinąć się zrobotyzowanemu społeczeństwu. Pierwsi pionierzy opuszczali Ziemię by kolonizować Galaktykę tworząc społeczeństwa, w których pozwolono robotom wyzwolić ludzi z ubóstwa i uwolnić ich od ciężkiej pracy. I wtedy nawet pozostało niezbyt głęboko uśpione podejrzenie.

— Czy spotykał się pan z tym uprzedzeniem?

— Nieraz — powiedział posępnie Leebig.

— Czy dlatego pan i inni robotycy przekręcają fakty by nie budzić na nowo, podejrzeń?

— Niczego nie przekręcamy.

— Czy na przykład Trzy Prawa nie są przytaczane w niepełnym brzmieniu?

— Nie!

— Mogę udowodnić, że tak jest i jeśli nie przekona mnie pan, że jest inaczej udowodnię to przed całą Galaktyką.

— Oszalał pan. Pańskie argumenty są fałszywe, zapewniam pana.

— Czy nie powinniśmy tego omówić?

— Jeśli to zbyt długo nie potrwa…

— Twarzą w twarz? Widząc się nawzajem?

Grymas wykrzywił twarz tamtego — Nie.

— Żegnam pana, doktorze! Wysłucha mnie kto inny.

— Chwileczkę! Na Galaktykę, niechże pan poczeka.

— Widząc się?

Robotyk uniósł ręce do twarzy. Przygryzł wielki palec i znieruchomiał w tej pozycji. Patrzył tępo na Baley’a.

Baley zastanawiał się, czy tamten nie cofa się w myślach do wieku kiedy jeszcze mógłby widzieć się z nim.